Dąbrowszczacy - komunistyczni zbrodniarze czy nowi żołnierze wyklęci?
Dąbrowszczacy są jedną z tych formacji wojskowych w polskiej historii, których ocena od lat budzi ogromne emocje. Dominują sądy skrajne. Dla IPN to ''realizatorzy polityki stalinowskiej na Półwyspie Iberyjskim''. Dla innych pierwsi bojownicy w walce z faszyzmem, którzy w III RP, sekowani przez prawicę, stali się nowymi żołnierzami wyklętymi. Jaka jest prawda o Polakach walczących w hiszpańskiej wojnie domowej w latach 1936-1939?
''Nad całą Hiszpanią niebo jest bezchmurne'' – te słowa dotarły do słuchaczy Radia Ceuta w Maroku Hiszpańskim 17 lipca 1936 r. Dla większość z nich to zdanie brzmiało niczym prognoza pogody. Ale dla garstki wtajemniczonych hiszpańskich oficerów miało zupełnie inne znaczenie. Był to sygnał uruchamiający antyrządową rebelię, na czele której stanął gen. Francisco Franco Bahamonde.
Preludium koszmaru
1 marca, niecałe cztery miesiące wcześniej, Hiszpanie zdecydowali w wyborach, że będzie nimi rządził koalicyjny Front Ludowy. Jego głównym zadaniem było opanowanie chaosu, w którym od początku lat 30. pogrążał się kraj. Planowano iść drogą reform: amnestionować więźniów politycznych, wprowadzić ulgi podatkowe, modernizować rolnictwo. Niestety, pluralizm polityczny nowej władzy okazał się być jej piętą achillesową. Socjalistom, socjaldemokratom i komunistom nie było wcale łatwo znaleźć wspólny język.
Poza tym, już pierwszego dnia po wyborach doszło do pierwszych tarć między skrajną lewicą a prawicową Falangą, która przemieniła się w spiralę krwawych wendett. Na domiar złego, anarchiści na obszarach, na których stanowili siłę dominującą, zaczęli prześladować kościół katolicki. Nie tylko dewastowali świątynie, ale również mordowali zakonnice, braci zakonnych i duchowieństwo.
W tej sytuacji wojskowi – ze wspomnianym Franco na czele – wystąpili przeciwko legalnie wybranej władzy. Zaczęła się krwawa hiszpańska wojna domowa, która miała potrwać blisko trzy długie lata. Stanowiła jednak zaledwie wstęp do kolejnego, jeszcze bardziej przerażającego koszmaru: II wojny światowej.
''Jeśli padnie Madryt...''
Lewica na całym świecie zaczęła bić na alarm. Na placach miast i ulicach oraz w fabrykach odbywały się socjalistyczne i komunistyczne marsze oraz wiece poparcia dla walczącej Republiki Hiszpańskiej. Rewoltę Franco odczytywano tylko w jeden sposób – jako faszystowskie zagrożenie nie tylko dla Półwyspu Iberyjskiego, ale też dla całej Europy. Dlatego walczący potem po stronie Republiki polscy ochotnicy będą powtarzać: ''jeśli padnie Madryt, padnie też Warszawa''.
O ile ulice europejskich stolic trzęsły się od robotniczego oburzenia, to rządy zachowały chłodny dystans do rozgrywającego się na zachodnim krańcu Europy konfliktu. 27 państw Starego Kontynentu – na czele z Wielką Brytania i Francją – ogłosiło politykę nieinterwencji. Polska również zachowała neutralność, co jednak później nie przeszkodziło jej po cichu sprzedawać do Hiszpanii broń. I to zarówno jednej, jak i drugiej stronie konfliktu.
Transparent z hasłem "No pasaran" ("Nie przejdą") na jednej z madryckich ulic, 1937 r. fot. Wikimedia Commons
Do grona ''niezaangażowanych'' dołączył również Związek Radziecki, ale Stalin miał swoje własne plany dotyczące Hiszpanii, którymi nie zamierzał się dzielić z europejskimi politykami. We wrześniu 1936 r., a więc krótko po wybuchu wojny domowej w Hiszpanii, Moskwa uruchomiła tajną Operacją X, której celem było militarne wsparcie dla walczącej z nacjonalistami gen. Franco Republiki. Komintern od samego Stalina dostał polecenie zrekrutowania internacjonalistycznej armii, która do historii przeszła pod nazwą Brygad Międzynarodowych. Rola głównego organizatora została przyznana Francuskiej Partii Komunistycznej. Ale – tak naprawdę – wszystkim i tak sterowało radzieckie NKWD.
