Kacprzak: "Morawiecki jedzie do UE negocjować miliardy, które już zdążył obiecać Polakom" [OPINIA]
Premier Mateusz Morawiecki jedzie do Brukseli na Szczyt Unii Europejskiej. Będzie tam walczył nie tylko o ogromne pieniądze dla Polski, ale też o swoją wiarygodność polityczną.
Przez najbliższe dwa dni w Brukseli będą ważyły się losy budżetu i podziału unijnych pieniędzy na najbliższe siedem lat. Przed Mateuszem Morawieckim trudne zadanie. Musi zrealizować plan, który już dawno temu przedstawił jako pewny i wynegocjowany – kilkadziesiąt miliardów euro dla Polski z funduszu odbudowy UE.
Mimo, że negocjacje rozpoczynają się właśnie dopiero teraz. I nie będą one łatwe. Tym bardziej, że pojawia się coraz więcej sprzecznych głosów jak dzielić, zarówno wieloletni budżet, jak i fundusz odbudowy.
Szczyt UE to nie będzie formalność, która potwierdzi zapowiedziany już sukces, o którym premier już w czerwcu mówił, że "dostaniemy z tego funduszu znacznie więcej, niż sugerowali nasi przeciwnicy polityczni, nie mając świadomości tego, jak skutecznie potrafimy negocjować". Premier mówiąc to tak stanowczo, albo wiedział coś, czego nie wiemy jeszcze my, albo mówił to na użytek kampanii wyborczej. Ta się jednak skończyła, a deklaracje pozostały.
Morawiecki zdaje sobie sprawę, że przed nim, jak i przed unijnymi politykami, jest teraz trudna, skomplikowana i wielopłaszczyznowa rozgrywka, którą będzie musiał toczyć na wielu szachownicach, a siła jego figur, czy też politycznych argumentów, nie daje mu wcale uprzywilejowanej pozycji wyjściowej.
Zobacz też: Fundusze unijne a praworządność. "To powiązanie jest racjonalne"
Cieniem kładą się bowiem zarzuty o to, że polski rząd nie przestrzega zasad praworządności, a wręcz je nawet świadomie łamie. Nie ułatwia też to, że od dawna, jako kraj, jesteśmy wytykani za nieszanowanie praw mniejszości, chociażby w postaci "stref wolnych od LGBT".
Ale w przypadku dzielenia pieniędzy na rozwój, najtrudniej będzie przekonać pozostałych do naszej postawy unikania deklaracji dochodzenia do neutralności klimatycznej, braku wspierania zielonego ładu czy unikania szeroko prowadzonej cyfryzacji. A to właśnie te punkty będą najbardziej premiowane przy dzieleniu pakietu finansowego.
Dodatkowo negocjacje będzie Mateuszowi Morawieckiemu utrudniał szczególny charakter rozpoczynającego się dzisiaj szczytu. Ze względu na obostrzenia sanitarne związane z pandemią pojedzie z nim w delegacji jedynie sześć osób, a nie jak kiedyś bywało dziewiętnaście. Oznacza to w efekcie mniejsze możliwości prowadzenia rozmów w kuluarach.
Wiele rozstrzygnięć może zatem zapadać po wcześniejszych rozmowach prowadzonych pomiędzy poszczególnymi przywódcami jeszcze przed szczytem. Co oznacza, że ważne stają się takie kwestie jak to, kto z kim się zna, komu z kim i jak się rozmawia poza oficjalnym posiedzeniem. Oraz to, kto z kim ma bliską relację, a kto kogo zwyczajnie nie lubi i gra przeciw niemu.
Jeśli dodamy fakt, że ze względu na obostrzenia obrad z bliska nie będą mogli obserwować dziennikarze, to wiele niewygodnych kwestii może być łatwo przykrytych i w ogóle nie ujrzeć światła dziennego.
Lecz premier zapewniał w czerwcu, że "Polska nigdy nie broniła swoich racji tak skutecznie"... - Nie tylko stoi za nami cała Grupa Wyszehradzka, ale także Rumunia, bardzo ważny kraj w tej części Europy, i inne kraje też dzielą naszą perspektywę – zaznaczał wtedy Mateusz Morawiecki.
Należy jednak mieć na względzie, że przy dzieleniu unijnych pieniędzy szybko takie sojusze mogą się zmieniać, zwłaszcza gdy przeważy interes własny. Już raz rząd Beaty Szydło dotkliwie się o tym przekonał, gdy został przy ważnym dla siebie głosowaniu sam i przegrał 27:1.
Premier Morawiecki, przez mocne zaangażowanie się w promocję sukcesu na potrzeby kampanii wyborczej, wzmacnianiu swojej pozycji wyjściowej do negocjacji też nam nie pomógł. Wszystkie kraje Unii Europejskiej bacznie przyglądają się sobie nawzajem i analizują, kto najbardziej ucierpiał podczas kryzysu wywołanego koronawirusem.
Spore znaczenie może mieć fakt, że Mateusz Morawiecki często powtarzał na konferencjach prasowych, jak to Polska wyszła z niego niemal bez szwanku, że rząd uratował większość miejsc pracy, a dzięki wspólnym działaniom z PFR i NBP polscy przedsiębiorcy wyszli nawet wzmocnieni. W tej sytuacji unijni przywódcy mogą uznać, że pieniędzy z funduszu odbudowy wcale nie potrzebujemy tak dużo, jak byśmy chcieli.
Nie będzie łatwo przekonać, że te pieniądze nam się po prostu należą, skoro jest tak świetnie. Podobnie, jak nie będzie łatwo przekonać, że zasługujemy na rekordowe kwoty budżetu - bo jako prymus wspólnoty też już od dawna postrzegani nie jesteśmy.
Przed premierem zadanie trudne. Tak jak trudny będzie to szczyt dla wszystkich. W tym pierwszym pokoronawirusowym starciu przywódcy będą musieli pokazać całej Europie, czy ta wspólnota jest silna i solidarna podczas kryzysu, czy też kryzys będzie przyczyną kolejnych pęknięć.
Marek Kacprzak dla WP Opinie