Makowski: "Wybory jak wojna cywilizacji. Kaczyński w TV Trwam zwiera szeregi elektoratu" [OPINIA]
Komfortowe warunki, kilkanaście minut czasu odpowiedzi na jedno pytanie, widzowie chwalący rząd. Jarosław Kaczyński w TV Trwam to wydarzenie warte obserwowania. Właśnie wtedy prezes mówi najbardziej swobodnie, odsłaniając swój plan na Polskę. A ten został przedstawiony spójnie, ale bezalternatywnie. Albo my, albo upadek cywilizacji chrześcijańskiej. Przy mobilizacji elektoratu - zadziała.
"Szczęść Boże Panie premierze" - tak wywiad może się zacząć tylko w jednym miejscu, telewizji ojca Tadeusza Rydzyka. To właśnie tam politycy PiS-u chodzą uwiarygodnić się wśród najbardziej konserwatywnego elektoratu, ale też zmobilizować go, a kiedy trzeba - wytłumaczyć z drobnych grzeszków. Nic dziwnego, że na ostatniej prostej kampanii do TV Trwam zawitał również Jarosław Kaczyński, a obok niego Mariusz Błaszczak oraz Joachim Brudziński.
To jednak ponad godzinna rozmowa telewizyjna prezesa jest kluczowa dla rozwiązania największego lęku obecnego rządu - obudzenia wyborców uśpionych dobrymi sondażami, którzy 13 października muszą się zmobilizować w obronie "dobrej zmiany". Czy to się Jarosławowi Kaczyńskiemu udało? Zanim odpowiem na to pytanie, warto przyjrzeć się wizji Polski, która wyłania się z jego słów. A ta, stanowi syntezę wszystkich dotychczasowych narracji PiS-u w kampaniach wyborczych, zawartych w dwóch podstawowych przesłankach.
Po pierwsze zapewnienia państwa dobrobytu i zrównania mocy nabywczej oraz szans rozwoju wszystkich Polaków. Po drugie, obrony cywilizacyjnego, chrześcijańskiego i konserwatywnego status quo - nieustannie atakowanego przez wrogów spod znaku części opozycji i LGBT.
Gospodarka dobrobytu, zrywająca z "postkolonializmem"
Gospodarczo i społecznie przekaz Jarosława Kaczyńskiego zawarł się w jednym z pierwszych zdań, które wypowiedział w "Rozmowach niedokończonych". - Łączymy to co społeczne z tym co gospodarcze w polityce zrównoważonego rozwoju - stwierdził prezes PiS-u, dodając, że ambicją jego obozu jest wyrównywanie różnic pomiędzy okręgami w Polsce. Jako przykład podał wykorzystywany już wcześniej pomysł na stworzenie województwa mazowieckiego, z wydzieloną Warszawą, która "zawyża wskaźniki zasobności" w stosunku do reszty mieszkańców stosunkowo ubogiego regionu.
Przewijająca się jak mantra w rozmowie obietnica budowy "polskiej wersji państwa dobrobytu", została przez Kaczyńskiego wsparta tezą o "dogonieniu Zachodu poprzez wzmocnienie popytu", szczególnie za pomocą zwiększania zasobności portfeli niższej klasy średniej przez ulgi dla najmniejszych przedsiębiorców oraz podnoszenie płacy minimalnej.
Kaczyński stwierdził, że hamulcami szybkiego doganiania np. Niemiec, nie są obiektywne braki polskiej gospodarki, ale jej ubezwłasnowolnienie, "postkolonializm" oraz panujący w wielu spółkach, mediach i przedsiębiorstwach "postkomunizm", którzy łączy ludzi siecią towarzysko-biznesowych zależności, sięgających genezą PRL-u.
Groźnie zabrzmiała przy tym przestroga wobec tych, który do nowej wizji państw się nie dostosują. - To nie ma nikogo zrujnować, a przynajmniej nikogo, kto jest jako tako dobrym przedsiębiorcą - powiedział były premier pytany o trudności dla tych firm, które zatrudniają kilku pracowników i nagle będą musiały skokowo podwyższać ich wynagrodzenie.
