Wybór jest prosty. Andrzej Duda albo Rafał Trzaskowski. Czyli radykalizacja ostatniej pięciolatki albo krok w stronę Zachodu, praworządności i racjonalności z zachowaniem zdobyczy socjalnych. Dlaczego więc Bosak, Hołownia i Kosiniak-Kamysz kombinują jak łysa szkapa pod górę?
Nie głosowałem na Trzaska w pierwszej turze. Miałem po temu liczne i istotne powody, o których wiele razy pisałem. Ale od początku było dla mnie kompletnie oczywiste, że w drugiej turze oddam głos na każdego, kto będzie konkurował z Dudą.
Dlaczego nie Duda?
Andrzej Duda w pałacu prezydenckim to nieszczęście dla Polski.
To dalszy marsz na Wschód, dalej pełznący polexit. To także jeszcze bardziej dyspozycyjne sądy, jeszcze więcej przekrętów, dalsze rozwalanie oświaty, nauki, służby zdrowia, jeszcze więcej nieprzewidywalności w niemal wszystkich dziedzinach, jeszcze więcej pisanych na kolanie przepisów, jeszcze większa bezkarność coraz bardziej skorumpowanej władzy.
To również jeszcze gorsze ośmieszanie Polski za granicą, jeszcze silniejsza cenzura w kulturze, jeszcze bardziej bezwstydne kupowanie Kościoła i dalsza degeneracja polskiego katolicyzmu, jeszcze mniej nowych mieszkań, jeszcze głupsze media, jeszcze więcej Zaradkiewiczów i Przyłębskich w sądach, jeszcze brutalniejsza policja, jeszcze słabsza armia itd itp.
A jeśli - na co wszystko wskazuje - Donald Trump przegra listopadowe wybory, także jeszcze silniejsza izolacja na arenie międzynarodowej, która ostatecznie popchnie nas w ręce Kremla.
To są wystarczające powody abym w niedzielny poranek 12 lipca zerwał się o świcie, by pobiec zagłosować na Rafała Trzaskowskiego. I bez najmniejszego wahania każdemu, kto mnie pyta lub czyta, radzę, by zrobił to samo.
Nie dlatego, że nagle zapałałem jakąś niezdrową miłością do kandydata PO.
Powodem jest to, że Duda i jego koledzy z PiS pełną parą prowadzą Polskę kursem na górę lodową, a prezydent Trzaskowski będzie mógł ten kurs zmienić lub przynajmniej spowolnić.
To nie znaczy, że będę robił Rafałowi Trzaskowskiemu klakę albo że spodziewam się, iż będzie wielkim prezydentem. Może być, ale tego od niego nie wymagam i nie oczekuję.
By oddać na niego głos, wystarczy mi pewność, że lepiej przysłuży się Polsce, niż człowiek Prezesa.
A jeśli Trzaskowski wygra, będę twardo recenzował każdy jego ruch i każdą decyzję pod kątem zgodności z publicznym interesem.
Jest nadzieja, że po jakimś czasie sprawowania urzędu uczciwie recenzowany, myślący i politycznie niezależny prezydent Trzaskowski dorośnie do swojej roli, jak wcześniej Donald Tusk czy Aleksander Kwaśniewski. W przypadku Andrzeja Dudy takiej nadziei już nie ma.
Dla każdego, kto woli demokrację od autorytaryzmu, praworządność od jedynowładztwa i Polskę raczej na Zachodzie, niż Wschodzie, to wszystko powinno być oczywiste.
To nie wybór pomiędzy kawą i herbatą
Dlatego tak bulwersują mnie gierki kandydatów, którzy twierdzą, że pisowski autorytarny populizm jest fatalny dla Polski, ale się certolą, grymaszą i krztuszą, nie mogąc wydobyć z siebie jednoznacznego poparcia dla Trzaskowskiego w jego starciu z Dudą.
Szymon Hołownia mówi, że postawi krzyżyk przy Trzaskowskim, ale swoim wyborcom zostawia wolną rękę, bo szanuje ich podmiotowość. Szacunek dla podmiotowości innych jest godny najwyższej pochwały.
