Jacek Żakowski: Polska Rzeczpospolita Ludożerców
Rządzący w Polsce ludożercy nie tylko byle co pichcą w parlamencie, ale też byle co gadają i wypisują. Nawet ktoś, kto wyjątkowo cierpliwie wsłuchuje się w ludożerskie narracje, przestanie zawracać sobie nimi głowę, gdy sam zostanie w nich pochopnie (lecz zbiorowo) i absurdalnie pomówiony - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
Kochani ludożercy, nie denerwujcie się. Nie obrażajcie się. Nie złośćcie się. Nic pochopnie nie róbcie. Rozumiem, że postanowiliście być ludożercami. OK. Chcecie wrócić do PRL - OK. Tylko rozwinięcie skrótu, za którym tęsknicie, chcecie mieć trochę inne? Zgoda. Chcecie, by skrót PRL znaczył teraz: Polska Rzeczpospolita Ludożerców. Niech wam będzie. Wasza decyzja. Niech tak właśnie się dzieje, dopóki ci, których pożeracie, mają na to ochotę. Ale, proszę, posłuchajcie jednak tego, co inni do was mówią oraz piszą. Bo życie ludożercy ma dla was swoje niezaprzeczalne uroki, ale ma też wady. Życie tych, którzy z ludożercami mieszkają - również. Czy jesteście gotowi na wady? Ja nie bardzo.
Na przykład, przyjemne może być to, że od ludożercy nikt nie oczekuje, by jadał sztućcami i by nimi nie stukał w porcelanę. Ludożerca ma święte prawo mlaskać, bekać, oblizywać palce, dłubać paznokciami na przemian w zębach oraz nosie, obcierać usta mankietem i wcinać sałatkę na sejmowej sali. Kto ludożercy zabroni? Jego prawo, gdy zdobędzie większość w parlamencie.
Może się jednak tak zdarzyć, że z ludożercą, tylko dlatego, że jest ludożercą, ktoś nie będzie chciał siadać do stołu. Albo, że ktoś nie przyjmie go w domu. Albo, że go nawet nie odwiedzi. W bardziej radykalnych przypadkach, ludożerca wydający dźwięki gorsze niż mlaskanie i bekanie, może zostać wyproszony z rautu lub lokalu, a nawet z autobusu. Może też zostać poproszony, by poszukał sobie lokalu lub sali dla ludożerców. A kiedy tam z konieczności wejdzie, może sam stać się daniem. Jak to wśród ludożerców.
Ani wegetarianie, ani rowerzyści, ani nawet banalni mięsożercy, zwykle nie robią ludożercom wyrzutów. A jeśli już, to najdelikatniej i z pełną rewerencją. "Wielce Szanowny Panie Ludożerco!", "Najuprzejmiej Pana Ludożercę proszę", "Gdyby Pan Ludożerca zechciał" itp., albo "odpowiadając na uprzejme pytanie Szanownego Pana Ludożercy, pozwalam sobie pokornie zauważyć, że pożeranie dania razem z porcelaną może być niekorzystne dla zdrowia, zaś wbijanie sreber bezpośrednio w czaszkę może prowadzić do wyginania się sztućców".
Tak, tak - znacie Państwo ten naduprzejmy ton i podobne teksty. Jeżeli oglądaliście transmisję wizyty pani Szydło w Strasburgu, słyszeliście te zwroty, choć wypowiedziane nieco innymi słowami. A jeśli czytaliście projekt sprawozdania Komisji Weneckiej, znacie je jeszcze lepiej. Nie czytaliście? To przeczytajcie: "Paraliżowanie efektywności Trybunału - piszą eksperci Komisji Weneckiej w zamówionej przez polski rząd opinii - podważy trzy podstawowe zasady Rady Europy: demokrację - z powodu braku centralnego elementu systemu równowagi i wzajemnej kontroli różnych władz; prawa człowieka - ponieważ dostęp jednostek do Trybunału Konstytucyjnego może być spowolniony w stopniu zaprzeczającym sprawiedliwości; i rządy prawa - ponieważ Trybunał Konstytucyjny, który jest centralnym elementem sądownictwa w Polsce, stałby się niewydolny". Czyli paraliżowanie TK stojącego na straży Konstytucji oznacza sparaliżowanie Konstytucji. Proste, prawda? Banalnie proste. Jasne i bezsporne. Dla przeciętnie inteligentnego szympansa -
oczywiste.
Czy nie czujecie się Państwo zawstydzeni, że polski rząd ta opinia tak bardzo zaskoczyła, iż najpierw kazał dokument tłumaczyć z angielskiego, żeby go zrozumieć, a potem go w tej sprawie kompletnie zatkało? Jak przetłumaczył, to słowa już z siebie w sprawie konkretów zawartych w samej opinii nie wydał, tylko zaczął wznosić chóralne okrzyki "przeciek! zdrada! przeciek! zdrada!". Wielki Ludożerca oświadczył nawet w zdobytym niedawno radiu, że "Komisja Wenecka skompromitowała się przeciekiem opinii", choć nie wiadomo dlaczego mniema, iż to ona była źródłem przecieku, a kompletnie nic na to nie wskazuje. Wiadomo natomiast, że dopóki treść projektu znała tylko Komisja, żadnych przecieków nie było. A jak projekt rozesłano innym - między innymi polskiemu rządowi - od razu trafił do mediów. Komisja nie jest jednak głupia i się z powodu ludożerskich pomówień nie obrazi.
