Irlandczycy będą głosować ws. złagodzenia prawa antyaborcyjnego. To nauka dla Polski
Mam nadzieję, że zwolennicy zaostrzenia przepisów aborcyjnych uważnie patrzą na Irlandię. To doskonały przykład, jak działa wahadło. Bo niewykluczone, że wymuszająca na swoich obywatelkach heroizm, Irlandia wkrótce będzie miała prawo mniej restrykcyjne niż nasze.
„Co jest irytującego w byciu matką? Nie możesz się napić z koleżankami, bo karmisz piersią. Nie możesz wyjść na koncert, bo musisz położyć spać. Nie możesz wrócić do pracy, bo niemowlę w żłobku wiecznie choruje…”
Tak może wyglądać kampania społeczna Amnesty International przed referendum - jestem pewna, że takie się kiedyś odbędzie, mając nadzieję, że go nie dożyję - na temat dopuszczalności „aborcji pourodzeniowej”. Temat jest już przecież dyskutowany w gronie - uwaga bioetyków.
„Kiedy już po urodzeniu dziecka pojawiają się okoliczności, które usprawiedliwiałyby aborcję, powinno być dopuszczalne coś, co nazwalibyśmy „aborcją pourodzeniową”. Proponujemy „aborcję pourodzeniową” a nie „dzieciobójstwo”, aby podkreślić, że moralny status zabijanej jednostki jest bliższy płodowi niż dziecku. A zatem, uważamy, że zabicie noworodka powinno być etycznie dopuszczalne we wszystkich okolicznościach, w jakich dopuszczalna jest aborcja. Te okoliczności to także przypadki, w których noworodek ma szansę na znośne życie, ale kosztem dobra jego rodziny (…) Jeśli dziecko urodzi się chore, jeśli wystąpią komplikacje w trakcie porodu, jeśli ekonomiczne, społeczne lub psychologiczne warunki zmienią się na tyle, że opieka nad dzieckiem okaże się nieznośna, ludzie nie powinni być zmuszani do robienia czegoś, na co ich nie stać. Nie wskazujemy od którego momentu aborcja pourodzeniowa powinna być niedopuszczalna”.
Zobacz także: Kaja Godek domaga się przyspieszenia prac nad projektem #ZatrzymajAborcję
To nie chore rozważania w jakimś niszowym lewackim pisemku, to poważny artykuł, który ukazał się w prestiżowym „Journal of Medical Ethics” i naprawdę nie ma znaczenia, że na tym etapie był bardziej intelektualną prowokacją niż poważnym postulatem. Jeśli bowiem dzisiaj dopuszczamy aborcję zdolnego już do samodzielnego życia dziecka z zespołem Downa - tak, tak, Patryk Vega sobie nie wymyślił dziecka, które przeżyło własną aborcję i potem umierało godzinami, bo prawo zakazuje dobicia go, a uratować się nie dało - to dlaczego tego prawa nie rozszerzyć na dziecko już urodzone? To przecież granica równie umowna jak każda inna.
To tylko jeden z powodów, dla których zdenerwowała mnie kampania referendalna Amnesty International, w której kolejne kobiety opowiadają, co jest irytującego w byciu w ciąży. I choć wiem, że prawdziwy sens głosowania był dopiero na końcu, to takie oswajanie kobiet z aborcją poprzez przedstawianie jej jako banalnego zabiegu szkodzi samym kobietom. Bo to nie jest banalny zabieg i nawet jeśli kobietę uda się na to nabrać, to prędzej czy później sama się o tym - często bardzo boleśnie - przekona.
Proaborcyjne aktywistki zdają się to zupełnie ignorować, przekonując, zatajając możliwe powikłania po domowym usuwaniu ciąży tabletką poronną, a nawet instruując kobiety, jak mają kłamać lekarzowi, jeśli do powikłań dojdzie i się u niego wyląduje. Nikt mi nie powie, że to wszystko z myślą o nas. Swoim obrzydliwym spotem Amnesty International pomogła zrobić kolejny krok w kierunku oswajania kobiet z aborcją jako zabiegiem zbliżonym do regulacji brwi. Tego się nie robi kobietom, które jako jedyne ponoszą prawdziwe koszty aborcji.
25 maja Irlandki i Irlandczycy zdecydują, czy zliberalizować obowiązujące obecnie przepisy antyaborcyjne, dopuszczające aborcję tylko w jednym jedynym przypadku - gdy zagraża życiu matki. Nie byłoby tego referendum, gdyby nie tragiczna śmierć w 2012 roku Savity Halaxppanavar. 31-letnia dentystka była w 17 tygodniu ciąży, kiedy rozpoczęło się naturalne poronienie. Gdy było już jasne, że dziecka nie da się uratować, poprosiła o aborcję, ale ta jest dopuszczalna tylko w przypadku zagrożenia życia matki i lekarze się nie odważyli. Savita zmarła na sepsę po trwającym tydzień poronieniu. Jej rodzice dzisiaj apelują o głosowanie za zliberalizowaniem przepisów aborcyjnych i niewykluczone, że to właśnie ta śmierć zmieni restrykcyjne irlandzkie prawo. Gdybym była Irlandką, głosowałabym „za”, bo nawet uważając aborcję za zabójstwo i będąc zdecydowaną przeciwniczką aborcji na życzenie, stawiam wyraźną granicę okrucieństwu wobec kobiet.
Mam tylko nadzieję, że nasi zwolennicy zaostrzenia przepisów aborcyjnych uważnie patrzą teraz na Irlandię. To doskonały przykład jak działa wahadło. Bo niewykluczone, że wymuszająca na swoich obywatelkach heroizm Irlandia, wkrótce będzie miała prawo mniej restrykcyjne niż nasze. Choć osobiście wątpię, żeby politycy partii rządzącej mieli w najbliższym czasie ochotę rozmawiać z Polkami o trudnym macierzyństwie. Jakoś tak nie ma klimatu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl