Paweł Lisicki: Premier w roli słonia
- Konferencja Ewy Kopacz na Śląsku. W pewnym momencie jedna z kamer kieruje się na twarz Michała Kamińskiego. Nagle znika z niej uśmiech. Przez dwie sekundy widać nagły grymas, jakby wołał: „z kim ja do cholery muszę pracować”. Nic dziwnego. W tej chwili jakby nigdy nic Ewa Kopacz radośnie plotła o „dumnym narodzie śląskim” – pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski. Redaktor naczelny „Do Rzeczy” podsumowuje ostatnie wizerunkowe akcje Kopacz, „gospodarską wizytę” na Śląsku oraz kolejowe podróże pani premier po Polsce. Wyjaśnia również, dlaczego rywalizacja między PO i PiS będzie się tylko zaostrzać.
Obrazek jakich wiele. Na środku sceny przy mikrofonie pani premier Ewa Kopacz. Przed nią niewielki tłumek dziennikarzy i najbliższych współpracowników. Może tylko miejsce bardziej nietypowe – rzecz rozgrywa się na Śląsku.
Premier jest zadowolona, uśmiecha się. Niedawno opuściła specjalne posiedzenie rządu, gdzie na oczach całej Polski – spotkanie ministrów w urzędzie wojewódzkim w Katowicach transmitowały na żywo telewizje – wyznaczała ministrom zadania i wysłuchiwała ich posłusznych odpowiedzi. Teraz na konferencji pozostało jej naprawdę niewiele: wystarczy podsumować gospodarską wizytę, rzucić kilka zdań, w których wyrazi troskę o Ślązaków oraz zaangażowanie w sprawy regionu i odwiedziny będą skończone. Tak sama Ewa Kopacz jak i Platforma będą mogły ogłosić, że wizerunkowy kryzys został zażegnany, sytuacja jest pod kontrolą, zwycięstwo wciąż pozostaje w zasięgu ręki.
Kamery czule przesuwają się po twarzach obecnych, rejestrują obraz i dźwięk. Jedna z nich w pewnym momencie kieruje się na twarz Michała Kamińskiego, najbliższego obecnie współpracownika Ewy Kopacz, człowieka od spraw wszystkich i najtrudniejszych. Kamiński, który odpowiada za rządową propagandę, też robi wrażenie zadowolonego i odprężonego. Nagle wyraz jego twarzy dramatycznie się zmienia. Znika z niej uśmiech. Minister odwraca się. Pech chce, że kieruje się prosto w oko kamery.
Przez dwie sekundy widać nagły grymas złości i rozczarowania, jakby wołał: „z kim ja do cholery muszę pracować”. Nic dziwnego. W tej chwili jak gdyby nigdy nic Ewa Kopacz radośnie plotła o „dumnym narodzie śląskim”. Dla każdego było jasne, że te słowa przebiją się do opinii publicznej i że wypowiadając je premier dokonuje swego rodzaju seppuku. Dla każdego, poza nią samą.
Film z nagraniem natychmiast stał się hitem Internetu i, jak łatwo można sobie wyobrazić, po dwóch godzinach zniknął z portali. Na kilka godzin, bo sieci nie da się kontrolować. Przeklejany, umieszczany na zagranicznych anonimowych serwerach, zaczął drugie życie, stał się dodatkowo „owocem zakazanym”, co tylko zwiększyło jego atrakcyjność. W końcu, po kilkunastu godzinach, dostęp do niego został odblokowany. Strat już nie dało się ograniczyć. Wielki wyjazd na Śląsk zakończył się spektakularną wpadką, której opozycja nie omieszka wykorzystać. Tak jak nie zapomniała wykorzystać w spocie rozmowy Elżbiety Bieńkowskiej i Pawła Wojtunika.