- Chcemy rozwoju małeś, średniej i najmniejszej przedsiębiorczości - zaznaczył prezes mówiąc, że da duża i tak "świetnie sobie radzi". - Cała gospodarka ma działać dla całego społeczeństwa, a nie po to, żeby pewna grupa żyła dobrze, a reszta jak Bóg da - dodał. Usprawiedliwił się również, że choć niektórzy "każą mu się z tego spowiadać", nie jest socjalistą, tylko solidarystą społecznym.
Prezes straszy ofensywą LGBT
Druga, znacznie bardziej polaryzująca część rozmowy dotyczyła naszkicowania manichejskiej wręcz wizji Polski i polskiej polityki, w której jedynie Prawo i Sprawiedliwość stanowi gwarant dbania o cywilizację chrześcijańską oraz zdobycze socjalne, które przywracają obywatelom godność. Jarosław Kaczyński ostrzegał zatem przez "wielką ofensywą LGBT i różnego rodzaju społecznego zła, które już dzisiaj jest popierane przez bardziej liczące się siły opozycyjne", oraz przed tymi, "którzy chcą radykalnego zburzenia porządku moralnego w naszym kraju" z "fatalnymi konsekwencjami dla polskich rodzin", w tym oczywiście "seksualizacją dzieci".
Co w jakimś sensie nawet ciekawe, były premier nawet na moment nie starał się ukryć (bo w sumie dlaczego miałby to robić), że stawką tych wyborów jest coś więcej, niż tylko rząd tej czy innej partii. Do ludzi, którzy nie widzą zagrożenia dla władzy PiS-u, z telewizji Trwam popłynął w środowy wieczór kluczowy komunikat. Jeśli nie pójdą głosować, runie to wszystko, co dzisiaj buduje ich tożsamość i świeżo uzyskany status społeczny.
- To wybór zupełnie zasadniczy, między dwoma światami - powiedział prezes. - Mamy świat faktów, czasami może opisywany zbyt pozytywnie ale z drugiej świat antyfaktów, zupełnie wymyślonych przez niektóre telewizje - dodał, co można równocześnie potraktować jako niezwykle subtelną krytykę TVP (rzeczy opisywane "zbyt pozytywnie").
Jarosław Kaczyński od samego początku wywiadu był w swoim przesłaniu spójny, spokojny, wiedział do kogo i co mówi - to niewątpliwie jest jego siłą w sytuacji, w której może mówić dłuższą formą i swobodnie. Wtedy zaczyna się otwierać, wspomina o swoim katolicyzmie, tolerancji religijnej, ale również przypomina, że PiS nigdy nie uzna podważania kulturowej roli Kościoła w Polsce.
PiS jako partia "bezalternatywna"
W opowieści Kaczyńskiego, z rzadka przerywanej pytaniami prowadzącego, wyłoniła się partia, która walczy z mafiami VAT-owskimi, jeśli popełnia grzechy, to "swoich grzeszników karze, a opozycja swoich nagradza". To również wizja Polski bez łamanej praworządności, którą naruszają wydające niesprawiedliwe wyroki sądy. Jarosław Kaczyński wyjaśnił również, że chce budowania "Polski +" opartej na wartościach, a nie na "tworzeniu człowieka skoncentrowanego na sprawach swojego ciała, bardzo łatwego do manipulowania, który nie przeszkadza różnym oligarchiom i pseudoelitom realizować swoje interesy".
Bez obrony PiS-u, te gremia znowu zatriumfują, "wysadzając w powietrze" cywilizację europejską, poprzez swoją "nienawiść do Kościoła". Na pewno, bez względu na ocenę tych słów, prezes przyszedł do TV Trwam i zrobił dokładnie to, co powinien z perspektywy interesu własnej formacji. Nakreślił oś sporu, obiecał troskę o elektorat, pogroził tym, którzy są jego wrogami i zmobilizował. Gdzieś na marginesie tego wywiadu, jego cichym beneficjentem stał się również premier Mateusz Morawiecki, przynajmniej kilka razy wymieniany z nazwiska jako "świetny szef rządu", który "będzie rządzić jeszcze niejedną kadencję". - My musimy rządzić, bo nie ma w istocie dla nas dobrej alternatywy - powiedział Kaczyński na końcu, odpowiadając na jedno z pytań widzów. I takie jest hasło PiS-u na ostatniej prostej kampanii. Pytanie, czy rzeczywistość mu sprosta.
Marcin Makowski dla WP Opinie