Makowski: "Paździerzowa debata europejska. Cieszyć się z niej może jedynie Konfederacja" [OPINIA]
Debata przedstawicieli ugrupowań startujących do wyścigu europarlamentarnego była popisem nieprzygotowania, banałów i udzielania wymijających odpowiedzi na proste pytania. Na tym bezrybiu wyraziście zaprezentował się Krzysztof Bosak z Konfederacji, Adrian Zandberg przypomniał o swoim istnieniu, a Paweł Kukiz był jak z 2015. Na resztę można machnąć ręką.
Jeśli to miała być debata na miarę najważniejszych wyborów do europarlamentu w historii, wyborów w których stawką jest symboliczne wotum zaufania dla rządu, albo postawienie na powrót do władzy opozycji - to polityczny mainstream koncertowo spaprał swoją szansę. Prowadzona w TVP1 przez Michała Adamczyka rozmowa z kandydatami PiS-u, Koalicji Europejskiej, Wiosny, Lewicy Razem, Kukiz'15 i Konfederacji, przypominała żart z inteligencji wyborców, a nie poważną dyskusję na temat fundamentalnych zagadnień, przed którymi stoi obecnie Polska i Europa.
Trzech najmniejszych graczy na podium
Tempo i lakoniczność wypowiedzi, wymuszona niespełna minutą czasu na kandydata w jednej z sześciu rund, spowodowały, że całość oglądało się jak nudną wersję (co przytomnie zauważył Paweł Kukiz) teleturnieju "Jeden z dziesięciu". A przecież, przynajmniej na papierze, nie musiało tak być. Pytania o przyjęcie euro, przyszły kształt Unii, kwestie małżeństw homoseksualnych, polityki energetycznej i Nord Stream 2 dawały pole do popisu dla ugrupowań, które mogły jasno i dobitnie wyrazić swoje poglądy. Wskazać na to, co je wyróżnia od konkurencji, na ostatniej prostej zmobilizować swój elektorat.
Z tego zadania obronną ręką wyszedł właściwie tylko Krzysztof Bosak z Konfederacji. Obok niego na podium wizerunkowych zwycięzców postawiłbym również opanowanego Adriana Zandberga i Pawła Kukiza, który przypominał rockmana z 2015, który mówi co myśli i w ten sposób wbrew intuicji establishmentu politycznego, wchodzi na krajową scenę parlamentarną.
Zarówno Jadwiga Wiśniewska z PiS-u, Jan Olbrycht z Koalicji Europejskiej i Krzysztof Śmiszek z Wiosny, potknęli się o własne retoryczne sznurowadła, albo jak w przypadku tego ostatniego - najsłabszego z całej debaty - po prostu pokazali, że niekompetencji i nerwów nie da się ukryć za uśmiechem, przyklejonym przez godzinę do twarzy.
Konfederacja wykorzystała swoją szansę
Wizerunkowa wygrana Krzysztofa Bosaka z Konfederacji, a nie boję się sformułować tezy, że to właśnie nacjonalistyczna i eurosceptyczna koalicja wyszła z debaty z tarczą, przypomina mi jednak coś ze starego powiedzenia o jednookim, który w krainie ślepców jest królem. Na tle konkurencji Bosak po prostu najlepiej wykorzystał szansę, które małym partiom daje telewizja, na co dzień albo o nich milcząca, albo używająca w charakterze straszaka przed "zmarnowanym głosem".
Przedstawiciel Konfederacji, czy ktoś zgadza się z jego poglądami podejrzliwymi wobec "indoktrynującej ideologicznie Unii", czy jest im skrajnie przeciwny, przynajmniej dał się z czegoś zapamiętać.
Powiedzenie na głos w TVP, że pytania (dwa niemal identyczne o politykę energetyczną i zamykanie kopalń), zostały przygotowane pod rząd, który "mógłby się pochwalić obroną górników", na pewno zdobyło uznanie w bańce elektoratu na prawo od PiS-u. Szczególnie tego, który okazał się na ostatniej prostej kampanii rozczarowany postawą rządu wobec JUST Act 447 i podejścia rządu do kwestii roszczeń żydowskich. Bosak podchodzący do europoseł Jadwigi Wiśniewskiej ze znaczkiem z przekreśloną cyfrą amerykańskiej ustawy, będzie memem tej pseudodebaty.
Daj się zapamiętać, albo przegraj
I nie zmieni tego rzucona na ostatnim oddechu w podsumowaniu programu partii przez przedstawicielkę Prawa i Sprawiedliwości, że "tylko PiS może zagwarantować państwu odmowę wypłaty roszczeń żydowskich". W elektoracie Konfederacji takie zapewnienia nie wypadają wiarygodnie. A to właśnie ten elektorat - z akcentowaniem suwerenności, sprzeciwu wobec euro, obrony kopalń i stanowczym nie wobec ideologii LGBT - może się poczuć dowartościowany. Dla młodych, którzy według badań opinii publicznej najliczniej popierają właśnie Konfederacje, taka wyrazistość - nawet jeśli jest populistyczna i momentami naiwna - po prostu odpowiada.
W debacie europarlamentarnej najbardziej poraziły mnie jednak wpadki kandydatów, którzy mieli całą wieczność, aby się dobrze przygotować. Zandberg mówiący o importowaniu przez rząd "węgla z Donbasu" (to nieprawda), Wiśniewska dwukrotnie myląca euro ze złotówką, Śmiszek obiecujący postulaty w stylu "ułatwień dla młodych" i "zielonej pracy dla górników z zamkniętych kopalń", Olbrycht odwracający kota ogonem w pytaniu o legalizację związków homoseksualnych, i tak dalej.
Czy to jest wszystko, na co nas, jako społeczeństwo, stać? Już niedługo, 26 maja, każdy będzie musiał sam przed sobą odpowiedzieć na to pytanie. Podobne debaty nie przynoszą jednak pozytywnych wniosków jeśli chodzi o przyszłość polskiej klasy politycznej.
Marcin Makowski dla WP Opinie