Gdyby chodziło o wybór między kawą i herbatą, lub między "Mam talent" a "Jaka to melodia" i nawet między Hołownią a Trzaskowskim, szanowałbym taką postawę.
Ale polityka polega na przywództwie. Całkiem niedawny kandydat na prezydenta, który nie potrafi swoim wyborcom powiedzieć, czy mają iść na Wschód, czy na Zachód, do autorytaryzmu czy do demokracji, jest takim przywódcą, jaką ja jestem żyrafą lub primabaleriną.
Hołownia twierdził, że kandyduje, by obywatelski prezydent mógł zapoczątkować odnowę polskiej demokracji. To brzmiało bardzo dobrze, lecz mnie nie przekonało, bo nigdy wcześniej nie widziałem żadnych wysiłków Hołowni w sprawie polskiej demokracji.
Teraz kiedy mamy prosty i czytelny wybór między demokracją a autorytaryzmem, Hołownia deklaruje symetryczny szacunek dla obu wyborów.
To znaczy, że intuicyjna nieufność była uzasadniona. Bo jak Hołownia wyobraża sobie odnowę demokracji, faktycznie akceptując wspieranie konsolidacji autorytarnego trendu? Na moje oko to się nie da pogodzić.
Chodzi więc tylko o to, by uniknąć zamieszania w szeregach tworzonego przez sztab Hołowni ruchu Polska 2050.
To rzuca ponury cień na całą inicjatywę Hołowni, bo pokazuje, że jednak faktycznie chodziło o władzę, o mieszkanie w pałacu, o budowanie politycznej firmy, miejsce na świeczniku, posady dla kolegów i wpływy, a nie o demokrację i odbudowę demokratycznej obywatelskości.
To nie czas na targi
Władysław Kosiniak-Kamysz i jego sztab wyborczy zapowiadają targowanie się z Trzaskowskim, nim mu udzielą poparcia.
Gdyby chodziło o powołanie koalicyjnego rządu, byłoby to normalne. Rząd musi mieć program rządzenia i trzeba go kompromisowo uzgodnić. Ale w przypadku takiej drugiej tury wyborów prezydenckich nie ma co uzgadniać.
Czy liderzy PSL myślą, że lepiej jest skierować Polskę na Wschód i do końca zakopać polską praworządność, niż poprzeć kandydata, który im nie obieca poparcia na przykład sędziów pokoju albo dobrowolnego ZUS-u dla przedsiębiorców?
Przecież to jest oczywisty absurd. Nie tylko dlatego, że to nie od prezydenta zależy, ale głównie dlatego, że ZUS jest bez znaczenia, gdy krajem rządzą politycy budujący system faktycznie odbierający ludziom jakąkolwiek własność albo poprzez upaństwowione banki, albo przez rozbudowany do niebotycznych rozmiarów w pełni dyspozycyjny aparat kontroli i represji.
Ale przede wszystkim takie kombinowanie i ciułanie pozornych sukcesików ("koncertowo przerżnęliśmy wybory, a jednak załatwiliśmy coś swojemu elektoracikowi") pokazuje zgubienie proporcji i zanik poczucia śmieszności.
Czy PSL, z całym swoim politycznym historycznym bagażem, rzeczywiście może poprzeć autorytarną władzę, jeśli demokracja łączy się z obowiązkowym ZUS-em?
Paweł Kukiz, który do polityki wskoczył, jak Filip z konopi, może takich absurdów nie widzieć. Ale przecież (abstrahując od racjonalności dobrowolnego ZUS-u) dla PSL to nie jest już nawet groteskowe. To jest rozpaczliwe.
Bo PSL to partia jak mało która, doświadczona przez różne autorytarne rządy. Liderzy PSL byli katowani w więzieniach za Bieruta i za Piłsudskiego, gnili na sowieckiej Łubiance i w sanacyjnej Berezie, więc ich spadkobiercy powinni rozumieć istotę różnicy między państwem praworządnym i autorytarnym.
