Koziński: Wyzwanie jak "zima stulecia". Czy PiS ma na nie pomysł?
Nie pandemia, nie groźba polexitu, nie protesty na ulicach - żadne z tych zdarzeń nie pozbawi PiS władzy. Ale galopujące ceny - jak najbardziej.
"Nam nie trzeba Bundeswehry, nam wystarczy minus cztery" – mawiano w czasie "zimy stulecia" na przełomie lat 1978/1979, gdy władze PRL nie radziły z paraliżem kraju wywołanym rekordowymi mrozami. Niby żart, ale obserwując, jak się rozwinęły dalsze losy PRL, trudno uwolnić się od przekonania, że wystąpił związek przyczynowo-skutkowy między niskimi temperaturami i trwałości Polski Ludowej. Bo Polacy przekonali się, że władza nie jest w stanie zabezpieczyć ich codziennych potrzeb. Rok później zaczął się karnawał Solidarności.
Wszystko wskazuje na to, że najbliższe pół roku będzie dla PiS takim samym testem, jakim dla ekipy Gierka była "zima stulecia". Jak rządzący obóz sobie z tym wyzwaniem poradzi?
Szlachta na koń wsiędzie
Właściwie od pierwszego starcia o Trybunał Konstytucyjny w listopadzie 2015 r. opozycja uważa, że uda jej się PiS pozbawić władzy, jeśli wejdzie się z nim w zwarcie z wystarczającą determinacją. Stąd kolejne protesty, marsze uliczne, demonstracje. Stąd mobilizacja pod sztandarami kolejnych mniej lub bardziej egzotycznych bytów. Były już: Komitet Obrony Demokracji, Obywatele RP, koalicja Wolność Równość Demokracja, kluby obywatelskie Akcja Demokracja, Wolne Sądy, Strajk Kobiet – by wymienić najbardziej znane.
Zobacz także: Awantura w Sejmie. Poseł zażądał odśpiewania hymnu UE
Każda z tych organizacji miała swoje pięć minut. Każda z nich na różne sposoby próbowała poszczerbić obóz władzy, a to organizując potężną demonstrację, a to przygotowując oryginalną akcje protestu (obskurne przyczepy i namioty KOD stoją pod Sejmem do dziś), a to poprzez próby organicznej pracy u podstaw. Ale choć każdy z bytów miał inny charakter, to wszystkie były budowane zgodnie z mickiewiczowską logiką, mówiącą, że "Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie/Ja z synowcem na czele, i - jakoś to będzie!".
Tyle że nie było. Im bardziej kolejne kluby i kody się zagrzewały do boju, tym bardziej elektorat PiS konsolidował się wokół partii Kaczyńskiego. Wszystkie wybory po 2015 roku przebiegały dokładnie według tego samego schematu: opozycja się mobilizowała, na koń wskakiwała, wpadała w górnolotną retorykę o obronie demokracji i o tym, że "to najważniejsze wybory od 1989 roku" – po czym PiS znów był górą.
Kolejne wzmożenia opozycji nie przynosiły efektu z prostej przyczyny: bo jej postulaty w żaden sposób nie trafiały do elektoratu partii rządzącej. Bo też jest on ułożony według całkowicie innej logiki niż wyborcy liberalno-lewicowi. Najważniejsze osie podziału są dwie. Pierwsza – kulturowa. Najkrócej rzecz ujmując, dla wyborców PiS ważne są wartości konserwatywne, w dużej części utożsamiane z Kościołem. Wyborcy opozycji stosunek do Kościoła mają zwykle letni, coraz częściej wrogi. Porozumienia tu nie ma. Co więcej, trudno sobie wyobrazić, by opozycja na tej płaszczyźnie umiała sformułować jakikolwiek postulat, który by trafił do wyborców PiS.
