Wyniki wyborów 2020. Zakrocki: "Wybory okiem Europy. Między otwartością a izolacją" [OPINIA]
Osoby pretendujące do najwyższych urzędów w państwie powinny mieć tego świadomość, że to co mówią nie pozostaje bez echa, że buduje wizerunek, z którym nie będzie się łatwiej funkcjonowało na światowej scenie. Czy europejscy i światowi przywódcy "zapomną" o tym, co podczas kampanii wyborczej mówił Andrzej Duda?
Z powodu niewielkiej różnicy między uczestnikami II wyborów prezydenckich, jaka wynikała z przedstawionego w nocy wyniku badania exit poll i potem late poll pracowni IPSOS, opisujący elekcję w Polsce dziennikarze częściej stawiają pytania niż analizują jej skutki. Dominuje pogląd, że ostateczny wynik określi obraz Polski na kolejne lata albo jako kraju otwartego, proeuropejskiego, albo konserwatywnego, zamkniętego, budującego model nieliberalnej demokracji.
Brytyjski "The Guardian" w materiałach Jona Henley'a zestawił dwie wizje naszego kraju. Ta Rafała Trzaskowskiego to liberalna, proeuropejska i przyjazna przedsiębiorcom, a Andrzeja Dudy to konserwatywna, sprzymierzona z Kościołem z elementami ksenofobicznymi.
W materiale z wyborczej nocy korespondentka niemieckiego "Süddeutsche Zeitung" Viktoria Grossmann pisała, że Trzaskowski w kampanii "nie dał się prowokować, nie zniżył się do poziomu swoich przeciwników" - Mówił o praworządności oraz Europie i stał się nadzieją wszystkich, którzy boją się autokratycznego kursu i przepełnionej nienawiścią retoryki PiS – odnotowała Grossmann.
Nieco konserwatywny brytyjski "The Telegraph" w środku nocy, już po publikacji badania late poll, zamieścił depeszę Associated Press napisaną przez Vanessę Gerę i Monikę Ścisłowską, w której czytamy, że Andrzej Duda w ostatniej fazie kampanii skręcił jeszcze bardziej w prawo w poszukiwaniu wyborców. Autorki zwracają uwagę, że wraz z wspierającymi go mediami zaatakował swojego rywala jako kogoś, kto "sprzeda polskie rodziny w imię żydowskich interesów" - co było próbą wykorzystania emocjonalnej sprawy, jaką jest restytucja majątków utraconych przez społeczność żydowską w czasie wojny. Ponownie przypomniano też kontrowersyjne wypowiedzi w kampanii urzędującego prezydenta o prawach osób LGBT, podkreślając że w niedzielną noc Andrzej Duda stwierdził, iż nie wycofuje się z niczego, co mówił, bo on w to wierzy.
Zobacz też: Wyniki wyborów 2020. Padło pytanie o Kaczyńskiego. "Będzie miał jeden poważny problem"
Wyniki wyborów 2020. Polska widziana z Europy
Wszystko to skupia jak w soczewce wątki, które dla zachodniego świata są ważne w debacie publicznej i "pozycjonują" zarówno polityków jak i ich wyborców, tworząc – czasem może zbyt pochopnie – obraz państwa i narodu.
Tyle, że osoby pretendujące do najwyższych urzędów w państwie powinny mieć tego świadomość, że to co mówią nie pozostaje bez echa, że buduje wizerunek, z którym nie będzie się łatwiej funkcjonowało na światowej scenie. Świetnym przykładem jest tu reakcja na wypowiedzi Andrzeja Dudy o osobach LGBT. Xavier Bettel, premier Luksemburga, który od 2015 roku jest w związku małżeńskim z Gauthierem Destenayem powiedział: "Byłem bardzo zaskoczony tym, co powiedział pan Duda. Nie zapomnę mu tych słów". Bettela zacytowała agencja AP i to poszło w świat! Ktoś powie, a co tu się przejmować słowami premiera z kraju liczącego 614 tysięcy mieszkańców. Ale jest się czym przejmować.
Jeszcze większym problemem, który będzie miał swoje konsekwencje, był atak na "niemieckie media". Największe, najbardziej wpływowe i niemal przez wszystkich cytowane światowe agencje nagłośniły wypowiedź Andrzeja Dudy, w której sugerował, że Niemcy próbują ingerować w polskie wybory. Chodziło o głośną publikację tabloidu "Fakt", w której napisano o ułaskawieniu przez prezydenta mężczyzny skazanego za wykorzystywanie seksualne swojego dziecka.
Na wiecu w Bolesławcu Andrzej Duda mówił: "Czy ten koncern Axel Springer chce wpłynąć na wybory prezydenckie w Polsce? Niemcy chcą nam wybierać prezydenta? To jest podłość". I zaraz za tym poszły wypowiedzi sugerujące, że trzeba będzie "coś" z tym zrobić. Dla demokratycznego świata, w którym oczywiście mogą działać różne rozwiązania prawne regulujące rynek medialny, skalę obecności w nich kapitału zagranicznego etc. ataki na media są przekroczeniem granicy, bo to przecież atak na wolność słowa. Nie ma się co dziwić, że o tej sprawie pisali wszyscy, a teksty relacjonujące ten wątek kampanii od AP czy Reutersa trafiały na strony takich ważnych tytułów jak np. amerykański "New York Times".
