Oliver North - podpułkownik oskarżony o sprzedaż broni do Iranu został gwiazdą telewizji
Oliver North należy do najpopularniejszych prawicowych publicystów w USA. Prowadził swój program w telewizji Fox News, stacja regularnie zaprasza go do swoich programów jako eksperta i bohatera. W lipcu 1989 roku skazano go łącznie na pięć lat więzienia w zawieszeniu i 1200 godzin prac społecznych. Jednak po dwunastu miesiącach werdykt całkowicie anulowano z powodu proceduralnych uchybień w procesie. North był oskarżony o udział w sprzedaży broni do Iranu i wspieranie prawicowych bojówek Contras z Nikaragui, które mordowały cywilów i handlowały narkotykami - pisze Michał Staniul w artykule dla WP.
3 listopada 1986 roku libański dziennik "Asz-Szira" poinformował, że USA sprzedały Iranowi ponad dwa tysiące pocisków przeciwpancernych. Częścią zapłaty miała być w pomoc w uwolnieniu Amerykanów przetrzymywanych przez sprzymierzony z Teheranem Hezbollah. Wiadomość dotarła do Stanów po paru dniach. Gdy powtórzyły ją tamtejsze media, administracja Ronalda Reagana wpadła w nie lada kłopoty.
Doniesienia Libańczyków oburzały z kilku powodów. Po pierwsze, Iran od lat uważany był w Ameryce za wroga. Waszyngton regularnie bombardował go sankcjami, a Departament Stanu wpisał reżim ajatollaha Chomeiniego na czarną listę sponsorów terroryzmu. Handlowanie z nim bronią kłóciło się więc nie tylko z logiką, ale i amerykańskim prawem. Przeczyło też - i to druga przyczyna publicznego zgorszenia - oficjalnej polityce Białego Domu, która mówiła jasno: USA nie negocjuje z porywaczami. Nigdy i nigdzie.
Po trzecie, Iran toczył właśnie wojnę z Irakiem - państwem, któremu Stany zupełnie jawnie dostarczały tony wojskowego sprzętu. Z dozbrajania obu stron krwawego (łącznie ponad milion ofiar) konfliktu i oczywistej hipokryzji trudno było się wytłumaczyć - zwłaszcza przed rzekomymi sojusznikami.
Amerykańscy reporterzy i śledczy nie zignorowali takiej sprawy. Po miesiącu prokuratura ujawniła kolejny szokujący wątek: część zysków ze sprzedaży rakiet Iranowi przekazano - pomimo kongresowego zakazu - oskarżanym o masakry i handel narkotykami prawicowym bojówkom Contras z Nikaragui. Z każdym dniem na światło dzienne wychodziły nowe fakty obciążające urzędników Białego Domu, wliczając najbliższych doradców Reagana. Sondaże były bezlitosne: prezydent, który w pierwszym odruchu gorączkowo zaprzeczył wszystkim rewelacjom, momentalnie stracił ponad 20 punktów procentowych poparcia.
Wszystko wskazywało na to, że afera Iran-Contras, jak zaczęto ją nazywać, będzie największym politycznym skandalem w USA od czasów Watergate. I faktycznie była. Przez moment.
Mediator-wróg
Od początku lat 80. Amerykanom nie układało się na Bliskim Wschodzie najlepiej. Islamska rewolucja zmiotła irańskiego szacha i pozbawiła ich czołowego sojusznika w regionie; świat arabski nieustannie wypominał im z kolei sympatię do Izraela. Amerykańscy obywatele, do niedawna praktycznie nietykalni, coraz częściej stawali się celem zamachów i porwań. Szczególnie źle było w ogarniętym wojną domową Libanie. Pod koniec 1984 roku tamtejsza Partia Boga, Hezbollah, przetrzymywała już siedmiu Amerykanów, w tym szefa lokalnej rezydentury CIA.
Oliver North fot. Wikimedia Commons/Holtocw
Sytuacja ta była dla Waszyngtonu wyjątkowo kłopotliwa. Amerykańskie prawo zakazywało rozmów z terrorystami, a za takich Departament Stanu uznawał libańskich bojowników. Republikańscy rezydenci Białego Domu wiedzieli wszakże, że muszą działać - historia Jimmy'ego Cartera uczyła, że amerykańscy wyborcy nie tolerują bezradności wobec porywaczy. Los uprowadzonych Amerykanów miał też mocno ciążyć zmagającemu się z poważnymi problemami zdrowotnymi Ronaldowi Reaganowi.
I wtedy inicjatywę przejęła Rada Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Council).
Powołując ją w 1947 roku prezydent Harry Truman zakładał, że NSC będzie jedynie organem doradczym. Z każdą dekadą jej wpływy jednak rosły, a kierujący nią politycy - szczególnie Henry Kissinger i Zbigniew Brzeziński - należeli za swoich kadencji do najpotężniejszych ludzi w Stanach. W czasach Reagana Rada liczyła już ponad 250 urzędników i była w stanie podejmować własne decyzje polityczne - często bez oglądania się na opinie Departamentu Stanu czy Kongresu. Tak też stało się i tym razem.