A jeśli mają z tym problem, Teofil Bartoszewski powinien im objaśnić naukę płynącą z przeszłości.
Niezależne sądy to podstawa
Krzysztof Bosak też to powinien rozumieć. Może nie jest entuzjastą współczesnych demokracji, ale praworządność powinna być dla jego ugrupowania kluczowa. Zarówno dla libertarian z KOLIBRA, jak i dla nacjonalistów.
Sprawne i całkowicie niezależne sądy są w porządku libertariańskiego "państwa minimum" ważniejsze niż parlamenty i rządy. Bez nich nie da się myśleć o funkcjonowaniu całkowicie wolnej gospodarki. A endecy mają w swojej historii jeszcze gorsze doświadczenia z autorytarną władzą niż ludowcy.
Z Dudą może libertarian i narodowców łączyć niechęć do etatystyczno-kosmopolitycznej Unii i do parlamentaryzmu, ale dla jednych i drugich nie do zaakceptowania jest etatystyczny i autorytarny pisowski populizm realizujący lokalny wariant chińskiej strategii kapitalizmu państwowego zarządzanego przez upartyjnioną władzę.
Jako państwowiec Bosak oczywiście rozumie nie tylko antypaństwową, kleptokratyczną naturę obecnej władzy, ale też to, że jeśli państwo-PiS się skonsoliduje, to on będzie mógł dojść kiedyś do władzy tylko pod warunkiem, że - jak Ziobro i Gowin - wraz z Konfederacją złoży hołd lenny Prezesowi.
Dla ideowych endeków byłaby to z bardzo wielu względów totalna katastrofa oznaczająca ponowny upadek ich formacji. Starzy endecy dobrze umieli się w podobnych sytuacjach znaleźć i przekraczać ideologiczne bariery na przykład tworząc rząd emigracyjny z socjalistami, ludowcami i Stronnictwem Pracy, a przeciw autorytarnym piłsudczykom.
To, że dziś nie widzą tego endeccy liderzy Konfederacji, świadczy tylko o tym, że wciąż walczą jeszcze raczej o własną tożsamość, niż o władzę w Polsce. Taki jest główny sens odmowy udzielenia poparcia obu kandydatom.
"Sukces" opozycji, tylko nie taki, jakiego chciała
We wszystkich trzech przypadkach doraźny interes partyjny albo chwilowy interes lidera ewidentnie wziął górę nie tylko nad interesem publicznym, ale też nad strategicznym interesem partii czy ugrupowania. Prawdę mówiąc, jest to załamujące. Nawet jeżeli można to jakoś tłumaczyć. Na przykład wewnętrzną słabością i niepewną przyszłością tych trzech ugrupowań.
Albo grzechami PO - zwłaszcza odrzuceniem promowanej m.in. przez Obywateli RP idei prawyborów obejmujących wszystkie ugrupowania prodemokratyczne.
Teraz widać, że odrzucenie idei prawyborów było historycznym błędem. Węgierska opozycja, która takie prawybory zrobiła przed wyborami na mera Budapesztu, głosowała potem, jak jeden mąż i wygrała. Gdyby tak głosowała polska opozycja, jej kandydat zwyciężyłby w pierwszej turze.
A ponieważ opozycją wciąż rządzi logika partyjnych interesów i interesików, nawet zwycięstwo w II turze pozostaje niepewne. I staje się jeszcze bardziej niepewne, kiedy liderzy partii opozycyjnych panicznie boją się wyciągnąć konkretne wnioski z tego, co sami mówili o niszczeniu Polski przez pisowskie rządy.
Jeśli Duda zostanie w Pałacu Prezydenckim na kolejne 5 lat, będzie to wspólny "sukces" całej opozycji poza Lewicą, która od razu poparła Trzaskowskiego. Choć nie taki, jakiego Bosak, Budka, Hołownia i Kosiniak-Kamysz by sobie życzyli.