Antyfaszystowska mistyka
Jesienią 1936 r. z całego świata do Paryża, głównego ośrodka rekrutacyjnego Brygad, zaczęła płynąć rzeka ludzi. Stamtąd kierowano ich do Hiszpanii. Później historycy doliczą się, że przez formacje Internacjonałów przewinęło się – szacunki nie są precyzyjne – 35 tys. ochotników z 54 krajów. I to nie tylko z Europy, ale również z obydwu Ameryk, w tym z USA, Argentyny i Meksyku. Rząd Republiki Hiszpańskiej początkowo nie palił się do przyjęcia tej pomocy – bo zwyczajnie bał się ZSRR – ale szybko zrozumiał, że bez wsparcia z zewnątrz długo nie wytrzyma frankistowskiej nawałnicy.
Wbrew temu, co później będą powtarzać niechętni Brygadom prawicowi historycy i publicyści, w skład Brygad nie wchodzili tylko komuniści. Byli wród nich socjaliści, anarchiści, socjaldemokraci a nawet liberałowie. Wszystkich łączył jeden wspólny mianownik: byli antyfaszystami. Wśród nich byli też Polacy, którzy weszli w skład Batalionu, a później brygady im. Jarosława Dąbrowskiego. Potem zwano ich ''Dąbrowszczakami''.
- Dąbrowszczacy rekrutowali się z Polaków, którzy przyjechali do Hiszpanii z Polski oraz – w dużej mierze – z Francji. To byli głównie młodzi robotnicy, ludzie związani z szeroko rozumianą lewicą, przede wszystkim lewicą rewolucyjną. Owszem, byli wśród nich komuniści i sympatycy komunizmu, ale nie tylko – mówi w rozmowie z WP historyk prof. Paweł Machcewicz, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej.
Wielu z nich musiało pokonać niemałe przeszkody, by stać się Brygadzistami. W ich antyfaszystowskim zapale było niemal coś religijnego. ''Byli pierwszym od czasów wojen krzyżowych wojskiem ochotników gotowych walczyć za zwycięstwo wiary internacjonalistycznej'' – entuzjazmował się Arthur Koestler. ''Wskutek historycznego splotu okoliczności Hiszpania zajęła miejsce Ziemi Świętej. Bitwa o Madryt odmieniała dusze niczym podbój Grobu Chrystusowego. Niczym horda Godfryda de Bouillon krzyżowcy mistyki antyfaszystowskiej byli w większości ludźmi dobrej woli, na których poglądy składały się elementy niespójne, a nawet wzajemnie sprzeczne, idealizm i sekciarstwo, braterstwo i nietolerancja, miłosierdzie i okrucieństwo, altruizm i egoizm najemników'' – tak charakteryzował tych ''świeckich krzyżowców'' angielski pisarz i dziennikarz.
- Dąbrowszczacy nie przyjechali do Hiszpanii po to, by robić rewolucję. Chcieli po prostu bronić Republiki przed faszyzmem. Bo właśnie tak postrzegano rebelię Franco – jako faszystowską dyktaturę wspieraną przez faszystowskie Włochy Mussoliniego i III Rzeszę Hitlera – mówi prof. Machcewicz.
Chrzest i chwała
Swój chrzest bojowy Dąbrowszczacy przeszli podczas bitwy o Madryt. 15 listopada ruszyła frankistowska ofensywa na serce antynacjonalistycznego oporu. Ale republikańskie milicje nie radziły sobie w walce. Uciekały przed wsławionymi bezwzględnym okrucieństwem na jeńcach i cywilach jednostkami Marokańczyków i oddziałami Hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej. Wtedy rząd Republiki rzucił na front Brygady Międzynarodowe. W tym – Batalion im. Dąbrowskiego.
Polacy nie oszczędzali się w walce, którą często prowadzono na krótkim dystansie, a nawet wręcz. Oficerowie bili się ramię w ramię z szeregowcami. W efekcie zginęło bardzo wielu z nich. Jednak natarcie ostatecznie się załamało, co wlało nadzieję w serce Republiki. Pod koniec listopada batalion – po uzupełnieniu strat – stał się częścią większej całości: XIII Brygady Międzynarodowej im. Jarosława Dąbrowskiego. Ale prawdziwy moment chwały miał dopiero nadejść.
Włoska artyleria w bitwie pod Guadalajarą, 1937 r. fot. Wikimedia Commons
Był nim udział w bitwie pod Guadalajarą w marcu 1937 r. Tam wyposażeni w nowoczesny sprzęt żołnierze z Corpo Truppe Volontarie – przysłanego przez Mussoliniego włoskiego wojskowego korpusu ekspedycyjnego - chcieli uderzyć na Madryt, tym razem od północy. Włosi byli pewni zwycięstwa i szło im łatwo, bo republikańska armia znowu nie stawiła żadnego znacznego oporu. Włosi weszli w hiszpańskie linie jak w masło. Wtedy po raz kolejny zapadła decyzja: rzucić na front Brygadzistów. I ci po raz kolejny nie zawiedli. Szczególne zasługi mieli Dąbrowszczacy, którzy nie tylko pobili Włochów, ale też zdobyli sporo sprzętu, który pozostawili wycofujący się żołnierze Corpo Truppe Volontarie. Dla Republiki był to znaczący zastrzyk siły militarnej, która nigdy nie była jej najmocniejszą stroną.