W 1985 roku doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Robert McFarlane zasugerował prezydentowi, by kwestię zakładników Hezbollahu rozwiązać przy pomocy Iranu. Teheran desperacko potrzebował broni, a NSC ręczyła, że w irańskim dowództwie są ludzie, którzy - w zamian za wojskową pomoc - wstawią się za przetrzymywanymi Amerykanami (Partia Boga była w dużej mierze tworem Irańczyków). Aby obejść zakazy Departamentu Stanu, transfer pocisków TOW miał odbyć się za pośrednictwem Izraela.
Pierwsza transza rakiet dotarła do Iranu w sierpniu, druga, zdecydowanie większa, we wrześniu. Dzień później w Libanie uwolniono jednego z zakładników. Plan, jak się zdawało, zaczynał działać. W grudniu Ronald Reagan dał swoim doradcom wolną rękę w kontaktach z Persami.
Dwie pieczenie
Kiedy operacja nabrała tempa, wicedyrektor ds. wojskowo-politycznych w NSC, płk. Oliver North, wysunął inną propozycję: zamiast korzystać z pomocy Izraela, rakiety należałoby sprzedawać Teheranowi bezpośrednio i po wyższej cenie, a dodatkowe zyski przekazać bojówkom Contras, które walczyły z lewicowym rządem Daniela Ortegi w Nikaragui. Odkąd parę lat wcześniej "Newsweek" opisał popełniane przez nich zbrodnie, Kongres zakazywał udzielania im jakiejkolwiek pomocy militarnej.
Szkopuł tkwił w tym, że wyparcie socjalizmu z Ameryki Środkowej należało do głównych - wręcz obsesyjnych - celów polityki zagranicznej Białego Domu. Republikanie byli gotowi realizować go niezależnie od kosztów i metod. Następca McFarlane'a, wiceadmirał John Poindexter, przyjął więc pomysł Northa bez wahania.
Nim "Asz-Szira" opublikowała swoje informacje, NSC zorganizowała jeszcze sześć dostaw do Teheranu. Pomagali w tym wtajemniczeni pracownicy CIA oraz dwójka bliskowschodnich handlarzy bronią; łącznie sprzedali Iranowi ponad 2 tys. pocisków TOW oraz setki części zamiennych do rakiet Hawk. Wartość transakcji przekroczyła 100 mln dolarów. Prawie połowa tej kwoty trafiła, bez oficjalnej autoryzacji, na szwajcarskie konta bankowe, z których korzystali bojówkarze Contras.
Nietykalność
Gdy skandal wyszedł na jaw, urzędnicy NSC rzucili się do tuszowania dowodów. Choć prokuratura i FBI próbowały zabezpieczyć ślady, wiele kluczowych dokumentów zdążyło "zniknąć" - sekretarka Northa zeznała później, że przez cztery dni, niemal bez przerwy, upychała kompromitujące papiery do niszczarki. Nie zdołała pozbyć się wszystkiego. To, co ocalało, wliczając notatki Northa, nie pozostawiało złudzeń: Rada Bezpieczeństwa Narodowego świadomie łamała prawo.
Choć skandal od razu doprowadził do szeregu dymisji, opinia publiczna zastanawiała się przede wszystkim nad tym, jak wiele o sprawie wiedział prezydent Reagan. W trakcie przesłuchań Poindexter, North i inni powiązani ze sprawą urzędnicy zgodnie utrzymywali, że amerykański lider znał zaledwie zarys "irańskiej" części operacji (lata później część z nich stwierdzi już co innego). Finansowanie Contras miało być niezależną decyzją podjętą wewnątrz wąskiego kręgu w NSC. Do podobnych wniosków doszły dwie specjalne komisje, które powołano do zbadania afery. Obie skrytykowały prezydenta za to, że nie kontrolował poczynań swoich doradców. "Ronald Reagan ponosi ostateczną odpowiedzialność za ich akcje" - podsumowywał opublikowany w listopadzie 1987 roku raport dla Kongresu. Ale wielkiej rewolucji to nie przyniosło.
W trakcie ciągnącego się przez pięć lata śledztwa prokurator Lawrence Welsh postawił w stan oskarżenia łącznie 14 reaganowskich urzędników. Niewielkie wyroki usłyszało 11 z nich, w tym Sekretarz Obrony Caspar Weinberger (za krzywoprzysięstwo i utrudnianie dochodzenia) oraz John Poindexter. Wszystkich skazanych uniewinniły wkrótce jednak sądy apelacyjne lub kolejny republikański prezydent George H. W. Bush. Surowsza kara ominęła nawet Olivera Northa, którego wykreowano na główną postać historii. Choć w lipcu 1989 roku skazano go łącznie na pięć lat więzienia w zawieszeniu i 1200 godzin prac społecznych, po dwunastu miesiącach werdykt całkowicie anulowano z powodu proceduralnych uchybień w procesie. Dzisiaj North należy do najpopularniejszych prawicowych publicystów w USA, prowadził swój program w telewizji Fox News, stacja regularnie zaprasza go do swoich programów jako eksperta i bohatera.
Jedynym oficjelem, któremu afera realnie zaszkodziła, mógł być więc Mehdi Hashemi z irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji. W 1986 roku to on przekazał dziennikarzom "Asz-Sziry" informacje o amerykańskich dostawach broni. Wkrótce potem został aresztowany i skazany na śmierć przez władze w Teheranie. Według oficjalnej wersji, jego śmierć nie miała nic wspólnego z Irangate.