Łukasz Warzecha: Nowoczesna, czyli efekt kuli śniegowej na odwrót
Nie chwaląc się – pisałem, że Nowoczesna to polityczna efemeryda, zanim to było modne. Dzisiejsze spektakularne odejścia z partii, kierowanej przez Katarzynę Lubnauer, to już właściwie podzwonne dla projektu nowej, lepszej, nieobciążonej ośmioma latami sprawowania władzy Platformy bis.
Odejście Joanny Scheuring-Wielgus, a kilka godzin później Joanny Schmidt (a będzie tego z pewnością więcej), zawierają w sobie paradoks, który zresztą obciążał Nowoczesną od dawna. Obie panie nie są mianowicie kojarzone z najbardziej merytoryczną, konkretną i poważną debatą polityczną – a zarazem innego atutu ugrupowanie Lubnauer nie ma.
Petru pewnie również zniknie
Scheuring-Wielgus do dziś pamiętana jest głównie jako autorka słynnego okrzyku "dość dyktatury kobiet". Jej specyficzny, mocno impulsywny i egzaltowany styl wypowiedzi wielokrotnie czynił z niej obiekt żartów, co rewelacyjnie w jednym z niedawnych odcinków „Ucha prezesa” uchwycił Robert Górski. Tamtejsza Joanna prowadzi normalną rozmowę, by nagle, całkiem nieoczekiwanie, wykrzyknąć "wasze ulice, nasze macice!” albo coś podobnego.
Z kolei Joanna Schmidt została zapamiętana jako towarzyszka romantycznego wypadu z panem Ryszardem w grudniu 2016 roku, gdy bardziej ideowi posłowie opozycji prowadzili okupację sali plenarnej Sejmu. Żadna z pań nie odznacza się ani szczególną głębią, ani logiką wypowiedzi. Na ich tle wyjątkowo korzystnie, przy wszystkich swoich wadach, wypada prawniczka z wykształcenia Kamila Gasiuk-Pihowicz.
Można by więc uznać, że odejście takich osób Nowoczesnej właściwie posłuży i uczyni z niej partię poważniejszą. Problem w tym, że jest inaczej – bez komicznych momentami osobowości, jak Scheuring-Wielgus czy sam Ryszard Petru (którego czas w partii jest też zapewne policzony), Nowoczesna właściwie nie istnieje.
Miało być nowocześnie, a wyszło jak zwykle
Nie istnieje, ponieważ nigdy nie wypełniono jej treścią, do jakiej początkowo odwoływał się sam Petru. W kampanii mówił, że chce stworzyć liberalne, nowoczesne ugrupowanie, dbające o klasę średnią i przedsiębiorców. Zamiast tego bardzo szybko poszedł w stronę fundamentalnego, a może nawet fundamentalistycznego negowania wszelkich działań PiS, bez śladu pozytywnego przekazu, za to z dużą dawką wtop, wpadek i językowych lapsusów.
Specjaliści od wizerunku nie od wczoraj ostrzegają, że najgorszą rzeczą, jaka może się przytrafić ugrupowaniu politycznemu, jest przylepienie mu gęby obciachowości. W przypadku Nowoczesnej nikt nie musiał się o to specjalnie starać – Ryszard Petru zrobił to sam, odbierając pracę kabareciarzom. I to w sytuacji, gdy socjalistyczna polityka społeczna i gospodarcza PiS faktycznie zostawiała miejsce dla liberalnej formacji. Nowoczesna nawet nie spróbowała tej niszy wykorzystać.
Zając, co chciał być niedźwiedziem
Można sobie wyobrazić, że dzisiejszy dzień to małe święto dla Grzegorza Schetyny. Dominacja jego partii po opozycyjnej stronie sceny politycznej zostaje niniejszym przypieczętowana. Nowoczesna była z zasady we wszelkich ewentualnych umowach, zwłaszcza dotyczących wyborów samorządowych, słabszym partnerem przede wszystkim dlatego, że – jak większość stosunkowo młodych partii – ma bardzo słabe struktury lokalne, czyli te, które w najbliższym głosowaniu odegrają najważniejszą rolę.
Swoją słabość partia Lubnauer potwierdziła już w Warszawie, nie wystawiając własnego kandydata do pierwszej tury, ale wchodząc w porozumienie z Platformą i godząc się, że jej przedstawiciel mógłby być wiceprezydentem w razie zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego. Choć obecna przewodnicząca Nowoczesnej stara się robić dobrą minę do złej gry, przy każdej okazji podkreślając, że wszelkie umowy z Platformą są zawierane na zasadzie pełnego partnerstwa – wie jednak doskonale, że to tylko teatr. To tak, jakby zając stawał obok niedźwiedzia i twierdził, że są równi. Odejścia najbardziej znanych osób z Nowoczesnej tylko groteskowość tego przedstawienia podkreślają.
Ostatni wkrótce zgasi światło
Katarzyna Lubnauer jest w kropce. Zdaje sobie sprawę, że Nowoczesna ma coraz mniejsze szanse, żeby istnieć w polityce samodzielnie, a zarazem, że nieuchronnym skutkiem dogadywania się z PO będzie zniknięcie jej ugrupowania. Tu nie ma dobrego wyjścia. Można się tylko postarać, żeby zgon był ja najmniej bolesny.
Partie jednego sezonu już w Polsce były, by wspomnieć Ligę Polskich Rodzin czy Ruch Palikota, którego historia przypomina zresztą pod wieloma względami historię Nowoczesnej. Powołany przez byłego posła PO jako bardziej wolnorynkowa i liberalna społecznie inicjatywa, szybko poszedł w stronę ordynarnego antyklerykalizmu i lewactwa, po czym zniknął z horyzontu. Nowoczesna w jakiejś postaci może się jeszcze do parlamentu dostać w 2019 roku, ale dziś zaryzykowałbym prognozę, że tej kolejnej kadencji nie przetrwa. Jej obecność będzie szczątkowa, a nim nadejdą kolejne wybory – zostanie wchłonięta przez inny polityczny byt. Może to być PO, a może coś innego i nowego (pamiętajmy, że do polskiego życia politycznego może wrócić Donald Tusk).
Nadchodzi czas ucieczki
To jednak nie najlepsze wiadomości dla PiS. Przeciwnicy podzieleni są lepsi niż przeciwnicy zjednoczeni. Upadek Nowoczesnej oznacza, że po lewej stronie sceny jedyną realną alternatywą dla rządzącego ugrupowania (los SLD nie jest jeszcze jasny) staje się partia Schetyny. I to ona, na zasadzie kuli śniegowej, będzie przyciągać coraz więcej głosów.
Niedawno pisząc dla Wirtualnej Polski o opozycji pod wodzą Lubnauer i Schetyny, stwierdziłem, że przewodnicząca Nowoczesnej zarządza już tylko masą upadłościową.
Po dzisiejszym dniu widać to wyraźniej niż kiedykolwiek. A zarządzanie partią w stanie rozkładu jest trudniejsze niż bycie syndykiem przedsiębiorstwa, które ogłosiło upadłość. Za moment bowiem zaczną się gwałtowne i gorączkowe kombinacje posłów z liczącego do nie-dawna 25, a dziś już tylko 23 osób klubu, jak uratować sejmowy stołek, pod kogo się podczepić, do kogo czmychnąć, z kim wejść w układ. Tu także wystąpi efekt kuli śniegowej, tyle że w drugą stronę, na zasadzie ucieczki szczurów z tonącego statku. To jedynie kwestia czasu, i to niezbyt długiego.