Dąbrowszczacy jeszcze kilkakrotnie pokazali, że stać ich naprawdę na wiele. Dzielnie walczyli w bitwach pod Brunete i pod Saragossą. Ostatnim wielkim starciem, w którym wzieli udział, była kampania nad rzeką Ebro. W uznaniu bojowych zasług XIII Brygada Międzynarodowa została wtedy nagrodzona najwyższym republikańskim odznaczeniem – Medalem za Męstwo. Przez cały ten czas brygada rozrosła się i w jej skład – poza wspomnianym Batalionem im. Dąbrowskiego – weszły jeszcze inne: im. José Palafoxa (również złożony z Polaków), węgierski im. Matyasa Rakosiego oraz francusko-belgijski im. André Marty.
Długi cień NKWD
Ale za plecami Brygadzistów stało NKWD. Każdemu oddziałowi – niczym cień dowódcy - był przypisany komisarz polityczny. Oficjalnie jego zadaniem było dbanie o morale jednostki i ideologiczna formacja żołnierzy. Ale w praktyce jego obowiązki obejmowały też coś, czego żołnierze nie byli świadomi: polowanie na ''wewnętrznego wroga''.
Politrucy typowali szczególnie opornych na komunistyczną propagandę. ''Nieprawomyślni'' trafiali w ręce NKWD. Szeregowi żołnierze kończyli z kulą w głowie w hiszpańskiej ziemi, a oficerów często ''zapraszano'' do Moskwy na rozmowy. Nie wracali. Tak na całkowicie urojonym ''wewnętrznym froncie'' Brygady Międzynarodowe straciły przynajmniej kilkuset żołnierzy.
Ilu Dąbrowszczaków zakończyło w ten sposób życie? Tego nie wiadomo. Wspomnienia polskich weteranów ukazywały się w PRL, a tam nie było możliwości opowiedzenia całej prawdy o rzeczywistości walk na Półwyspie Iberyjskim. Pamięć o tej wojnie poddano ideologicznej obróbce skrawaniem. Te opiłki wspomnień, które mogły mówić prawdę o sowieckich zbrodniach na Brygadzistach, nigdy nie ujrzały światła dziennego. Jedynie Jan Wyka, podczas wojny w Hiszpanii redaktor ''Dąbrowszczaka'', w jednej z publikacji z lat 80. poczynił aluzję, że czystki NKWD dotknęły też Polaków. Ale nie wyraził tego wprost.
Jednak opór części Brygadzistów przeciwko ideologicznej presji politruków doskonale pokazuje to, że nie wszyscy byli przekonanymi komunistami. A i nie wszyscy ci, którzy nimi byli, chcieli być bezwolnymi wykonawcami woli ZSRR.
- Dąbrowszczacy nieświadomie stali się instrumentem polityki Stalina. Ich pierwotną motywacją nie była żadna ''stalinizacja'' Hiszpanii, ale obrona tego kraju przed faszyzmem. Jeśli byli – jak ich się niekiedy określa – ''żołnierzami Stalina'', to w większości zdecydowanie wbrew własnej woli. Na tym też polega ich tragizm – tłumaczy prof. Machcewicz.
''Oczywiście Związek Radziecki miał swoją politykę i on ją tam też rozgrywał. Ale to mnie i innych nie dotyczyło'' – wspomina w filmie dokumentalnym ''Dąbrowszczacy'' (1995 r.) jeden z Internacjonałów, Roman Melchior. ''Myśmy poszli walczyć'' – mówił weteran.
- Dąbrowszczacy w większości byli młodymi idealistami, którzy nie mieli pojęcia, jak wyglądają rzeczywiste realia komunizmu w Związku Radzieckim – mówi prof. Machcewicz. - Ale ich dowódców, którzy żerowali na ich zapale, nie nazwałbym cynikami. To też byli idealiści, choć w innym sensie: wierzyli, że urzeczywistnienie ideałów komunizmu warte jest każdej manipulacji i zbrodni. To również była jakaś postać ideowości, choć bardziej niebezpieczna i przewrotna – wyjaśnia w rozmowie z WP historyk.
Dąbrowszczacy po bitwie pod Guadalajarą, 1937 r. fot. Wikimedia Commons
Dąbrowszczacy, czyli kto?
