PiS-owi spada w sondażach. Paweł Lisicki: W poszukiwaniu zgubionego rozsądku
Byłoby przesadą twierdzić, że ostatnie sondaże, dla PiS niekorzystne, spędzają liderom partii rządzącej sen z powiek. Wielu z nich sądzi, że jest to co najwyżej krótkotrwały efekt błędu popełnionego w Brukseli, może też przypomnienia sobie o Donaldzie Tusku. Jednak, mogłem usłyszeć, nie powinien to być powód do rozdzierania szat – spadek poparcia był wliczony w walkę o Tuska, w dłuższej perspektywie niezłomna postawa przyniesie partii rządzącej sukces.
Bardziej biegli znawcy wskazują, że w istocie liczba zwolenników PiS nie maleje, a spadek sondażowy może być skutkiem wyższej frekwencji i większej mobilizacji przeciwników ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego, sądzą, ostatnie badania opinii publicznej można traktować raczej jako delikatne ostrzeżenie, a nie przejaw kryzysu. Czy tak jest faktycznie?
Rzeczywiście, same w sobie dane sondażowe nie muszą być jeszcze sygnałem alarmowym. Odpływ wyborców od PiS jest niewielki, a przypływ zwolenników, jaki notuje Platforma Obywatelska, wynika ze słabości Nowoczesnej, która powoli, acz systematycznie, pogrąża się w niebycie – jest coraz bardziej prawdopodobne, że partia Ryszarda Petru nie dotrwa do następnych wyborów. Jednak czy faktycznie chodzi tylko o chwilowe przesilenie? Można byłoby tak uznać, gdyby PiS z kłopotów w jakie sam się wpędził w Brukseli, potrafił wyciągnąć wnioski. Gdyby wyraźnie zdefiniował błąd, jakim było zwycięstwo emocji nad zdrowym rozsądkiem. Tyle, że nic na to nie wskazuje. Jarosław Kaczyński przywitał premier Beatę Szydło na lotnisku kwiatami, podobnie wszystkie następne wypowiedzi prezesa PiS wskazywały na to, że jego zdaniem sprzeciw wobec wyboru Tuska na szefa Rady Europejskiej był słuszny, właściwy i niezbędny.
Podobnie można interpretować pozostawienie na stanowisku szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który do końca obiecywał, że Polska wstrzyma głosowanie nad kandydaturą Tuska, a następnie ogłosił, że doszło do fałszerstwa i sugerował, że Polska podejmie próbę zakwestionowania wyboru. Raz Kaczyński mówił o tym, że Polska przestała być piłką, w którą dowolnie można było kopać, innym razem, że jej status się podniósł. Nie wytłumaczył jednak, jak ma się wzrost statusu i pozycji do faktu, że wszystkie inne państwa Unii, nawet takie jak Węgry, które można było uznać za bliskich sojuszników, nie przyjęły polskiej argumentacji. Siła i status w Unii jest pochodną zdolności tworzenia koalicji i sojuszów. Niezłomność może być w tym sensie równie dobrze cnotą co wadą, wystarczy, że zostanie uznana za nieobliczalność albo naiwny upór.
Oczywiście, dla polskiego wyborcy niezbyt udana operacja w Brukseli nie musi być czymś rozstrzygającym. A raczej nie musiałaby, gdyby nie dodatkowe okoliczności. Większość Polaków uznała, że sprzeciw wobec Tuska był spowodowany prywatną urazą Jarosława Kaczyńskiego, że używając różnych mniej i bardziej racjonalnych argumentów prezes PiS tak naprawdę chciał się na byłym premierze zemścić. I ta właśnie ocena – że prywatną wojnę toczy się na europejskim forum – była najważniejsza i w największym stopniu przyczyniła się do zmiany nastrojów. Do tego dochodzą jeszcze dwa, niekorzystne dla rządzących elementy nie wprost, ale jednak związane z wyborem Tuska na szefa Rady.
Teraz, po tak stanowczym sprzeciwie wobec Tuska, znacznie trudniej będzie tłumaczyć opinii publicznej, że jego ewentualne przesłuchania przez prokuraturę lub śledczą komisję sejmową są czymś innym niż odreagowaniem na przegraną. Za każdym razem, kiedy Tusk będzie wzywany do składania zeznań, słusznie lub nie, będziemy obserwować ten sam teatr w wykonaniu jego obrońców, którzy będą twierdzić, że jest to efekt mściwości. Nie twierdzę, że należy zrezygnować z przesłuchań i ustalania prawdy – sądzę jednak, że jeśli zarzuty wobec byłego premiera były poważne, nie wolno było dopuścić do sytuacji, w której badanie prawdy będzie odczytywane jako zemsta.
