Marcin Makowski: Trwa polityczna gra uchodźcami. A czy ich ktoś pyta o zdanie?
Chociaż Grzegorz Schetyna stwierdził niedawno, że problemu z rozlokowaniem w Polsce uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki nie ma, rzeczywistość postanowiła z niego zakpić. We wtorek Komisja Europejska stwierdziła bowiem, że jeśli Polska nie dostosuje się do przyjęcia określonych kwot, grożą nam srogie kary. W tym duchu inni politycy Platformy zaapelowali o solidarność i gest miłosierdzia wobec migrantów. Tylko dlaczego ich nikt nie pyta o zdanie?
Problem rozlokowywania w Polsce narzuconych przez Unię kwot uchodźców wraca w naszej debacie publicznej jak polityczny bumerang. Tym trudniejszy do złapania, że rzecz idzie nie tylko o suche statystyki, ale życie konkretnych ludzi, a więc kwestię wrażliwą i podatną na argumenty emocjonalne. I to ludzi uciekających niejednokrotnie z terenów objętych wojną i skrajnym ubóstwem. Właśnie tak - emocjonalnie - w kontrze do słów Grzegorza Schetyny, który uważa, że Polska nie powinna przyjmować ”nielegalnych imigrantów”, wypowiedziała się europosłanka PO Barbara Kudrycka. "40-milionowy kraj stać na przyjęcie 7 tysięcy uchodźców” - stwierdziła w swoim wystąpieniu w Europarlamencie, po czym błyskawicznie dołączyli do niej inni politycy Platformy, m.in. Jan Rulewski. Senator uważa, że to czy przyjmiemy tych ludzi jest wyznacznikiem polskiej solidarności, moralności oraz jedyną możliwą odpowiedzią na wezwanie papieża Franciszka, który apeluje o pomoc uchodźcom.
Szantaż moralny
Z tego typu szantażem moralnym spotykałem się wielokrotnie, gdy miałem okazję rozmawiać w mediach na temat uchodźców. Swego czasu jeden z polskich jezuitów zawyrokował nawet, że jeśli nie chcemy uczestniczyć w tym procesie, nie jesteśmy prawdziwymi katolikami. W sumie trudno się z tym nie zgodzić. Jeśli ktoś odmawia schronienia osobie, która nie ma dokąd uciec, a grozi jej śmierć, nie zasługuje na miano nie tylko katolika, ale po prostu człowieka z sumieniem. Niestety nie o takie przypadki w dyskusji na temat obligatoryjnego przyjmowania konkretnych kwot uchodźców chodzi. I wydaje się, że mało kto próbuje w tej upolitycznionej do granic możliwości debacie wyciągnąć logiczne wnioski z ferowanego z mediów i unijnych salonów postulatu „europejskiej solidarności”.
Czym bowiem miałaby owa solidarność być? Gdyby przyjąć, jak chce europoseł Kudrycka, że chodzi o przyjęcie 7 tys. uchodźców z terenów ogarniętych wojną, kto weźmie za nich odpowiedzialność w Polsce? Kto nauczy języka, da pracę, edukację, zaopiekuje się przyszłością rodzin w kulturze i otoczeniu, którego po prostu nie rozumieją? Kto sprawi, że ci wolni przecież ludzie, będą w ogóle chcieli w naszym kraju zostać? Mamy ich trzymać po kluczem w ośrodkach odosobnienia? Nie tak dawno temu "Rzeczpospolita" dotarła do pisma skierowanego do Urzędu ds. Cudzoziemców przez przesiedlonych do Polski Syryjczyków. Czytamy w nim, że rodziny skarżą się, ponieważ "status uchodźcy nadany w Polsce utrudnia im obecne życie poza krajem pochodzenia". Podkreślili, że status uchodźców przyjęli, ponieważ wprowadzono ich w błąd. Również te chrześcijańskie rodziny, które zostały sprowadzone do naszego kraju przez fundację Estera, w większości z Polski wyjechały, traktując ją tylko jako przystanek w drodze do Europy Zachodniej. Pytani o sytuację na miejscu Syryjczycy odpowiadają, że życie w Polsce jest "niewykonalne" z uwagi na zarobki, naukę języka niezbędną do uzyskania pracy, "brak życzliwego otoczenia społecznego" oraz złe przygotowanie urzędów i instytucji do pomocy.
Kto pyta uchodźców o zdanie?
W 2015 roku głośna była sprawa syryjskiej rodziny, którą przyjęła pod swój dach parafia w Śremie. Zapewniła pracę, edukację, jedzenie, mieszkanie, finanse i nawet rowery dla dzieci. Po krótkim czasie ludzie ci bez słowa wyjechali do krewnych w Niemczech. Po prostu przestali uciekać przed wojną, a zaczęli jak my wszyscy, szukać życia tam, gdzie żyje się lepiej. Czy Polacy mają moralny obowiązek uczestniczenia w tym procesie? Na pewno powinnyśmy wspierać ofiary wojny na miejscu i przyczyniać się do stabilizacji Bliskiego Wschodu, ale przecież od tego Polska się w tej chwili nie uchyla. Można dyskutować jedynie o skali owej pomocy, ale jest ona faktem.
Każdemu politykowi i dziennikarzowi, który zacznie oskarżać innych o brak empatii i miłosierdzia polecam wykonać ten prosty eksperyment myślowy w postaci zadania sobie kilku pytań. Jeśli mówi się o kwotach uchodźców, którzy mają zamieszkać w Polsce, czy wzięto pod uwagę ich zdanie? Dlaczego traktuje się tych ludzi jak pionki na szachownicy? Na jakich zasadach Polska miałaby pilnować, co te osoby robią i czy nie przekraczają granicy? Kto zbada ich motywacje, pochodzenie, poglądy polityczne i weźmie za ich zachowanie odpowiedzialność? Tutaj wbrew pozorom nie chodzi o brak uczuć, tylko czasami o brak trzeźwego myślenia. Uważam, że jako kraj w miarę możliwości powinniśmy pomagać ludziom, którzy tej pomocy potrzebują i którzy chcą jej doświadczyć. Tylko co wtedy, gdy mają inne priorytety i motywacje? No właśnie.
Marcin Makowski dla WP Opinie