Marsz Niepodległości odwołany za późno o 12 lat. Ta decyzja tylko zaogni konflikt
Prezydent Warszawy zakazała Marszu Niepodległości. Ciekawe, że dopiero teraz, kiedy tuż po nim zakończy kadencję. Zakaz mogła wprowadzić pierwszy raz w 2006 roku. Teraz, gdy Polska to dwa wrogie obozy, jej decyzja podgrzeje atmosferę.
To, co kiedyś było małym zbiegowiskiem radykalnych narodowców i innych skrajnych grupek, przerodziło się w olbrzymią imprezę, w której biorą udział ludzie najróżniejszego autoramentu. Co roku widzimy i słyszymy w niej i narodowców, wypisujących na transparentach rasistowskie hasła o białej Europie i prezentujących rysunki zamaskowanych młodzieńców z polskimi flagami jako ostatniej reduty Europy przed islamską inwazją, i osoby o poglądach konserwatywno-prawicowych, które kompletnie nie rozumieją wrogości środowisk lewicowo-liberalnych wobec marszu.
Patriotyzm kontra nacjonalizm
Marszu, który stał się bytem tak znaczącym, że kiedy stwarza problemy, przerastają one władzę. Rok temu ówczesny szef MSWiA Mariusz Błaszczak stwierdził, że rasistowskich haseł "osobiście nie widział". Podległa mu policja posłusznie też nie widziała. Widziała reszta Polski i widziała cała Europa - słusznie przypomina mój redakcyjny kolega Paweł Wiejas.
A potem są zdjęcia rac, filmy z pobicia kontrdemonstrantów przez krewkich "patriotów" i tygodnie przerzucania się przez prawicę i lewicę argumentami, gdzie kończy się patriotyzm, a zaczyna nacjonalizm, i czy "Europa tylko biała" to już rasizm, czy trzeba byłoby dodać swastykę i zmienić napis na "Europa tylko biała, wymordujmy kolorowych". Bo jeśli biała Europa to nie jest rasizm, to prawica i narodowcy argumentują, że przecież korzystają tylko z jakże ukochanej przez lewicę wolności słowa. A zakaz marszu to jej tłumienie.
Całej tej ociekającej brunatnym sosem hipokryzji zabawie w kotka i myszkę od trzech lat przez pobłażliwe palce przygląda się konserwatywno-prawicowa władza, która doskonale rozumie, że w marszu idzie wielu jej wyborców. Decyzja Gronkiewicz-Waltz, podbudowana z pewnością znakomitym wynikiem opozycji i klęską prawicy w Warszawie, to jednak wymarzony argument dla owej prawicy, by na koniec kadencji jeszcze znienawidzonej prezydent stolicy dowalić. Zwłaszcza, że umiejętnie wykorzystane prawo może być po stronie narodowców, którzy z pewnością odwołają się od jej decyzji.
Prawo i pięść
Od ubiegłego roku Marsz jest zarejestrowanym przez pisowskiego wojewodę Zdzisława Sipierę jako zgromadzenie cykliczne, ze stałą trasą, na cztery lata. W ciągu doby Wojewódzki Sąd Administracyjny musi rozpatrzyć odwołanie od decyzji Gronkiewicz-Waltz, jeśli takie zostanie wniesione. Jeśli zakaz podtrzyma, sprawa otrze się o Naczelny Sąd Administracyjny.
Jeśli pani prezydent przegra - to zakończy kadencję dotkliwą, gorzką porażką, a w Warszawie zatriumfuje nie patriotyzm, a nacjonalizm. A nawet jeśli sąd utrzyma zakaz, to czy w państwie, którego władza od trzech lat ma sądy w głębokim poważaniu, sądowy zakaz naprawdę podtrzyma zdeterminowanych prawicowych radykałów? I czy powstrzymają ich siły strajkującej w całym kraju policji, w nieznanej liczbie, ponieważ władze miasta od czerwca nie dostały informacji z MSW dotyczącej wspólnego zabezpieczenia marszu?
Bezpieczeństwo przede wszystkim
To właśnie przede wszystkim względami bezpieczeństwa tłumaczy swoją decyzję Hanna Gronkiewicz-Waltz. Sprytnie. Na argumenty o rasistowskich hasłach druga strona jest przygotowana znakomicie. Skoro jednak sami organizatorzy przyznają, że nie mają kontroli nad tym, jakie treści na transparentach ludzie wnoszą na marsz, łatwo będzie ich oskarżyć, że nie mają kontroli także nad poziomem agresji uczestników. Argument ideologiczny też został opakowany w "słuszne" pudełko historii - że dość już nasze miasto przeżyło przez - uwaga - agresywny nacjonalizm.
Znów sprytny dobór słów. Nazywający się sami nacjonalistami organizatorzy zaprzeczyliby gorąco, gdyby Gronkiewicz-Waltz powiedziała "faszyzm". Ale kiedy ktoś ich nazwał nacjonalistami, to głupio by było, gdyby tłumaczyli, że tak naprawdę są komunistycznymi internacjonalistami z IV Międzynarodówki.
Jest już za późno
Sprytny zatem ruch pani prezydent, ale spóźniony.
Spóźniony o 12 lat, kiedy jeszcze Polska była Polską, a nie dwiema nienawidzącymi się Polskami. Bo tak, przyznajmy to, skończmy z tą hipokryzją i symetryzmem: gdy w grę wchodzą emocje, Bóg, Honor i Ojczyzna, od lewa i prawa nienawidzimy się jak psy.
I spóźniony w tym konkretnym roku o co najmniej kilka miesięcy (wiadomo, kampania), bo ci, którzy szykują się na przemarsz przez Warszawę za 4 dni, już stoją w blokach startowych, już się psychicznie nakręcili, już flagi popakowanie w plecaki, już bluzy ze śmiercią wrogów ojczyzny wyprane, już kominiarki na twarz gotowe.
W obecnej sytuacji mam nadzieję, że organizatorzy pokażą odpowiedzialność i odpuszczą. Bo jeśli mający w nosie zakazy tłum ruszy nielegalnie Mostem Poniatowskiego, kto stanie mu naprzeciw, by go powstrzymać?