Makowski: "Dziadersi wygrali z młodymi. Strajk Kobiet idzie w stronę rekonstrukcji KOD" [OPINIA]
Postulaty jak z Sejmu Dzieci i Młodzieży, skład - wiekowo i politycznie - niczym z reanimowanego Komitetu Obrony Demokracji. Powołana przez Strajk Kobiet Rada Konsultacyjna, która autentyczną energię protestów społecznych miała przetłumaczyć na postulaty polityczne, wygląda jak autosabotaż. Marta Lempart chyba naprawdę uwierzyła, że jest "Wałęsą naszych czasów".
Czasami zastanawiam się, pod jaką szczęśliwą gwiazdą urodził się Jarosław Kaczyński, że nawet w momencie historycznego kryzysu jego partii, erozji mitu "nieomylnego stratega", słabych sondaży i setek tysięcy osób na protestach w całej Polsce - w politycznej albo pozapolitycznej opozycji zawsze znajdzie się ktoś, kto poda mu pomocną dłoń?
Strajk Kobiet. Grupa rekonstrukcyjna III RP
Jak nie Mateusz Kijowski z fakturami czy Joanna Mucha śpiewająca z mównicy sejmowej "Nie pucz, kiedy odjadę", to Marta Lempart - która z autentycznego i różnorodnego ruchu sprzeciwu ludzi młodych, tworzy grupę rekonstrukcyjną III RP, z prof. Moniką Płatek oraz Michałem Bonim na czele. I żeby jeszcze robiła to z sensem albo czymkolwiek, co stwarza pozór wykonalności.
Tymczasem ze składu (z liczną reprezentacją 50, 60 i 70-latków) Rady Konsultacyjnej Strajku Kobiet oraz jej postulatów, wyłania się obraz rewolucji społecznej, pisanej – bez urazy – nie przez ludzi, którzy chcą cokolwiek w Polsce zmienić, ale przez zradykalizowaną wersję Sejmu Dzieci i Młodzieży. Bo jak inaczej nazwać ultimatum przekazania w ciągu 7 dni 10 proc. PKB na służbę zdrowia poprzez "zabranie pieniędzy z TVP oraz Kościoła"? Przecież zwiększenie o 5,5 proc. wydatków na zdrowie to konieczność uchwalenia nowego budżetu, renegocjacji konkordatu, zmiany struktury mediów publicznych – tysiąca rzeczy i miliona decyzji – które sumarycznie będą transferować 150 mld zł. W siedem dni. A jak nie, to co?
Wyjście z bagna. Ale gdzie?
Marta Lempart nazywa ogłoszone przez Radę Konsultacyjną postulaty "ścieżką wyjścia z bagna", ale kto realnie dał jej mandat, aby mówić w imieniu setek tysięcy młodych ludzi, którzy nie zostali nawet symbolicznie dopuszczeni do głosu? Ich miejsce zajął za to lider Obywateli RP, Paweł Kasprzak czy wieczny związkowiec, Piotr Szumlewicz. Rozumiem, że atmosfera jest podniosła i wielkie słowa same cisną się na usta, ale jeśli prof. Magdalena Środa porównuję kogoś, kto w niedawnych wyborach europarlamentarnych zyskał ponad 6 tys. głosów do "Lecha Wałęsy naszych czasów", to jest prosta droga do wykreowania z liderki Strajku Kobiet drugiego Mateusza Kijowskiego. Wiemy aż za dobrze, jak skończyła się tamta historia.
Protesty przeciwko zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego, gniew młodych, ferment, który podczas nich narodził się i znalazł swoje ujście – to wszystko jest społecznie zbyt skomplikowane i ważne, aby powtórzyło historię upadku Komitetu Obrony Demokracji. Tymczasem zamiast skupić się na jednym celu, wybiera się ich kilka, kilkanaście i podkręca do tego stopnia, że siłą rzeczy skazuje na niewykonalność. Co bowiem w praktyce znaczy "walka z kryzysem klimatycznym", "pomoc przedsiębiorcom", czy " likwidacja śmieciówek, walka z mobbingiem i wyzyskiem"?
Skrajności przegrywają
Domagając się spełnienia kompletnej agendy lewicowej, z wypowiedzeniem konkordatu, legalną aborcją i pełnią praw dla osób LGBT, Strajk Kobiet – podobnie jak PiS w przypadku zaostrzenia prawa - rozmija się z oczekiwaniami większości Polaków.
Nasza ojczyzna nie stała się bowiem z dnia na dzień drugą Holandią i nie jest przypadkiem, że na obecnych wydarzenia tracą wszyscy (PiS, KO, Lewica i Konfederacja), poza… stojącym z boku - a przecież chadeckim - Szymonem Hołownią. Niechęć młodych do PiS-u nie oznacza bowiem, z automatu, że musimy wybierać między dwoma skrajnościami. Tylko kto ma to Strajkowi Kobiet powiedzieć? Dziaderska "Rada", która nie czuje ducha protestów, które ma reprezentować?
Marcin Makowski dla WP Opinie