W jego oczach świat był "zażydzony"
Ubiegał się między innymi o posadę sekretarza redakcji i krytyka teatralnego. Otrzymywał tylko odmowne odpowiedzi. Nie pozostało mu nic innego, jak wrócić do domu rodzinnego w Rheydt. Bracia patrzyli na "pana doktora" z niezadowoleniem. Był dla rodziny ciężarem, cierpiał na depresję. "Żyję w nieustannym nerwowym niepokoju" - użalał się w dzienniku. "Bieda życia na cudzy koszt. Łamię sobie głowę, jak można wyjść z tego niegodnego stanu. Nie chcę niczego - nic nie może się udać. Najpierw trzeba odłożyć wszystko, co miało się za własne: poglądy, odwagę cywilną, osobowość, charakter, aby w tym świecie protekcji i kariery stać się kimś. Jestem nikim. Wielkie zero". Z zawiści do "świata protekcji" rozwijały się w nim antykapitalistyczne i antysemickie uprzedzenia. W "międzynarodowej żydowskiej finansjerze" odkrył kozła ofiarnego odpowiedzialnego za gospodarczą nędzę czasów, jak i za swoją osobistą biedę.
Ale niestrudzenie pisał dalej, całymi nocami tworzył wiersze, sztuki i artykuły. W końcu zaczął powieść zatytułowaną Michael. Miała formę dziennika, w którym Flisges i Goebbels stopili się w jedną postać. W tej autobiograficznej powieści narzekał na Boga, przypisując mu winę za swoje kalectwo. Nienawidził innych za to, że nie są tacy jak on, szydził z matki, że umie kochać takiego kalekę. Jednocześnie Michael, w odpowiedzi na międzynarodowy marksizm, ujawnił jego skłonności nacjonalistyczne. O tym nacjonalizmie Goebbelsa powstałym z poczucia niższości pisze Curt Riess: "Jak zdecydowanie różny na tym tle wydaje się Goebbels, który już jako chłopiec odczuwał pogardę dla innych ludzi - pogardę, którą w głębi serca miał dla siebie samego i która urosła w nim do żarliwej nienawiści, gdy po obronie pracy doktorskiej nie mógł znaleźć zajęcia. Spędzał wtedy całe dnie w swoim pokoju na poddaszu i sfrustrowany pisał w dzienniku: 'Teraz nauczyłem się rezygnacji i bezgranicznej pogardy dla kanalii człowieka!'".
Wprawdzie wszystko, co zrobił, spotykało się z odrzuceniem, nie przyszło mu jednak na myśl, aby zwątpić we własne zdolności. Przyczynę tych odmów wywiódł z faktu, że oba najważniejsze wydawnictwa, Ullstein i Mosse, w których ubiegał się o pracę, pozostawały w żydowskich rękach. "Berliner Tageblatt" również kierowany był przez Żyda, Theodora Wolffa, i tylko z tej gazety odesłano mu prawie 50 artykułów z odmową publikacji! A czy żydowski profesor Gundolf nie odprawił go bez istotnego powodu? To, że również nieżydowscy redaktorzy nie wykazali zainteresowania jego artykułami, pomijał milczeniem i chętniej stylizował się na ofiarę.
Odprawienie ze stolicy doskonale pasowało do jego obrazu świata, w którym właściciele wydawnictw i odnoszący sukcesy dziennikarze są żydowskiej proweniencji. Widział świat "zażydzony", broniący mu dostępu do siebie i do zarobkowania. Dojrzał więc do zasilenia szeregów partii ludzi niezadowolonych, którzy nie umieli znaleźć sobie miejsca w istniejącym społeczeństwie i którym urażone poczucie własnej wartości kazało szukać pocieszenia w micie. Dojrzał zatem do partii mas, tęskniącej za wybawicielem i mającej niedługo znaleźć go w niedoszłym artyście, Adolfie Hitlerze. Od 1922 r. był związany z ruchem nazistowskim jako publicysta i dziennikarz.