Koziński: Kontrolowany chaos na Bliskim Wschodzie. Tylko czy USA są w stanie go kontrolować? (Opinia)
Jest szansa, że po środowym ostrzale baz amerykańskich napięcie na linii USA-Iran zelżeje. Ale scenariusz, że huku broni na Bliskim Wschodzie będzie jeszcze więcej też nie można wykluczyć.
Po ostrzale baz amerykańskich w Iraku natychmiast pojawiły się komentarze w mediach społecznościowych. "Nie chce wojny ani eskalacji konfliktu, ale będzie się bronił przed każdą agresją" – napisał na Twitterze Dżawad Zarif, minister spraw zagranicznych Iranu. "Wszystko jest w porządku. Jak na razie, jest dobrze" – skomentował, też na Twitterze, Donald Trump.
Użycie przez Trumpa Twittera nie dziwi – to w końcu amerykańska technologia. Ale ten sposób komunikacji przez szefa irańskiej dyplomacji jednak zaskakuje. Bo skoro USA to "wielki szatan", to dlaczego korzysta z jego wytworów?
Ale jest w tym jeszcze jedno dno. Korzystanie przez Irańczyków z amerykańskich mediów społecznościowych najlepiej pokazuje supremację USA. Nie tylko w obszarze nowoczesnych technologii – także wojskowych. I wiele wskazuje na to, że to przesądzi o wyniku obecnej eskalacji na Bliskim Wschodzie.
Zobacz też: Jarosław Kaczyński niezastąpiony? "Gdyby go zabrakło, to wszystko zacznie się sypać"
Wszystkie opcje Iranu
Środowy ranek przyniósł dwie przygnębiające informacje z Bliskiego Wschodu. Pierwsza była wiadomość o wystrzeleniu kilkunastu rakiet na dwie bazy wojskowe USA w Iraku (w Al-Asad i w Ibril). Druga o tragedii ukraińskiego samolotu pasażerskiego, który rozbił się na lotnisku w Teheranie.
Nie ma – póki co przynajmniej – żadnych dowodów, że te zdarzenia były ze sobą powiązane. Ukraińcy zapewniają, że samolot uległ wypadkowi z powodów technicznych. Ale sytuacja z ostrzałem amerykańskich pozycji w Iraku wygląda już groźnie. Jak bardzo?
Sam epizod – choć spektakularny – pozostanie jedynie epizodem w obecnej układance. Pytanie brzmi: czy epizodem końcowym, czy etapem pośrednim. Pierwsze rozwiązanie jest możliwe, bo spektakularność ataku daje Irańczykom możliwość ogłoszenia, że w ten sposób pomścili śmierć gen. Sulejmaniego. Z kolei Amerykanie nie ponieśli strat (wygląda na to, że nie zginął żaden ich żołnierz), więc też nie mają powodu, żeby odpowiadać.
Ale dziś równie prawdopodobny jest scenariusz, że ta eskalacja jeszcze potrwa. Że wejdziemy w erę nowego chaosu na Bliskim Wschodzie. USA pewnie na taki scenariusz też są przygotowane. Wydaje im się, że nawet nad tym chaosem zdołają zachować kontrolę.
Bo też opcje Iranu są ograniczone. Owszem, mogą atakować amerykańskie cele w regionie, próbować zaszkodzić ich sojusznikom, czy nawet utrudniać transport surowców przez Zatokę Perską. Ale te działania Ameryce poważnie nie zagrożą. Nawet utrudnienia w transporcie ropy – bo USA pod względem energetycznym są już właściwie samowystarczalne. Ucierpią co najwyżej ich ambasady, bazy wojskowe czy współpracownicy regionalni.
Cień meteoru
Pisanie jednak, że o obecnym zamieszaniu wiemy już wszystko, byłoby arogancją graniczącą z głupotą. Bo weszliśmy w fazę wojenną. Eskalacja jest na bardzo niskim poziomie, ale jednak broń się odzywa. A w takich sytuacjach zawsze istnieje ryzyko, że wszystko się wymknie spod kontroli. Z prostej przyczyny: wojny, nawet najbardziej ograniczonej, nie da się w 100 procentach kontrolować.
W dodatku nie wszystko o Iranie wiemy. Nie mamy na przykład pewności, czy nie jest on w stanie zaatakować bezpośrednio terytorium USA. Wiadomo, że ten kraj prowadzi prace nad rakietami Shahab-6 ("shahab" po persku oznacza kometę), które według założeń byłyby zdolne dolecieć do Ameryki, uderzyć w tamtejsze cele.
Teheran raczej tych rakiet nie ma – świadczyć o tym może choćby fakt, że Amerykanie bardzo opóźnili budowę tarczy antyrakietowej. Jej element w Polsce miał być gotowy rok temu, będzie najwcześniej za rok. Ale jeśli źle oszacowali możliwości Iranu? Tu zawsze pozostaje niepewność.
Premier Izraela Benjamin Netanjahu mówił, że Teheran taką broń posiada. A atak rakietowy na USA byłby casus belli w pełnym tego zwrotu znaczeniu. Wtedy byśmy od razu przestali pisać o epizodach, słowo "wojna" znalazłoby się na wszystkich nagłówkach.
"Meteor" (jednak bardzo mało prawdopodobny) nad USA to jeden ze scenariuszy. Drugi – że sytuację w Iranie spróbuje wykorzystać jakiś duży gracz po to, by uwikłać Stany Zjednoczone w niepotrzebną wojnę. Rosja albo (co jeszcze bardziej możliwe) Chiny mogą uznać, że w tego typu konflikcie Stany Zjednoczone ugrzęzną, będą tracić na nie siły i środki. Wtedy byśmy stali się świadkami wojny, jaką obserwowaliśmy w latach 60. i 70. w Wietnamie – lub w latach 80. w Afganistanie.
W takiej sytuacji kontrola nad chaosem, którą teraz zdają się mieć Amerykanie, okazałaby się równie odporna na rzeczywistość jak bańka mydlana jest odporna na zderzenie z gałęzią. W takim przypadku nawet ogromna przewaga techniczna USA niewiele jej pomoże. I właśnie ewolucja obecnej sytuacji w tym kierunku jest dla wszystkich najgroźniejsza. W tym także dla Polski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl