Marcin Makowski: Seksizm prezydenta Legionowa to nie ”wypadek przy pracy”. To efekt patologii lokalnych układów władzy
Roman Smogorzewski, choć bardzo by chciał, nie jest ofiarą ”brudnej politycznej wojny”. Jego godny wąsatego wuja na weselu seksizm, to efekt bierności własnego środowiska wobec wpływów lokalnego barona, który w Legionowie zgromadził majątek stawiający go na podium najbogatszych prezydentów w Polsce.
Ręce splecione w pojednawczym geście, wyeksponowana obrączka, obok żona trzymająca pod ramię. Na pierwszym planie same kobiety z ponurymi minami, większość ubrana na czarno. I ten dramatyczny apel, że ”kto bez winy”, i tak dalej. Tak Roman Smogorzewski ”przeprasza” za seksistowskie odzyski na wiecu wyborczym, bo z polityki nie chce odejść. Ba, on odejść z niej nie może, ponieważ ”jeden wieczór i kilka niedobrych zdań” nie będzie przecież ”przekreślać człowieka” i ”wspólnych 16 lat” walki o Legionowo oraz ”małe ojczyzny”.
Jak mnie nie wybierzecie, to będzie wasza wina
Przecież jeśli odejdzie prezydent, co z jego ludźmi? Jak podkreśla Smogorzewski w filmiku opublikowanym w mediach społecznościowych, 80 proc. stanowisk kierowniczych w urzędach Legionowa zajmują kobiety, a ”przez sztucznie wywołaną aferę mogą ucierpieć właśnie one”. Czytaj; jeśli przez nazywanie podwładnych na wiecu wyborczym ”paniami od sexu” nie zostanę wybrany na kolejną kadencję, te panie zostaną przez nowego prezydenta z pewnością zwolnione.
Powiedzieć, że to szantaż moralny, to mało. Smogorzewski posunął się dalej. Stwierdził bowiem, że tak jak wygrał walkę z nowotworem, tak wygrał walkę o ”niepodległość Legionowa”, które nie będzie włączone do metropolii warszawskiej. Czyli jest właściwie politykiem bezalternatywnym - gwarantem stabilności miasta i stabilności zatrudnienia w urzędach, któremu na ręce patrzą złośliwe media, ale nieugięcie wspierają czołowe twarzy Platformy Obywatelskiej - Krzysztof Brejza i Jan Grabiec.
Siła lokalnych układów
Smogorzewski i Legionowo nie jest w swojej patologii władzy oraz lokalnych układzików odosobnione. Słyszeliśmy o podobnych historiach Rafała Piaseckiego (bydgoski radny PiS, który bił i znęcał się nad żoną), Łukasza Zbonikowskiego (poseł PiS, uczestnik afery cypryjskiej i madryckiej, zdradzał żonę z młodszą stażystką, którą miał zmusić do usunięcia ciąży) czy Stanisława Pięty (poseł PiS, który oficjalnie prezentując wizerunek wojującego konserwatysty, zdradzał żonę m.in. w hotelu poselskim z byłą modelką, która później oskarżyła go o molestowanie). Seks, wpływy, pieniądze, do pewnego momentu zapewniają człowiekowi bezkarność. Kto nie pamięta słów Andrzeja Leppera, rechoczącego na myśl, że przecież ”prostytutki nie da się zgwałcić” (słynna seksafera w Samoobronie, z posłem Stanisławem Łyżwińskim na czele).
