Marcin Makowski: Naczelnik państwa nie stracił zaufania do delfina. Kaczyński ucina spekulacje na temat przyszłości Morawieckiego
Wszyscy dobrze wiemy, że prezes Kaczyński nie pojawia się w telewizji przez przypadek. Ostatnimi czasy robi to, gdy w szeregi partii wkrada się niepokój. Tłumaczy, zwiera szyki, przywołuje do porządku wątpiących. I dzisiaj ci, którzy po ujawnieniu taśm mieli wątpliwości co do Mateusza Morawieckiego, usłyszeli wprost: tematu nie ma. On od zawsze był "nasz".
Zestaw - można by rzec - klasyczny. Uśmiechnięta od ucha do ucha Danuta Holecka i on, najważniejszy "Gość Wiadomości", Jarosław Kaczyński. Pojawiający się w TVP w sytuacjach ważnych, przełomowych, kryzysowych. W czwartek 4 października zmagał się z tą trzecią, a dokładniej, konsekwencjami ujawnionych przez Onet i TVN24 taśm z "Sowy i Przyjaciół", na których obecny premier Mateusz Morawiecki, a wcześniej prezes banku BZ WBK, jawi się jako element personalnej układanki Platformy.
Morawiecki - "ich" czy "nasz"?
Brata się z prezesami spółek, chwali znajomością z ministrami, je w luksusowej restauracji carpaccio, chociaż w odróżnieniu od Radosława Sikorskiego, płaci ze swoich. Jednak te same argumenty, którymi wcześniej rażono ludzi Tuska, mogły przecież uderzyć - i uderzyły - w czuły punkt wizerunku nowego premiera. Mówiąc wprost, z perspektywy tzw. "ludu pisowskiego", to co usłyszał, kazało zapytać, czy Morawiecki jest tak naprawdę "nasz"? Czy gdy przeklinał przy stole, coś tam komuś po znajomości załatwiał, chwalił "Merkelową", grał Konrada Wallenroda prawicy, czy po prostu czuł się jak ryba w wodzie, a właśnie teraz udaje. Czy warto było go zamieniać, odsuwając na drugi plan swojską, nie biesiadującą u Sowy premier Beatę Szydło?
Te i inne pytania mnożyły się zapewne nie tylko w głowie części elektoratu, ale również dołów partyjnych i kilku przedstawicieli hierarchii partyjnej, która dobrze Mateuszowi Morawieckiemu nie życzy. Czy służby przymknęły oko na publikację taśm, aby osłabić zaplecze premiera - nie wnikam, bo nie mam pełnej wiedzy w tej kwestii. Zupełnie na bok odkładam również insynuacje o niemieckiej inspiracji całego zamieszania - są tyle samo warte co doszukiwanie się wszędzie ”rosyjskich śladów” przez część dziennikarzy i polityków PO.
Premier może spać spokojnie
Z perspektywy analizy przekazu Jarosława Kaczyńskiego jedna rzecz jest kluczowa i do niej sprowadza się de facto cała, orbitująca w drugiej części wokół tematów samorządowych rozmowa. Prezes powiedział głośno i wyraźnie, bez chwili zawahania, że jego wiara w Mateusza Morawieckiego nie została podważona. Że jego nominacja to "strzał w dziesiątkę", a ktoś, kto ma apetyt na jego pozycję, zdecydowanie się pospieszył. Oto bowiem w wypowiedzi byłego premiera objawił się Morawiecki, który nie tylko skutecznie walczy z mafiami VAT-owskimi i z tego względu spadają na niego razy. Jest również Morawiecki, który nawet, gdy używał "męskich słów", wpadł w "środowisko złych ludzi" - w rzeczywistości "musiał przyjąć ich reguły", by czynić większe dobro. Wspierać harcerstwo, inicjatywy patriotyczne i po cichu pomagać PiS-owi.
"Mateusz Morawiecki współpracował z nami wcześniej. Z Grażyną Gęsicką, z Aleksandrą Natalii-Świat, z Beatą Szydło". I tutaj pada zdanie kluczowe. "Morawiecki odmówił stanowiska w rządzie Donalda Tuska, a wcześniej rozmawiał ze mną na ten temat" - zdradza po raz pierwszy w mediach prezes Kaczyński. I zamknął temat, który mógł być największym kryzysem wizerunkowym w krótkiej historii rządów nowego premiera. Czy ludzie "kupią" podobne wyjaśnienia, nie wiem, szczególnie, że są dosyć grubymi nićmi szyte. Z pewnością dzisiaj tych dwóch panów to zespół, który działa obdarzając siebie pełnym zaufaniem, szczególnie w chwilach próby. Prawdziwy sprawdzian przywództwa przyjdzie jednak wtedy, gdy prezes po prostu nie będzie w stanie ruszyć na ratunek. To dopiero przed Mateuszem Morawieckim, który przechodzi przyspieszony kurs brutalności polityki. Póki co nie daje się zatopić. Jeśli nikt nie trzyma żadnych taśm w zanadrzu, ten sztorm powinien przeżyć. Oczywiście do czasu prawdziwego sprawdzianu, którym są wybory parlamentarne.
Marcin Makowski dla WP Opinie