Kataryna: "Kaczyński nie boi się już niczego, będzie tylko gorzej" [OPINIA]
Kiedy zaczynałam pisać ten komentarz, wydawało się, że Kaczyński przegrał ważne głosowanie i posiedzenie Sejmu zostało odroczone do września. Gdy kończyłam, okazało się, że jednak wygrał, bo kilku posłów Kukiza zgodziło się udawać, że się pomylili w głosowaniu, a marszałek Witek – że ich pomyłka to całkiem legalny powód do reasumpcji głosowania.
To, co się stało w Sejmie, jest takim skandalem, że chętnie bym przeprowadziła reasumpcję wyborów z 2015 roku, kiedy przyłożyłam rękę do rządów PiS. To już nie jest polityka, nawet brudna, to jest – jak mówił Waldemar Pawlak przy okazji obalania rządu Olszewskiego – "taki trochę gangsterski chwyt".
W taki sposób parlamentaryzm nie ma najmniejszego sensu, zawsze będzie można sobie głosować, a potem "odgłosowywać", bo dowolnie wyznaczony poseł powie, że się pomylił między jednym a drugim głosowaniem, negocjując z władzą posady dla bliskiej i dalszej rodziny za publiczne zrobienie z siebie sprzedajnego idioty. Czy teraz już zawsze tak będzie wyglądać uchwalanie prawa? Niewykluczone, bo Kaczyński razem z utratą stabilnej większości stracił jakiekolwiek opory – jeśli w ogóle je miał – przed jazdą po bandzie, a w swoim otoczeniu nie ma już nikogo, kto mógłby chcieć (i móc) go trochę hamować. Kaczyński nie boi się już niczego i nie liczy się z nikim, będzie więc już tylko gorzej.
Jeśli odbicie TVN z rąk Amerykanów ma dla Kaczyńskiego tak wielką wagę, że zdecydował się poświęcić rządową większość (nie mam wątpliwości, że jednym z powodów wyrzucenia Gowina z rządu był jego sprzeciw wobec "lex TVN"), to znaczy, że jego prawdziwe plany są bardzo dalekie od tych deklarowanych i długofalowo będzie chciał sobie TVN podporządkować. Czego zresztą nawet nie ukrywał pilotujący ustawę Marek Suski.
"Lex TVN" w Sejmie. Jak PiS przegrało głosowanie ws. odroczenia posiedzenia
"Lex TVN". Jaka jest stawka tego głosowania?
"Jeśli się uda tę ustawę przeprowadzić i jakaś część tych udziałów zostanie być może wykupiona też przez polskich biznesmenów, będziemy mieli jakiś tam wpływ na to, co się dzieje w tej telewizji". Taka jest stawka tego głosowania, a idąc na takie zwarcie prezes musi mieć szczegółowo rozplanowany cały proces, włącznie z tym, który to "polski biznesmen" może wykupić udziały w TVN i zagwarantować władzy, że – używając argumentu zastosowanego przez Rywina, gdy przyszedł do Michnika w sprawie "lex Agora" – TVN będzie "przyp...dalał rządowi z drugiego szeregu" zamiast tak otwarcie i ostro.
Kaczyński raczej nie ryzykowałby tak wiele, tylko dla formalnego uporządkowania przepisów i pozbawienia Amerykanów większościowych udziałów w stacji na rzecz – na przykład – inwestora niemieckiego (czy to nie dziwne, że tu PiS nie dostrzega żadnego ryzyka?). Nie kupuję żadnego z jakże licznych i często wzajemnie sprzecznych argumentów przedstawionych do tej pory przez polityków PiS i kibicujących im komentatorów.
Jeśli prezes postawił tak wiele na tę jedną kartę, to znaczy, że ma nadzieję na zwycięstwo nie tylko symboliczne, choć prestiżowe, ale na rewolucję na rynku medialnym. Poziom szaleństwa w PiS-ie dobrze obrazuje komentarz, jaki Zdzisław Krasnodębski zamieścił właśnie na Twitterze. "Skoro Amerykanom zależy na udziale w rynku medialnym, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by na komercyjnych zasadach weszli kapitałowo do innej działającej w Polsce telewizji, nie mającej takiej kompromitującej proweniencji. Na przykład Fox News mógłby dofinansować Telewizję Republika i stworzyć kanał informacyjny na całą Europę".
Pomysł sam w sobie jest tak absurdalny i komiczny, że dwa razy sprawdzałam, czy ktoś się pod profesora nie podszył. A jednak – takie rzeczy tam sobie roją. I najwyraźniej są gotowi zapłacić absolutnie każdą cenę, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie.
"Prezes dobrze zna swoich ludzi"
Środowe głosowanie to przedsmak tego, co nas czeka przez kolejne miesiące. Kaczyński przy każdej ważnej dla niego ustawie kupować brakujące głosy, dopóki jeszcze są rady nadzorcze do obdzielania krewnych i znajomych posłów, którzy w odpowiednim momencie zachowają się tak jak kupiony niedawno za posadę doradcy prezesa BGK poseł Lech Kołakowski, który - pytany o to jak będzie głosował w sprawie "lex TVN" - odpowiedział bez zażenowania: "Tak jak rekomenduje klub PiS-u. Ja nie jestem od oceniania ustawy".
Przy tylu atrakcyjnych stołkach do rozdania – niedługo do dyspozycji będą przecież fuchy w spółce celowej, która zostanie powołana do odbudowania Pałacu Saskiego w trybie wyłączonym spod reżimu zamówień publicznych – nie powinno być problemu z uciułaniem kilku brakujących głosów. Ci posłowie-buntownicy, których żony zasiadają w trzech radach nadzorczych, też nie zechcą umierać za wolne media. Co jak co, ale swoich ludzi prezes dobrze zna.
"Rząd może trwać, ale rządzić tak się nie da"
Kupując głosy do każdego głosowania rząd może trwać dość długo, ale rządzić się nie da. Będziemy więc mieć rząd faktycznie mniejszościowy, choć z dużą siłą nabywczą. I to jest prawdziwy dramat, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, czyje głosy PiS będzie musiał sobie każdorazowo zapewnić i jaką cenę może przyjść nam za to zapłacić.
Pół biedy, jeśli zapłacimy "tylko" posadami, gorzej, jeśli doraźnie sprzedający swoje poparcie posłowie – także z koalicji - zechcą licytować wyżej i wykorzystają słabość PiS do przepychania swoich czasami naprawdę radykalnych pomysłów. Władza Kaczyńskiego zawisła na Ziobrze i sejmowych sprzedawczykach – nic dobrego z tego nie ma prawa wyjść. Poza demolką państwa jaką po drodze trzeba będzie zrobić, żeby na bieżąco przepychać kolejne pomysły prezesa, którego nie rozumie już chyba nawet najwierniejszy beton.
Może więc wybory? Chyba tylko to mogłoby dzisiaj zagwarantować PiS-owi kolejną kadencję, mógłby je bowiem jeszcze wygrać powtarzaniem obietnic z Polskiego Ładu. W normalnym wyborczym terminie nie będzie z tym już tak łatwo - zdążymy się do tego czasu przekonać, ile obietnice mają wspólnego z rzeczywistością, a sama władza zdąży się do reszty wypalić. Może więc ucieczka do przodu od początku była rozważana. Jeśli coś dzisiaj jest pewne, to że Jarosław Kaczyński nie ma już szans na skończenie kariery jako "emerytowany zbawca narodu", bo po końcówce jego rządów – tak jak się ona obecnie zapowiada – będziemy się długo otrząsać.
Bardzo smutny dzień.