W 1938 r. Stalin zaczął dochodzić do wniosku, że w obliczu zmian geopolitycznych ważniejsze od wspierania Hiszpanii jest dogadanie się z rosnącym w siłę Hitlerem. Ten zwrot w myśleniu ''Słońca Narodów'' stał się początkiem końca kariery Brygad Międzynarodowych w Hiszpanii. Republika pożegnała ich fetując uroczystą paradą i odesłała do domów. Na początku lutego 1939 r. XIII Brygada jako ostatnia jednostka Brygad Międzynarodowych opuściła terytorium Hiszpanii przekraczając granicę z Francją.
Tam część Polaków internowano, a reszta nie za bardzo miała już gdzie wracać. Polski rząd – na mocy obowiązującego wtedy prawa – odebrał Dąbrowszczakom obywatelstwo za to, że służyli w obcej armii. Z tego powodu wielu z nich nie mogło wziąć udziału we wrześniowej obronie Polski w 1939 r., choć bardzo tego chciało. Szacuje się, że Dąbrowszczaków – przy czym chodzi tu nie tylko o żołnierzy XIII Brygady, ale wszystkich Polaków, którzy w różnych jednostkach walczyli po stronie Republiki – było ogółem ok. 5 tys. Ponieważ intensywnie wykorzystywano ich militarnie, szacuje się, że mogło ich zginąć między 30 a 60 proc. To jest ogromny odsetek.
Późniejsze losy Dąbrowszczaków były różne. Podczas II wojny światowej część z nich z francuskich obozów internowania trafiła prosto do obozów koncentracyjnych, gdzie prowadzono na nich eksperymenty medyczne. Innym udało się dostać do Polskich Sił Zbrojnych na zachodzie, które – głodne żołnierzy – od 1940 r. gotowe były przymykać czy na ''hiszpański epizod'' nowych rekrutów. A jeszcze inni tworzyli komunistyczną partyzantkę na ziemiach polskich. Ponieważ przygotowywali w ten sposób grunt pod przyszłe zamknięcie Polski przez ZSRR drutem kolczastym bloku wschodniego, to o tej ich działalności nie można powiedzieć wiele dobrego. Wojnę przeżyło przypuszczalnie kilkuset – według ostrożnych rachunków, nie więcej niż 800 – Dąbrowszczaków.
W Polsce Ludowej, w okresie stalinizmu, niektórych z nich prześladowano, ale wybrani stali się funkcjonariuszami wzorowanego na sowieckim aparatu bezpieczeństwa. Potem, po 1956 r., część weteranów zrobiła kariery w aparacie państwowym. Zaczęło się też kucie ich legendy. Oczywiście, jak napisałem wyżej, odpowiednio ją sprofilowano, by mieściła się w sztywnych ramach komunistycznej opowieści o globalnej emancypacji światowego proletariatu.
W III RP dominująca narracja historyczna o Brygadzistach uczyniła ich całkowicie częścią zbrodniczej przeszłości komunizmu. Niektórzy prawicowi publicyści zaczęli również oskarżać ich o to, że w Hiszpanii dopuszczali się zbrodni.
- Nie ma żadnych twardych dowodów na to, by mieli oni na swoim koncie jakieś zbrodnie. Największe ekscesy republikańskiego terroru podczas wojny w Hiszpanii miały miejsce przede wszystkim w sierpniu i wrześniu 1936 r. A wtedy XIII Brygada jeszcze nie istniała – odpiera te zarzuty prof. Machcewicz. Jednocześnie zastrzega, że nie oznacza to tego, iż polscy Brygadziści w ogóle nie dopuścili się jakichś niegodnych czynów. Podkreśla jednak, że nawet jeżeli tak się stało, to i tak mieli ich na koncie mniej niż anarchistyczne i socjalistyczne milicje, które wymordowały 50 tys. przeciwników politycznych. - Pamiętajmy, że to była naprawdę straszna wojna, której okrucieństwo można zestawiać chyba tylko z wojną domową w Rosji po objęciu władzy przez bolszewików. W takich warunkach brutalizacja była czymś nieuniknionym – dodaje.
Jednak w efekcie tego wszystkiego po roku 1989 próbowano Dąbrowszczakom odbierać uprawnienia kombatanckie a dziś usiłuje się zmieniać nazwy ulic noszące ich miano. Czy potraktowano ich bez należytej subtelności historycznej?
- Uważam, że czynimy wielką krzywdę Dąbrowszczakom, gdy stawiamy ich w jednym szeregu z komunistycznymi zbrodniarzami i innymi ''utrwalaczami'' władzy ludowej. Owszem, niektórzy z nich byli nimi po wojnie, ale to nie ma żadnego związku z tym, co robili w Hiszpanii. Powinno się ich zostawić w spokoju. Z tego też względu jestem przeciwny zmienianiu nazw ulic, które noszą ich miano – argumentuje prof. Machcewicz.
###Robert Jurszo, Wirtualna Polska