Koziński: Ruszyła polityczna gra o polski tron. Tusk kontra Duda? Bez przełomu [OPINIA]
Jeśli uznać wirtualne starcie Andrzeja Dudy i Donalda Tuska za pierwszą debatę prezydencką, to wygrał ją ten drugi. Ale zwycięstwo w tej bitwie w żaden sposób nie przybliża go do wygranej w wojnie, przyszłorocznych wyborach.
Wiadomo było, że 3 maja Andrzej Duda coś powie – bo mówi co roku. W każdą rocznicę uchwalenia konstytucji z 1791 r. prezydent zabiera głos i dba o to, żeby to były wystąpienia ważne. Kluczowe, wręcz fundamentalne.
Tak było też w tym roku. Andrzej Duda najpierw zorganizował przyspieszoną lekcję historii (niestety na poziomie bardzo podstawowym), potem pochwalił ojców-założycieli III RP, a następnie – to było clou jego wystąpienia – zaproponował zmiany w konstytucji, tak, by zapisać w niej członkostwo Polski w UE i NATO. I jeszcze na dokładkę dorzucił garść propozycji zmian w strukturze Unii Europejskiej (pomniejszenie roli i znaczenia Komisji Europejskiej).
Gdy skończył, wszyscy czekali na to, co powie Donald Tusk. On sam zapowiadał petardę. Oczekiwania wzmacniało ustawienie jego wystąpienia tuż po Andrzeju Dudzie (o którym było wiadomo, że coś powie). Wiadomo było, że media ustawią ich wystąpienia jako "pierwszą debatę prezydencką".
Skoro więc Tusk w to wszedł, był to sygnał wyraźny niczym Hejnał Mariacki: że prezydenckich spekulacji chce i chętnie je podsyca. Oczywiście, formalnie niczego nie potwierdza – ale też nie zaprzecza. Najważniejsze, żeby ludzie mówili, byle tylko nazwiska nie przekręcali.
Tusk jak brzytwa
Pod względem formalnym wystąpienia Tuska było świetne. Może dlatego, że dawno głosu w Polsce nie zabierał, więc zadziałał efekt świeżości, ale dawno już nie było tak ciekawego politycznie przemówienia w naszym kraju. Odchodzącego od politycznej sztampy, rytualnych przepychanek, wycieczek personalnych, które można przewidzieć z kilkudniowym wyprzedzeniem.
Tusk popisywał się erudycją, poczuciem humoru, tym, że nadąża za trendami. Prezentował się jak klasyk i liberał w jednym. Z jednej strony imponował erudycją typową dla historyków z bogatą biblioteką w domu, z drugiej w co drugim akapicie dowodził, że trzyma rękę na pulsie i jest na bieżąco ze wszystkimi najnowszymi zajawkami.
Cytował teksty klasyczne (Konstytucja 3 Maja), ale też Dukaja, czy najnowszą wielką gwiazdę świata intelektualnego, izraelskiego myśliciela Yuvala Harariego, którego tygodnik "Le Point" kilka miesięcy temu nazwał "najmądrzejszym człowiekiem świata". Sporo inteligentnych aluzji, nawiązań, metafor. Widać, że Tusk dużo czyta i jest jak brzytwa.
W porównaniu z nim Andrzej Duda ze swoimi nawiązaniami do Mieszka, Chrobrego i Jana Pawła II wypadł dokładnie tak jak wypada amator, gdy musi się zmierzyć z profesjonalistą. Rutyny i doświadczenia nie da się nadrobić nawet najlepszymi chęciami.
Duda blisko ziemi
"Nie może być tak, że władza raz do roku obchodzi święto konstytucji, a na co dzień konstytucję obchodzi" - to najmocniejszy chyba cytat z wystąpienia Tuska. Ewidentnie uderzający w Dudę i w jego projekt zmian w ustawie zasadniczej.
W ogóle były premier czołgał obecną ekipę rządzącą z dużą bezwzględnością zarzucając im łamanie konstytucji. Nie miał oporów, by pod tym względem porównać ich do targowiczan, którzy przeciwstawili się konstytucji 3 maja. Generalnie w tej części wystąpienia jeńców nie brał. Trup – przynajmniej w jego wizji niczym z "Gry o tron" - słał się gęsto.
Jak to się przekłada na rzeczywistość? Tu pojawia się najsłabszy punkt wystąpienia Tuska. Gdy trzeba było rozliczać ekipę rządzącą, był bezbłędny – mówił dokładnie to, czego oczekiwała słuchająca go publiczność, ale także idealnie wpisywał się w narrację opozycji.
Ale gdy nadszedł moment nakreślenia wizji świata, w którym PiS zostanie odsunięty od władzy, Tusk był zaskakująco słaby. Snuł ogólne refleksje o tym, że w polskiej debacie publicznej brakuje kwestii zasadniczych: troski o środowisko naturalne, uzależnienia od internetu, czy uwagi o systemie tanich kredytów dla najbardziej potrzebujących. Te wypowiedzi były tak oderwane od polskich realiów, że naprawdę trzeba wyobraźni Jacka Dukaja, żeby dostrzec tu potencjał niosący w wyborach w 2020 r.
W tym miejscu Duda, mówiący o tym, że chce, "żeby Polska była krajem sprawiedliwości społecznej" brzmiał dla wyborców dużo atrakcyjniej niż Tusk mówiący o smogu czy uzależnieniu od internetu. Tak samo jak PiS mówiący o tym, że chce, by Polacy zarabiali tak samo dobrze jak Niemcy ma dużo większą moc przyciągania niż opozycja skandująca "KON-STY-TU-CJA".
Dlatego przemówienie Tuska – choć ciekawe i atrakcyjne pod względem formy – pod względem treści było puste. Dopóki on, czy szerzej opozycja, nie znajdą pomysłu na to, w jaki sposób nawiązać kontakt z wyborcami, póty pozostanie im rola recenzentów obozu władzy. Recenzentów bez zdolności zamiany z tym obozem miejscami.