Debata warszawska. Najgorszy teatr telewizji w historii
Ta debata w kampanijnej rywalizacji Rafał Trzaskowski - Patryk Jaki nie zmieni niczego. To nie oni byli postaciami wybijającymi się w starciu kandydatów na prezydenta Warszawy. Ale to oni byli najbardziej poważni. Mimo niepoważnej formuły debaty.
"Podsumowanie 12-letnich rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz w stolicy Polski w 45 sekund to kpina" - stwierdził Janusz Korwin-Mikke na początku pierwszej telewizyjnej debaty kandydatów na prezydenta stolicy.
Chyba pierwszy raz w życiu jestem skłonny się z Korwinem zgodzić: już początkowa runda pytań - dotycząca właśnie podsumowania rządów PO w stolicy - pokazała absurd całego formatu. Nie sposób było bowiem spójnie i wyczerpująco opowiedzieć o swojej wizji największego miasta w Polsce w 45 sekund, ani też dokonać podsumowania dotychczasowych rządów w mieście. Pytania, które padały w debacie - nie tylko te każące ocenić ponad dekadę rządów HGW w niespełna minutę - były nie do końca przemyślane i zbyt ogóle ("czego jest za mało, a czego za dużo w Warszawie?").
Ale kandydaci próbowali. Z różnym skutkiem.
Zamiast bomby - kapiszon
Patryk Jaki chciał zacząć od mocnego uderzenia: wyciągnął pismo z rezygnacją z członkostwa w Solidarnej Polsce (przybudówce PiS) i analogiczną rezygnację (z członkostwa w Platformie Obywatelskiej) wręczył Rafałowi Trzaskowskiemu. Przekaz: odpartyjnić Warszawę.
Kandydat PiS chciał rozpocząć efektownie. To klasyka debat - od początku zaskoczyć przeciwnika i narzucić swoją "opowieść", temat przewodni. Jaki zamierzał powtórzyć manewr Andrzeja Dudy z debaty w 2015 r., kiedy przyszły prezydent podszedł do Bronisława Komorowskiego i wręczył mu chorągiewkę z logiem PO. Typowy "bajer" na pokaz.
Ale wyszło średnio: Jakiemu zabrakło czasu, "zaciął" się, prowadzący debatę przerwali mu w pół słowa, kamery nie zarejestrowały na zbliżeniu tego, jak polityk wręcza Trzaskowskiemu pismo z rezygnacją. A koniec końców "bezpartyjny" kandydat i tak wsiadł do partyjnego busa PiS i odjechał nim spod budyku TVP.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Wcześniej to Rafała Trzaskowskiego i jego formację Jaki oskarżał o "partyjniactwo" w Warszawie: - Warszawa rozwijała się siłą mieszkańców. Upartyjniony samorząd nie nadążał za mieszkańcami. Rafał Trzaskowski (jeśli zostanie prezydentem) będzie "śpiącym królewiczem”, za którym stoi układ Gronkiewicz-Waltz - mówił kandydat PiS.
Tyle że Trzaskowski błyskawicznie odbił piłeczkę: wytknął Jakiemu, że ten wstydzi się swojej partii i przypomniał, że kandydat Zjednoczonej Prawicy nie ma nawet loga swojego komitetu na billboardach. Do pieca dokładali Paweł Tanajno i Andrzej Rozenek, który wprost krzyczał (dosłownie) do Jakiego (w ramach swojego czasu na ripostę), że ten jest "pisowcem". Zestawił go nawet z Antonim Macierewiczem, który ongiś postulował wyburzenie Pałacu Kultury.
- To jest festiwal fałszywych twarzy. Niech pan nie udaje bezpartyjnego. Jest pan pisowcem, a nie człowiekiem bezpartyjnym - grzmiał kandydat SLD.
Trzaskowski o Paradzie Równości i pytania o wiarygodność
Następnie kandydaci odpowiadali na pytanie o marsze w Warszawie - Paradę Równości i pochody narodowców.