Cała ta sytuacja jak w pigułce pokazuje podstawowy obecnie problem Platformy. Najkrócej mówiąc: Ewa Kopacz straciła wrażliwość. Gra posłusznie swoją rolę w spektaklu przygotowanym dla niej przez specjalistów, jednak w kluczowych momentach zawodzi. A to mówi nie to, co trzeba, a to nie wtedy, kiedy trzeba, a to nie do tych, do których trzeba. Niby wszystko się ogólnie zgadza, jednak w szczegółach nie wychodzi.
Ogólnie pomysłowi wyjazdu na Śląsk trudno cokolwiek zarzucić. To dzięki zwycięstwom w tym najbardziej zaludnionym i najbardziej uprzemysłowionym regionie Platforma zapewniała sobie przez lata hegemonię w całym kraju. To dlatego tak bolesny był cios, jaki mimowolnie zadała swej partii Bieńkowska, kiedy to w rozmowie z Wojtunikiem opowiadała o stosunku władz i ministerstwa gospodarki do kopalń i górników. Można sądzić, że ta rozmowa zaważyła negatywnie na wynikach wyborów prezydenckich i stąd pomysł ogłoszenia w Katowicach specjalnego programu „Śląsk 2.0” był dobry.
Może nawet lepszy niż projekt wysłania pani premier koleją w Polskę – w tym drugim przypadku nie sposób po prostu pozbyć się wrażenia, że kampania premier Kopacz jest niezbyt udaną podróbką kampanii Beaty Szydło. Oczywiście, nikt nie ma patentu na jeżdżenie po kraju i spotykanie się z wyborcami, tyle, że w polityce, jak i w biznesie, kolejność bywa rzeczą najważniejszą. Tak jak Andrzej Duda okazał się szybszy od Bronisława Komorowskiego, tak Beata Szydło uprzedziła Ewę Kopacz. Gdyby zatem nie tych kilka słów za dużo, wyprawę na Śląsk można byłoby uznać za początek udanego platformerskiego kontrataku.
Nie ma wątpliwości, że takich nowych ruchów i kontrakcji PO potrzebuje jak kania dżdżu. Kolejne sondaże pokazują, że PiS coraz bliższy jest zdobycia większości absolutnej. Mając urząd prezydenta, partia Jarosława Kaczyńskiego będzie mogła realnie rządzić Polską. I będzie też mogła, nie ulega wątpliwości, rozliczyć polityków PO. Celem minimum Platformy jest więc zająć drugie, silne miejsce w parlamencie i zapewnić sobie tyle miejsc w Sejmie, żeby bez zgody PO zmiany w konstytucji nie były możliwe.
Cel maksimum, czyli zwycięstwo w jesiennych wyborach, wydaje się nierealny. Ale Platforma może liczyć na rozwiązanie bliskie idealnemu: zajęcie silnej drugiej pozycji w sytuacji, w której PiS nie zdobędzie absolutnej większości i będzie musiał szukać koalicjanta. A wtedy nic nie jest przesądzone. Nie wiadomo, jak zachowają się kukizowcy. Można sądzić, że PSL, jeśli znajdzie się w Sejmie, stokroć bardziej będzie wolał rządzić z PO. Miesiąc temu Platforma spadła w sondażach na trzecie miejsce i coraz więcej komentatorów zaczynało porównywać ją do ginącej AWS.
Teraz jednak pojawiły się pierwsze przebłyski odrodzenia. Im bliżej wyborów tym ostrzejsza będzie rywalizacja PO i PiS. Obu partiom polaryzacja się opłaca. PiS dzięki temu może przechwycić dużą część kukizowców, a PO zniwelować zagrożenie jakim mogłaby się stać Nowoczesna.pl Ryszarda Petru. Naprawdę jest o co grać.
Żeby jednak tak się stało, premier musiałaby, co zdaje się niemożliwością, odzyskać słuch polityczny. Dziś Ewa Kopacz porusza się na scenie politycznej jak słoń w składzie porcelany. Błędnie odczytuje nastroje i nie umie nawiązać innych niż wymuszone kontaktów z wyborcami. Wszystko co robi ma w sobie piętno sztuczności i wtórności. A czasu zostało naprawdę niewiele.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski