Duda żąda od Niemiec reparacji. Panie prezydencie, wie pan, gdzie one są? Nie w Niemczech
Jeszcze światło niemieckiej energooszczędnej żarówki nie zgasło nad prezydencką głową, a Andrzej Duda rozpalił na niemieckiej ziemi swojskie, polskie ognisko. I dolał oliwy do ognia.
Media litościwie szybko przestały kpić z polskiego prezydenta, który narzekał w Niemczech, że energooszczędna żarówka jest be, a nie-energoszczędna jest cacy, tylko tej drugiej Unia mu zabroniła kupować (więc Unia też jest be). Nie wiem, jak można nie rozumieć, że to dobrze, że w sprzedaży są już tylko energooszczędne żarówki. Polskiemu prezydentowi wbrew logice się to udało. Ale prawdziwy popis dał dopiero w wywiadzie dla niemieckiego tabloidu "Bild".
Po pierwsze – cóż to za skandal! Kraj ojczysty straszliwe niemieckojęzyczne i niemieckie media za gardziel trzymają, w żelaznym uścisku wrażej propagandy pognębioną ojczyznę dzierżą, a polski prezydent, na niemieckiej ziemi, miast jeno Polakom na pytania odpowiadać – najbardziej niemieckiej z niemieckich gazet wywiadu udziela. I to jakiego!
Takiego, po którym tabloid ów może napisać: "polski prezydent żąda od Niemiec miliardów!".
O co chodzi?
I teraz robi się poważnie. Bo chodzi o reparacje wojenne. Mówi pan prezydent, że według pana prezydenta "reparacje nie są tematem załatwionym. W polskim parlamencie, Sejmie, tą sprawą zajęła się grupa ekspertów. Posłowie omówią to i zdecydują o następnych krokach".
W świadomości społecznej Polaków Niemcy-oprawcy wciąż nie zadośćuczynili nam - ofiarom. Tak, bardzo wiele ofiar wojny nie dostało żadnych odszkodowań. Wiele ofiar nie dostało nic. Bardzo wiele ofiar dostało jedynie symboliczne odszkodowania – podczas gdy za cierpienia w hitlerowskich obozach powinni do końca życia opływać w dostatek opłacony w deutsche markach, a potem w euro.
Liczby wyglądają tak: od lat 50. XX do początku XXI wieku Niemcy wypłaciły ofiarom III Rzeszty odszkodowania w wysokości około 9,2 miliarda euro. Polski udział w tym wyniósł ok. 1,6 mld euro – to prawie szósta część całości wypłaconych pieniędzy. Jak wygląda to według dzisiejszej siły nabywczej? „Deutsche Welle” cytuje dwóch historyków, którzy zbadali temat i wyliczyli, że suma ta odpowiada mniej więcej dzisiejszym 17,8 mld Euro, a polski udział to ok. 2,6 mld euro. Polacy są na drugim miejscu wśród nie-niemieckich odbiorców odszkodowań. Na przykład w 1991 r. szczególnie poszkodowane ofiary nazistowskich prześladowań w Polsce otrzymały od rządu Niemiec 500 mln ówczesnych marek niemieckich. I wciąż ta i inne sumy to skandalicznie mało.
To teraz przypomnę wam, dzięki komu tak mało.
W lecie 1945 r. Alianci w Poczdamie zdecydowali, że Niemcy muszą zapłacić reparacje i odszkodowania wojenne. Zniszczona wojną Polska była ich oczywistym beneficjentem. A raczej byłaby, gdyby mogła o sobie decydować. W imieniu komunistycznego rządu w Warszawie decydował Józef Stalin. I zdecydował, że Polacy dostaną reparacje, ale to Moskwa im je wydzieli – 15 proc. ze swojej własnej puli. I tak wydzielała, że nie wydzieliła do dziś. A byłyby to środki niebagatelne, bo do 1953 r. ZSRR rabował swoją strefę okupacyjną Niemiec z czego tylko się dało. Jedyne zaś, co tak naprawdę dostała Polska – to to, że ZSRR zrzekł się na korzyść Polski wszelkich roszczeń do mienia i wszystkich poniemieckich aktywów na terytorium całej Polski. Czyli całe niemieckie mienie, które znajdowało się wówczas na Ziemiach Odzyskanych (od kilkuset lat należących przecież do Niemiec), dostało się Polsce. Oczywiście kosztem ziem wschodnich. A potem sowieci stwierdzili, że kończą rabunek i stworzą NRD – bufor do konfrontacji z Zachodem. Komuniści polscy zatem w owym 1953 roku w specjalnym oświadczeniu (którego ważność, jako złożonego pod przymusem, jest kwestionowana przez część badaczy - M.G.) usłużnie zrzekli się reparacji.
Powtarzam, po raz kolejny: adresem, pod którym powinniśmy jako państwo wysuwać roszczenia o reparacje od Niemiec, jest zatem Rosja – prawna spadkobierczyni Związku Radzieckiego. Ze względu na obecne stosunki polsko-rosyjskie szanse na uzyskanie od Moskwy czegokolwiek należy uznać za fikcję. Ale trudno się dziwić Niemcom, że zgrabnie wykorzystują tę sytuację, twierdząc, że Polska nie ma podstaw prawnych do roszczeń reparacyjnych. Zresztą my tak samo robimy z roszczeniami tzw. niemieckich "wypędzonych" - przy całkowitej i bezwarunkowej akceptacji Niemiec.
Krótko mówiąc, kwestia reparacji dzieli Polaków i Niemców i dzielić będzie – tym bardziej wobec niewiedzy społeczeństw obu krajów co do tego, kto, komu i ile powinien w myśl prawa międzynarodowego zapłacić.
Niefortunna wypowiedź prezydenta Dudy pojawia się tuż przed zapowiedzianymi na piątek polsko-niemieckimi konsultacjami międzyrządowymi. To stanowiące dowód wciąż dobrej, choć coraz trudniejszej współpracy na linii Warszawa-Berlin spotkania, w których biorą udział premier RP, kanclerz Niemiec i część członków każdego rządu. Przegadanie kluczowych spraw na tym szczeblu niewątpliwie pomaga we wzajemnym zrozumieniu interesów partnera.
A teraz sami sobie państwo odpowiedzcie, czy "wrzutka" prezydenta będzie dla premiera Morawieckiego ułatwieniem, czy utrudnieniem tych rozmów.