Jaki zapewniał: - Nie wezmę udziału ani w jednej, ani w drugiej demonstracji (…). Ale będę hołdował zasadzie wolności. Manifestować będą mogli wszyscy, bo Warszawa musi stać się światowym symbolem wolności. Mnie nie interesują ideologie, tylko pragmatyka rządzenia. Samorząd musi koncentrować się na rozwiązaniu problemów komunikacyjnych, podniesieniu jakości życia czy budowie nowych żłobków i przedszkoli.
Ten przekaz współgrał z hasłem kandydata PiS w kampanii: "Warszawa pragmatyczna, nie ideologiczna". Nie było tu żadnych zaskoczeń.
Trzaskowski uderzył przy tym samym pytaniu w PiS: - Rząd spycha wszystkie mniejszości na margines. Udzielę Paradzie Równości patronatu i na niej będę. Chciałbym być na Marszu Niepodległości ze swoimi dziećmi, ale chciałbym jednoznacznej deklaracji od polityków PiS, że nie będzie tam haseł faszystowskich - mówił.
Tyle że tutaj warto postawić pytanie o wiarygodność słów Trzaskowskiego: wszak reprezentuje on formację, która przez prawie dekadę swoich rządów nie uregulowała kwestii związków partnerskich, z którą współpracują takie postaci, jak Roman Giertych, a której kandydat na prezydenta jednego z dużych i kluczowych miast zakazał ostatnio ludziom zorganizowania Marszu Równości. Trzaskowski także za to bierze odpowiedzialność. Zwłaszcza, że hipokryzję i zmianę poglądów na kwestie takie jak choćby in vitro polityk PO zarzuca swojemu głównemu konkurentowi. Wręcz uczynił z tego jeden z głównych przekazów w swojej kampanii.
Absurdalne pytanie o warszawiaków
Kandydaci "debatowali" też (naprawdę, przy tej formule słowo to należy wziąć w wyraźny cudzysłów) o "rodowitych warszawiakach" i "słoikach" (swoją drogą wstyd, że takie dzielące mieszkańców stolicy pytanie padło w ogóle w debacie). Trzaskowski wytknął Jakiemu, że mimo iż ten od 10 lat mieszka w Warszawie, dopiero od roku płaci w mieście podatki (celny strzał). Jaki z kolei wypomniał Trzaskowskiemu, że według niego - rzekomo - warszawiakami są tylko ci, którzy "podatki płacą od początku życia". - To jest właśnie różnica między nami - podkreślał Jaki.
Tej żenującej słownej przepychanki nie byłoby, gdyby tak absurdalne pytanie w tej - równie absurdalnej - debacie po prostu nie padło.
Ta "debata" była teatrem poszatkowanych wypowiedzi, z których nic tak naprawdę nie wynikało. Główni kandydaci nie powiedzieli niczego nowego. Zaprezentowali swoje sztandarowe postulaty programowe i rytualnie atakowali się tymi samymi sloganami, znanymi z codziennych kampanijnych wojenek.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Show skradli inni kandydaci - przede wszystkim Krystyna Krzekotowska (zasługująca zdecydowanie na osobny tekst), która nawet uklękła w studiu przed widzami i z pewnością zostanie zapamiętana - ale nie oni liczą się w najważniejszym samorządowym starciu od lat. Szkoda, bo niektórzy - jak Jan Śpiewak - naprawdę wyróżniali się merytorycznie.
Najważniejsza debata dopiero przed nami. Ta była jedynie marnej jakości rozrywką dla spędzających przed telewizorem piątkowy wieczór mieszkańców stolicy, z których telewizje i sztaby próbowały zrobić - proszę wybaczyć dosadność - idiotów.
W tej debacie było wszystko. Oprócz jednego. Poważnej dyskusji o problemach warszawiaków.