Z ludożercami nikt nie będzie się kłócił o to, jak bekać i przyprawiać ludzkie móżdżki czosnkiem. Wśród czołowych prawników Europy umocni się jednak (znane nam już dobrze) przekonanie, że rządzący w Polsce ludożercy nie tylko byle co pichcą w parlamencie, ale też byle co gadają i wypisują. Nawet ktoś, kto wyjątkowo cierpliwie wsłuchuje się w ludożerskie narracje, przestanie zawracać sobie nimi głowę, gdy sam zostanie w nich pochopnie (lecz zbiorowo) i absurdalnie pomówiony. Bo przekona się wówczas, że ludożerskie słowa mają bardzo luźną więź z rzeczywistością. Na własne oczy zobaczy, iż ludożercy tym m.in. różnią się np. od wegetarian, że dla ludożerców liczy się czy kogoś boleśnie rażą (lub urażą), a nie czy coś sensownego wyrażą. Dlatego ludożercy tak heroicznie opierają się wszelkim zasadom logiki, wnioskowania, prawdy, do których rowerzyści, wegetarianie i inni więźniowie europejskiej tradycji doszli po wiekach rozważań, debat oraz krwawych i okrutnych zmagań.
Ludożerca nie ma na przykład problemu z publicznym wypowiedzeniem opinii, że projekt Komisji Weneckiej, "jeśli by go potraktować poważnie", jest "absurdalny w sensie prawnym". Jak on do tego doszedł, jest wielką tajemnicą ludożerskiej logiki, zważywszy, że autorami opinii są międzynarodowo uznane autorytety prawne, a ludożerca studiował prawo za głębokiej komuny, czyli jakieś pół wieku temu, i nic nie wskazuje, by później swoje kompetencje podnosił.
Nim przejdę do finału, muszę zrobić jedno zastrzeżenie. Nie twierdzę i nie insynuuję, że ludożercy są gorsi. Nie twierdzę też, że są lepsi. Oni po prostu są inni. Bardzo poważnie inni. Problem polega na tym, że nie chcą tego konsekwentnie uznać. Chcą być ludożercami, ale nie chcą, by postrzegano i traktowano ich jak ludożerców. Nie chcą porzucić swoich ludożerskich praktyk, ale też nie chcą wypisać się z klubu jaroszy, jakim jest Unia Europejska. O opinię, na temat swoich oczywiście i w sposób nie skrywany ludożerskich praktyk, proszą najwyższe konsylium wegetariańskie, jakim jest Komisja Wenecka, a potem się dziwią i wściekają, że otrzymują opinię krytyczną.
Wielki Ludożerca ma jednak pewnego rodzaju rację ogłaszając, iż projekt opinii Komisji Weneckiej jest "absurdalny w sensie prawnym". Jest, gdy czyta się go w świetle ludożerskiego (w nauce prawa mówi się: decyzjonistycznego) rozumienia prawa, które sprowadza się z grubsza do tego, że prawem jest to, wszystko to i wyłącznie to, co Wielki Ludożerca za prawo uznaje. W takim ujęciu prawa krytyka prawa, które Wielki Ludożerca inspirował, stworzył lub zaakceptował, jest oczywiście "absurdalna" z natury. Jedyna nieabsurdalna opinia, jaką Komisja Wenecka mogła w takiej sytuacji stworzyć brzmiałaby z grubsza tak: "Wielki Ludożerco, Wszechmądry i Wszechwiedzący, stworzyłeś w swej genialności Prawo (koniecznie z dużej litery!) skończenie doskonałe. Twe uniżone sługi, weneckie prochy marne, padając Ci Wielki Ludożerco do Stóp (też duża litera) pokornie i uniżenie dziękują za zaszczyt poznania i wychwalania Dzieła (duża litera), którym nas obdarzyłeś". Niestety Komisja Wenecka kompletnie się pogubiła i zmarnowała szansę
ulegając swemu "bardzo wyraźnemu nastawieniu politycznemu" (oczywiście wegetariańskiemu).
Kiedy w 1968 roku, po wojnie sześciodniowej, PRL popierał Egipt, a większość Polaków Izrael i Gomułka grzmiał, że każdy "może mieć tylko jedną ojczyznę", Antoni Słonimski odpowiadał: "zgadzam się, że możemy mieć tylko jedną ojczyznę. Ale dlaczego to musi być Egipt?". Dziś w obliczu krytycznego raportu Komisji Weneckiej Jarosław Kaczyński, Beata Szydło, Andrzej Duda i ich otoczenia powtarzają, że to tylko opinia, a Polska jest suwerennym krajem i zrobi, co zechce - ja też się z nimi zgadzam. Bo zgadzam się, że suwerenna Polska może być, jaka chce. Ale czy to znaczy, że musi być ludożerska?
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski