Marcin Makowski: Żołnierze Bundeswehry kultywują tradycje Wehrmachtu? To nie zaczęło się wczoraj
Niemcy, pomimo niespełna ośmiu dekad od wybuchu II wojny światowej, w niektórych aspektach nadal nie potrafią uporać się z przeszłością. Niestety, coraz częściej daje ona o sobie znać również na tak niebezpiecznym polu jak armia. Przypadki kultu Wehrmachtu we współczesnej Bundeswehrze nie należą do rzadkości i nie biorą się znikąd.
W ostatnich tygodniach do mediów przedostało się kilka bulwersujących historii o fascynacji Wehrmachtem w armii niemieckiej. Mogliśmy przeczytać o oficerze, który zainspirowany nazizmem, planował przeprowadzenie antyrządowego zamachu terrorystycznego. W kolejnych koszarach odkrywane są natomiast pamiątki z II wojny światowej: stare hełmy, broń, ordery, zdjęcia. W koszarach w Donaueschingen, gdzie stacjonuje 292. batalion strzelców, w witrynie przed kantyną oficerską urządzono nawet rodzaj wystawy poświęconej dziedzictwu armii III Rzeszy. ”Chodzi o dobre imię Bundeswehry” - mówiła niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen, tłumacząc zarządzoną przez władze wojskowe rewizję wszystkich koszar na terenie kraju.
Jak walczyć po Wehrmachcie?
Podirytowana tym faktem Erika Steinbach, niegdyś szefowa kontrowersyjnego i kwestionującego zachodnią granicę Polski Związku Wypędzonych, dziś bezpartyjna posłanka do Bundestagu, zaapelowała o umieszczanie w mediach społecznościowych zdjęć swoich krewnych w mundurach Wehrmachtu. ”Niemcy to dom wariatów” - odparła, komentując decyzję zdjęcia ze ściany uniwersytetu Bundeswehry w Hamburgu fotografii kanclerza RFN Helmuta Schmidta służącego w armii III Rzeszy. Podobne przypadki - z jednej strony relatywizowania i wybielania dziedzictwa Wehrmachtu, z drugiej zafascynowania jego dziedzictwem - nie były i nie są obecnie odosobnione.
Z oczywistych względów bezpośrednio po II wojnie światowej każda forma odbudowy niemieckiego potencjału militarnego wiązała się z kłopotliwym dziedzictwem Wehrmachtu. Jak odtworzyć siły zbrojne kraju, którego armia niejednokrotnie maczała palce w zbrodniach wojennych? Do jakiej tradycji się odwołać? Na takie pytania musieli sobie odpowiedzieć zachodni dowódcy, pod których nadzorem rekonstruowano armię Republiki Federalnej Niemiec - Bundeswehrę. Ostatecznie powołana do życia w 1955 roku jednostka wojskowa postanowiła odbudować swoje dziedzictwo od zera, nie powołując się ani na tradycję Reichswery, a tym bardziej Wehrmachtu. Oczywiście oficjalnie, ponieważ w rzeczywistości po obu stronach Muru Berlińskiego strukturę urzędniczą, policyjną, wywiadowczą i wojskową tworzyli ludzie, który służyli wcześniej w aparacie państwowym III Rzeszy.
Bundeswehra - nie taka święta
Doskonale zdawali sobie z tego sprawę alianci, którzy bez skrępowania korzystali z doświadczenia wojskowego nazistowskich dowódców oraz wiedzy służących Adolfowi Hitlerowi naukowców. W rzeczywistości, choć mało kto o tym wiedział, jeszcze do końca stycznia 1946 roku w Szlezwiku-Holsztynie stacjonowały w gotowości trzy rozbrojone armie niemieckie pod dowództwem gen. Guntera Blumentritta, gen. Hansa Lindemanna i gen. Johannesa Blaskowitza. Brytyjczycy sądzili, że mogą się przydać w potencjalnej wojnie ze Związkiem Radzieckim. Już po 1945 roku w Niemczech napisano również dziesiątki książek i setki artykułów, które zaprzeczały zbrodniom Wehrmachtu, przedstawiając go jako normalną jednostkę wojskową, odznaczającą się rycerskością i przestrzegającą ustaleń konwencji genewskiej.
Tradycyjny niemiecki Krzyż Żelazny, zbliżony krój mundurów i barwy - pod wieloma względami nowa niemiecka armia wyglądała jak pozbawiona nazistowskiej retoryki wersja „light” Wehrmachtu. Nie bez powodu. Jednym z jej ojców założycieli i pomysłodawcą nazwy Bundeswehra był nie kto inny, jak nazistowski generał Hasso von Manteuffel, który dowodząc dywizjami pancernymi dosłużył się Krzyża Rycerskiego z liśćmi dębu, mieczami i brylantami - jednego z najwyższych odznaczeń III Rzeszy. Pomimo skazania na dwa lata więzienia za zbrodnie wojenne, pierwszy prezydent RFN Theodor Heuss ułaskawił go po dwóch miesiącach.
Historyczna amnezja
Podobnych przejawów historycznej amnezji, również po stronie komunistycznego NRD, było wiele. Słynny feldmarszałek Friedrich Paulus, który skapitulował pod Stalingradem, doradzał przy tworzeniu armii Niemiec Wschodnich oraz prowadził kampanię na rzecz zjednoczenia żyjących w obydwu państwach niemieckich weteranów Wehrmachtu do walki przeciw wstąpieniu Niemiec Zachodnich w struktury NATO. Również wielu zwykłych żołnierzy - asów pancernych i myśliwskich - bez przeszkód kontynuowało karierę po wojnie.
Dlaczego demony przeszłości wracają w armii niemieckiej również dzisiaj? Może z prozaicznego powodu zacierania się pamięci o zbrodniach, wybielania przeszłości, czy jak w przypadku Eriki Steinbach - usprawiedliwiania swojego obsesyjnego poczucia krzywdy. Być może dla niektórych młodych żołnierzy Wehrmacht pozbawiony ideologicznej otoczki jest po prostu niezwykle skuteczną jednostką zbrojną, w której służyli członkowie ich rodzin, i od której nie chcą się odcinać. W utrzymywaniu takiego obrazu II wojny światowej pośrednio pomaga również obecna niemiecka polityka historyczna, która potrafi zestawiać ”incydentalne” zbrodnie wojenne jednostek liniowych ze zbrodniami ludności cywilnej w okupowanych krajach. Wystarczy obejrzeć słynny już serial ”Nasze matki, nasi ojcowie”, aby zrozumieć, na czym ów mechanizm polega. Pokazuje on, że młodzi mężczyźni służący w Wehrmachcie to często ”ofiary historii”, siłą i wbrew własnej woli wciągnięte w ideologiczną machinę Adolfa Hitlera, którzy z poczucia obowiązku starają się walczyć w imię swojej ojczyzny. Jeśli ktoś faktycznie skala się nienawiścią, dotyczy to wynaturzonych postaci Ukraińców, Polaków czy SS-manów. Warto o tym pamiętać, gdy kolejny raz przychodzi się mierzyć z rozdziałem historii, który już dawno powinien być zamkniętą księgą.
Marcin Makowski dla WP Opinie