Jeśli szansa zablokowania wyboru Tuska była niewielka, należało go albo poprzeć, albo co najmniej wstrzymać się od głosu. Tusk jako ofiara prześladowań i męczennik PiS-u to chyba ostania rzecz, jakiej rządzący powinni sobie życzyć. Dysponując immunitetem i znaczną przewagą medialną, również w nieprzychylnych z zasady rządowi mediach zagranicznych, Tusk będzie mógł wybierać, na których przesłuchania się pojawi i jaki będzie ich przekaz. A to polityk zręczny, znacznie przerastający sprytem resztę liderów opozycji. Pokazała to choćby jego niechętna i wstrzemięźliwa reakcja na pomysł zorganizowania manifestacji poparcia dla niego 10 kwietnia.
Druga sprawa to kwestia tak zwanego Polexitu. Spór o Tuska pozwolił opozycji zbudować opowieść o rzekomym dążeniu PiS-u do opuszczenia Unii Europejskiej. To, że jest to propaganda i że politycy rządzącej partii takich planów nie mieli i nie mają to inna sprawa. Znaczenie ma to, czy potrafią do tego przekonać wyborców. Rzut oka na badania opinii publicznej wystarczy, by zrozumieć jak niebezpieczny dla PiS-u byłby wizerunek partii antyeuropejskiej, partii, która chce wyprowadzić Polskę z Unii. Paradoksalnie przypięcie takiej łatki byłoby najbardziej niebezpieczne na prowincji i wśród rolników. Może w tej sytuacji należałoby zmienić przynależność partyjną w Parlamencie Europejskim i dołączyć do Europejskiej Partii Ludowej? Dobrym pomysłem było urządzenie w Warszawie spotkania Grupy Wyszehradzkiej – na pewno, z punktu widzenia wizerunkowego, przydałyby się inne podobne przedsięwzięcia, wzmacniające symbolicznie pozycję Polski w UE.
Innym problemem, jaki pojawia się przed PiS, to chwilowo zażegnany konflikt ministra Antoniego Macierewicza z prezydentem Andrzejem Dudą. Że był on istotny, pokazuje reakcja Jarosława Kaczyńskiego, który zaangażował się w jego rozwiązanie i nawet skrytykował szefa MON, wskazując na jego ekstrawagancję. Można przewidywać, że jeśli sondaże pozostaną na obecnym poziomie, albo wręcz się dla PiS pogorszą, pojawienie się sporów i napięć będzie jeszcze bardziej widoczne. Łatwo wyobrazić sobie, że pojawi się choćby konflikt między tymi, którzy będą sądzić, że powodem kryzysu jest brak dość radykalnych zmian i tymi, którzy, przeciwnie, będą nawoływać do umiaru i wycofania się. Do tej pory spójności całego obozu pilnował Jarosław Kaczyński. Jednak czy awantura w Brukseli nie zachwiała wiarą w jego polityczną nieomylność?
Ten obraz byłby niepełny, gdyby nie uwzględnić w nim działań opozycji. I, prawdę powiedziawszy, to właśnie zdaje się być największym źródłem nadziei dla rządzących. Konstruktywne wotum nieufności z kandydatem na premiera Grzegorzem Schetyną to niemal koło ratunkowe rzucone PiS-owi przez PO.
Po pierwsze, nie spodziewam się, mówiąc eufemistycznie, żeby Grzegorz Schetyna okazał się charyzmatycznym mówcą. Nawet jeśli przez chwilę wyborcom mogło się wydawać, że liderem opozycji jest Donald Tusk, to czeka ich w najbliższych godzinach zimny prysznic. Krótko: nie spodziewam się, żeby Schetyna był w stanie wygrać konfrontację na przemówienia z Kaczyńskim czy nawet Szydło. Po drugie, im bardziej PO dobija Nowoczesną, tym bardziej burzy mit zjednoczonej opozycji. Takie rzeczy lepiej robić zakulisowo, wysysając powoli z Nowoczesnej ludzi i elektorat. Po trzecie wreszcie, starcie w tym momencie jest korzystne dla rządu, który w całości zaatakowany, będzie musiał zachowywać jedność. Co ważniejsze, widmo przejęcia władzy przez PO może przywrócić politykom PiS racjonalność, którą zgubili w Brukseli.
*Paweł Lisicki dla WP Opinie *