Drugą oś podziału jest związana z warunkami życia. Znów najkrócej rzecz ujmując: wyborcy PiS patrzą na obóz władzy jako na rozumiejący ich potrzeby i umiejący znaleźć właściwe rozwiązania z tymi potrzebami związane. Do niego nie trafiają abstrakcyjne hasła o praworządności, obronie demokracji, wolności mediów, itp. Do niego docierają realne postulaty związane z malejącym bezrobociem, wyższymi pensjami, wyrównywaniem szans. Właśnie działania w tym obszarze tak mocno zakonserwowały poparcie dla PiS. A opozycja przez sześć ostatnich lat właściwie nawet nie spróbowała powalczyć w tym obszarze. Wyniki wyborów po 2015 roku są najlepszym komentarzem do konsekwentnego ignorowania tego wymiaru polskiej rzeczywistości.
Zaczęły się prawdziwe problemy
Ale wygląda na to, że zbliżające się jesień i zima mogą w trwałym podziale politycznym w Polsce sporo pomieszać. Parafrazując znane powiedzenie: gdzie opozycja nie może, tam drożyznę pośle. Bo zdarzenia w gospodarce w ostatnich miesiącach zaczynają podważać jeden z dwóch kluczowych filarów, na których opiera się poparcie dla PiS.
Zaczęło się od inflacji. W lipcu tempo wzrostu cen w Polsce przekroczyło – po raz pierwszy od dwóch dekad – 5 proc. We wrześniu sięgnęło 6 proc. Eksperci przewidują, że w przyszłym roku może nawet podejść do 7 proc., jeśli warunki gospodarcze się nie zmienią.
Sama inflacja pewnie poparcia dla PiS nie podmyje. Jej wysokość - póki co - rekompensują rosnące pensje (solidne wzrosty widać właściwie od 2016 roku., w dodatku długo inflacja była bliska zeru), poza tym zawsze może reagować Rada Polityki Pieniężnej podnosząc stopy procentowe. Nawet rekordowo wysoki jak obecnie wzrost cen obozowi władzy nie zaszkodzi.
Ale może się to zmienić, jeśli sytuacja na rynku surowców energetycznych i paliwa, będzie się rozwijać tak jak obecnie. "Teraz paliwo może być i po 7 złotych!" – miał podobno powiedzieć Tusk po wyborach w 2011 r. Te słowa ujawniono razem z nagraną rozmową Radosława Sikorskiego, Jacka Krawca i Pawła Grasia. Rezonowały one w głowach Polaków do tego stopnia, że dali oni PiS wygraną w 2015 roku.
Ale teraz paliwo na stacjach w Polsce już jest po 6 zł – i dalej rośnie. Za chwilę zaczną iść w górę ceny prądu, w 2022 roku nawet do 40 proc. Ceny gazu od początku roku biją rekordy. To wszystko utrwala inflację. Zahamować by ją mógł mocny wzrost stóp procentowych – ale wtedy z kolei stanie gospodarka i przestaną rosnąć pensje. Kwadratura koła.
PiS ma dziś problem, z jakim nie musiał się mierzyć od 2015 r. To już nie jest Komitet Obrony Demokracji, akcje w obronie sądów, czy Donald Tusk przekonujący przekonanych na placu Zamkowym. To są realne problemy realnie uderzające w Polaków – także (a może nawet przede wszystkim) w wyborów PiS.
Póki co obóz władzy ma tę przewagę, że ten problem diagnozuje na samym początku cyklu. Dziś widzi, że za kilka miesięcy może on się rozlać w sposób niekontrolowany. Ma czas, by się na niego przygotować, znaleźć strategię nim zarządzania. Ale też zarządzanie nim jest niezwykle trudne – a sama retoryka, że prąd, benzyna i gaz drożeją w całej Europie nie wystarczą.
Wyborcy obozu władzy właśnie dlatego go popierają, bo ten obiecał ochronę przed tego typu problemami. Do tej pory PiS skutecznie wywiązywał się z tego zadania i otrzymywał za to premię wyborczą. Ale teraz skala wyzwania jest większa niż kiedykolwiek wcześniej po 2015 roku. Drożyzna jest dużo groźniejsza dla PiS, niż najpotężniejsza nawet manifestacja Strajku Kobiet. Tak jak "zima stulecia" pokazała, że władza PRL nie radzi sobie z realnymi problemami, tak galopujące ceny prądu i benzyny mogą skutecznie podmyć poparcie dla obozu władzy. Wezwanie "Aby do wiosny" teraz nabiera wyjątkowo politycznego znaczenia.