Jeszcze większe zdziwienie budził fakt, że sztab urzędującego przecież prezydenta (!) nie starał się sprawy wyciszyć, a wręcz przeciwnie – podkręcał emocje. Rzecznik sztabu Adam Bielan po publikacji "Faktu" stwierdził, że "apeluje do nowego ambasadora Niemiec, żeby porozmawiał z właścicielami gazety 'Fakt'". Wtedy, głównie w mediach w Niemczech, zaczęto pisać o tym, że nie można wzywać nowego ambasadora Niemiec do jakichkolwiek działań - bo to z winy strony polskiej Arndt Freytag von Loringhoven, który jest kandydatem na stanowisko ambasadora w Polsce, nie może ciągle objąć funkcji, gdyż od dawna nie otrzymał czegoś, co się w dyplomacji nazywa "agrément".
Całość skojarzono z niejedną już próbą rozkręcania przez obóz rządzący w Polsce nastrojów antyniemieckich, szczególnie w okresie wyborczych kampanii. Nie ma się dziwić, że Daniel Broessler z "Süddeutsche Zeitung" pisał jeszcze w wyborczą noc: "Doszło do tego, czego się obawiano – że nacjonalistycznie-konserwatywny Duda zagra antyniemiecką kartą. Nadzieje, że ożeniony z germanistką Duda będzie bardziej przychylny wobec Niemiec niż potężny szef partii Prawo i Sprawiedliwość Jarosław Kaczyński, nie spełniły się". Czy dla zwycięstwa warto robić takie rzeczy, skoro po wyborach też jest dzień?
Wyniki wyborów 2020. Nie wszystko będzie zapomniane
Rzeczywiście, wielu komentatorom trudno jest to zrozumieć, bo po pierwsze sięgnięto po chwyt raczej niskich lotów, a po drugie stało się to w dniach, w których Niemcy objęły przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej!
Przez kolejne pół roku to właśnie Niemcy będą grać pierwsze skrzypce we Wspólnocie w jednym z najbardziej trudnych momentów w dziejach. Rozstrzygną się wtedy losy funduszu odbudowy, nazwanego Next Generation EU, oraz Wieloletnich Ram Finansowych, czyli kolejnego, siedmioletniego budżetu Unii. Już za cztery dni, 17 lipca w Brukseli, rozpocznie się zaplanowany na dwa dni szczyt i to Niemcy będą prowadzili polityczne działania na rzecz znalezienia kompromisu, także z premierem Mateuszem Morawieckim. A przecież polski rząd na te unijne pieniądze bardzo liczy!
Po co więc polskim władzom i – podkreślam – urzędującemu prezydentowi, który ma konstytucyjne uprawnienia do współtworzenia polityki zagranicznej, rozkręcać antyniemieckie emocje w takiej chwili? Trudno to zrozumieć. A – co można było znaleźć w komentarzach do tej sytuacji – Niemcy nic specjalnego z tym nie zrobią. Na poziomie politycznym nie będzie żadnego stanowiska, ale z pewnością tego nie zapomną…
Tak jak trudno będzie z tej kampanii prezydenckiej zapomnieć o jeszcze jednym wątku, który pojawił się w samym jej finale. Chodzi o wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w mediach o. Tadeusza Rydzyka, w których prezes PiS odniósł się do sprawy ewentualnych odszkodowań za bezspadkowe mienie żydowskie. Mówił: "Otóż to by oznaczało, że Polska napadnięta, poddana monstrualnej okupacji, monstrualnym zbrodniom, ma dzisiaj za to jeszcze płacić. Kto, kto ma choćby kawałek polskiej duszy, polskiego serca i polskiego umysłu, może coś takiego powiedzieć? Pan Trzaskowski najwyraźniej chyba tego nie ma skoro mówi, że to jest sprawa do rozmowy". Andrzej Duda w kampanii dołączył swój głos w tej sprawie mówiąc: "Nie zgodzę się na wprowadzenie do polskiego prawa konstrukcji, które premiują jedne grupy w stosunku do innych grup etnicznych i w nieusprawiedliwiony sposób przyznają jakieś dodatkowe uprawnienia czy korzyści". Wątek ten oczywiście światowe media zauważyły, a bardzo poczytny w kręgach unijnych portal politico.eu zamieścił na ten temat obszerny tekst Jana Cieńskiego, który pytał, jak to wpłynie na obraz Polski nie tylko w Izraelu czy USA, ale w ogóle.
Potwierdzenie zwycięstwa Andrzeja Dudy i utrzymanie się przez niego na kolejną kadencję dzisiaj będzie kojarzone poza granicami Polski – niestety – z tymi właśnie wątkami. Oczywiście politycy na całym świecie wiedzą, czym się charakteryzują kampanie wyborcze, że po nich język łagodnieje, a ostrości są stępiane. Mogą więc przejść w relacjach z Polską do "business as usual". Ale mogą też, jak wspomniany Xavier Bettel, "nie zapomnieć".
Maciej Zakrocki dla WP Opinie