Marcin Makowski: Cwany lis Viktor Orban
Viktor Orban, choć w Polsce za rządów Prawa i Sprawiedliwości już bywał, dopiero na półmetku kadencji przyleciał z oficjalną wizytą. To, co mówił w trakcie, brzmiało jak zadośćuczynienie za głosowanie w słynnym ”27:1”. Jeden front państw narodowych, wspólne stanowisko w sprawie pracowników delegowanych oraz migracji, oskarżenie Unii o antypolską ”inkwizycję”. Skuteczność w relacjach z Węgrami nie może być jednak mierzona słowami. Dlatego czas powiedzieć: ”sprawdzam”.
Premier Viktor Organ z oficjalną wizytą w Polsce jeszcze nie był, dlatego agenda spotkań musiała być intensywna. Od premier Beaty Szydło, przez marszałka Marka Kuchcińskiego po prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Kolejność jest oczywiście nieprzypadkowa, a jeśli wierzyć słowom marszałka Ryszarda Terleckiego, to właśnie ostatnia rozmowa z liderem Prawa i Sprawiedliwości ”była tą najważniejszą”. O ile jednak ze spotkania z prezesem będziemy skazani na zdjęcia i przecieki w stylu "szczerej, męskiej rozmowy w dobrych nastrojach", to na konferencji premier Szydło, z ust szefa węgierskiego rządu dowiedzieliśmy się, czym zamiesza oczarować polski rząd, i w zakresie jakich wyzwań stojących przez Unią, możemy teoretycznie liczyć na jego wsparcie.
Zawiedzione zaufanie
O tym, że zaufanie to zostało już raz nadwyrężone, nie trzeba chyba nikomu przypominać. Jak twierdzą dobrze poinformowani politycy z otoczenia prezesa, Viktor Orban osobiście obiecał Jarosławowi Kaczyńskiemu, że zagłosuje za kandydaturą Jacka Saryusz-Wolskiego na szefa Rady Europejskiej. Prezes, jako przedstawiciel starej szkoły polityki, w której umowy ustne są równie ważne jak traktaty, musiał zostać czymś udobruchany po jawnym afroncie sojusznika. Premier Orban robił wszystko, co w jego mocy, aby tak się stało.
Na konferencji po spotkaniu z Beatą Szydło, wygłosił chyba najbardziej propolski pean, który wypłynął z ust zagranicznego polityka od czasu lipcowego wystąpienia w Warszawie prezydenta Donalda Trumpa. Choć premier Szydło odczytała z kartki optymistyczne, acz stonowane wystąpienie o "przyjacielskim dialogu w ramach Grupy Wyszehradzkiej", podkreślając jej wagę oraz słuszność wspólnej i ostrej polityki migracyjnej, szef węgierskiego rządu poszedł kilka kroków dalej.
Po pierwsze, w jego ustach Polska urosła do miana gospodarczego czempiona Unii Europejskiej, z "niesamowitym wzrostem PKB", będącym jak "lokomotywa dla Unii, która byłaby bez Polski biedniejsza". Jednocześnie Orban nieśmiało zasygnalizował, że Węgry oraz kraje regionu zaczynają deptać Polsce po piętach i całą Europę Środkowo-Wschodnią trzeba traktować jako wspólną drużynę. A skoro tak, to przeciwko komuś musi ona grać.
Unijna inkwizycja
Przeciwnik w mocnym i mówionym z głowy przemówieniu Organa został nakreślony jasno i wyraźnie. To Unia Europejska, która swoim postępowaniem wobec Warszawy "okazuje jej brak wymaganego w Traktacie szacunku". Mało tego, podważanie praworządności Polski wygląda nie tylko na zagranie polityczne, ale stanowi ideową "inkwizycję", przeprowadzaną według podwójnych standardów.
Zobacz także: Najsłynniejsze wpadki ministra Waszczykowskiego
Skoro jest drużyna i rywal, Obran pokusił się również o zdefiniowanie przyczyny ataku, która sądząc po szerokim uśmiechu, była wyraźnie po myśli szefowej polskiego rządu. Chodzi nie tyle o krótkoterminowe interesy, ale o przyszłość całej Unii, wewnątrz której doszło do cywilizacyjnego oraz społecznego pęknięcia
"Mniej Brukseli, więcej państw narodowych. To nasze stanowisko jest powodem, dla którego ktoś upatrzył sobie do ataku Polskę" - mówił Orban, przygotowując grunt pod najważniejszą z deklaracji, która padła podczas wizyty w Warszawie. Dotyczy ona konsekwencji polityki migracyjnej starej Unii.
Węgierski premier w kilku zdaniach naszkicował oś sporu, dzieląc Europę na kraje imigranckie (w większości przypadków posiadające przeszłość kolonialną) oraz takie, które pragną zachować tożsamość etniczną, kulturową oraz cywilizacyjną. Te pierwsze swój kryzys demograficzno-gospodarczy postanowiły rozładować właśnie poprzez korzystanie z potencjału ludności napływowej, te drugie natomiast za sprawą polityki prorodzinnej. - Kraje imigranckie chcą nas zmusić to tego, abyśmy się stali takimi, jakie one są. My odpowiadamy za przyszłość Węgier, nie chcemy zostawić ludziom takiego dziedzictwa (…). Nie chcemy mieć mieszanej ludności jak na Zachodzie, gdzie różne cywilizacje żyją obok siebie, i przez to wymieszanie element chrześcijański tracą swoją rolę w życiu narodu - jasno wyłożył swoje priorytety na końcu przemówienia Orban, dodając, że kraje naszego regionu same sobie poradzą z rozwojem swojego potencjału.
Wołanie o pragmatyzm
Zapewne właśnie te elementy zostaną najczęściej podkreślanie przez media. Oczywiście nie bez powodu. Viktor Orban powiedział dokładnie to, co chciał usłyszeć rząd Prawa i Sprawiedliwości, a nawet mocniej. Historia jednak uczy, że jest to polityk znacznie bardziej pragmatyczny, niż większość naszej prawicy, umiejętnie lawirując między eurosceptycyzmem, a umiejętnością dogadania się z europejskimi liderami. Z jednej strony broni cywilizacji chrześcijańskiej stawiając płoty na granicach, z drugiej otwiera węgierski rynek na rosyjski gaz, raczej sceptycznie podchodząc do polskiego projektu samodzielności energetycznej w ramach idei Trójmorza. Ze słów Orbana, łechczących nasze ego nie należy zatem wyciągać żadnych wniosków, poza tradycyjna dla naszych państw wzajemną sympatią i kilkoma zbieżnymi interesami.
Jeśli Jarosław Kaczyński faktycznie chce "Budapesztu w Warszawie", dobrze, żeby zaczął oceniać i rozliczać Viktora Orbana zgodnie z metodami, które on sam stosuje w polityce zagranicznej. Zbudujmy zatem z Węgrami wspólny front przeciw francuskim pomysłom na likwidacje konkurencyjności pracowników delegowanych z Europy Środkowo-Wschodniej, budujmy solidne godpodarcze podstawy sojuszu Grupy Wyszehradzkiej, starajmy się oddalić Węgry od zależności w stosunku do rosyjskiego gazu. To będą podstawy, na których Polska będzie w stanie zbudować realny sojusz, zdolny do przeciwstawienia się zbytniemu apetytowi na ingerowanie w politykę naszego regionu, które - co słusznie podkreślił Orban - przejawia od jakiegoś czasu Unia Europejska.
Marcin Makowski dla WP Opinie