Być może właśnie tak myślał o sobie prezydent miasta, wygłaszający żenujące laudację na temat swoich kandydatek. Wielki wiec wyborczy, pomocna dłoń polityków znanych z mediów, żadnego sprzeciwu, a wręcz sporo uśmieszków. Bóg wie ile podobnych tekstów i zachowań tolerowano w urzędach, gdzie kamery nie miały wstępu. Wśród ilu dobrze umocowanych bonzów, których seksualne wycieczki wobec podwładnych dziennikarz Jacek Gądek określił swego czasu mianem ”knuringu”, analogiczne historie uchodziły przez lata płazem? Pamiętają państwo sprawę byłego prezydenta Olsztyna Jerzego Czesława Małkowskiego, który został skazany nieprawomocnie na pięć lat pozbawienia wolności za zgwałcenie urzędniczki w zaawansowanej ciąży i usiłowanie gwałtu w innych przypadkach? Choć sprawa toczyła się od 2008 roku, mechanizm nietykalności i osłony medialnej jak żywo przypomina przypadek Smogorzewskiego. Małkowski od dekad umocował się w olsztyńskiej strefie wpływów tercetu SLD-UW-PSL, aby później – o ironio – swoim konserwatyzmem kusić również wyborców prawicowych. Dzisiaj, startując jako radny ”Demokratycznego Olsztyna” jest realnym kandydatem na ponowne zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Niczego nas podobne przypadki nie uczą? Polityka staje się ważniejsza niż prawa kobiet?
Ręka rękę myje
Widząc, jak do tej pory opinia publiczna reagowała na podobne skandale, trudno się dziwić, że wielu tolerowało zgniły kompromis "knuringu". Może coś tam sprośnego powiedział, ale przecież "nasz" i "daje pracę". Smogorzewskiemu trudno było się w mieście sprzeciwić, gdy kadencja po kadencji wyrastał na prawdziwego podwarszawskiego barona. Z jego oficjalnego oświadczenia majątkowego za rok 2018 wynika bowiem, że oprócz 570 tys. zł odłożonych na koncie, posiadał jeszcze ponad 3 mln 753 tys. zł majątku w nieruchomościach, natomiast z tytułu dzierżawy gruntów, wynajmu nieruchomości i pensji, zgromadził kolejny 1 mln 637 tys. zł. Łącznie prezydent niespełna 50-tysięcznego miasta, mógł się pochwalić prawie sześcioma milionami zł aktywów i pasywów. Zestawiając jego dochody z oświadczeniami prezydentów największych miast w Polsce, Roman Smogorzewski plasuje się na trzecim miejscu, zaraz za Jackiem Majchrowskim (ok. 8 mln) i Hanną Gronkiewicz-Waltz (ok. 6,8 mln). Następny jest dopiero Paweł Adamowicz z Gdańska, z 3,6 mln zł.
Co ciekawe, prezydent utrzymuje, że pomimo czerpania setek tys. zł dochodów z wynajmu nieruchomości rocznie, nie prowadzi zakazanej prawem dla włodarza miasta działalności gospodarczej. Gdy jeden z mieszkańców z tego właśnie tytułu złożył na początku 2018 roku wniosek o wygaszenie mandatu Smogorzewskiego, ten został większością głosów klubu ”Porozumienie prezydenckie” po prostu odrzucony. I to pomimo wskazania na proceder zakupu przez Smogorzewskiego mieszkań i działek na licytacjach komorniczych, po to, aby je później odsprzedać po czasie z ogromnym zyskiem, gdy nie trzeba już z tego tytułu płacić podatków. Ba, samo wynajmowanie lokalu bankowi PKO BP w Legionowie, wynosi więcej niż jego pensja prezydencka. Mimo to opinie prawników pracujących dla ratusza i zewnętrznej kancelarii, której ekspertyzę zlecił wiceprezydent Legionowa, były dla Romana Smogorzewskiego jednoznacznie korzystne. I na nich opierała się Rada, odrzucając wniosek o wygaszenie mandatu. Wcześniej prezydent miał również problem z tytuły niewpisania do majątku zegarka Omega wartości rynkowej przekraczającej 13 tys. zł, ale tutaj również nic się nie stało, ponieważ prezydent wytłumaczył, że o jego cenie nie wiedział, a poza tym zegarek został ”całkowicie zniszczony przez jego 4-letniego syna”. I po temacie.
Tak właśnie wygląda tło problemu, któremu na imię ”lokalny układ władzy”. Dopóki wystarczająco dużo osób na nim zarabia, pracodawca jest stabilny, włos nikomu za nadto z głowy nie spada, można stanąć murem za prezydentem. Jakże tego nie zrobić, skoro nie o miliony chodzi, a po prostu o los ”małej ojczyzny”.
Marcin Makowski dla WP Opinie