Bernard-Henri Lévy: Kolejna dziwna katastrofa we Francji
Kiedyś czytanie gazety było poranną modlitwą filozofa. Dziś czytanie gazet służy raczej zaspokojeniu apetytu wyborców na dzienną dawkę żenady. Z jakąż niecierpliwością czytelnicy czekają na najnowsze wiadomości o wybrańcach narodu! Z jaką rozkoszą delektujemy się cotygodniową porcją korupcji, zgnilizny, skandalu! I jakie rozczarowanie, cała ochota do życia ulatuje, kiedy okazuje się, że nie ma nic nowego. Poeta Mallarmé przecież ostrzegał nas, że rozsmakowanie w skandalu to mroczny początek nieuniknionego rozkładu.
Sezon na przedwyborcze „Igrzyska śmierci” na francuskiej lewicy można uznać za rozpoczęty. Prezydent François Hollande został obalony przez własną partię, a premier jego rządu, Manuel Valls, został podany do stołu na drugie danie podczas balu ludożerców. To już ten moment, gdy trup jednej z dwóch największych partii we Francji osiągnął stan rozkładu. Obecny socjalistyczny kandydat na prezydenta, Benoît Hamon, od którego można by oczekiwać wypowiedzi na temat prezydentury Trumpa, rządów Władimira Putina czy islamskich radykałów, woli wypowiadać się na temat legalizacji marihuany, czerwonego szlamu i zaburzeń hormonalnych.
Na prawicy podobnie: dno wybija na wierzch. Były prezydent Nicolas Sarkozy został wyeliminowany na samym początku. Z kolei były premier Alain Juppé, po tym jak w zeszłym roku uznano go za niemal pewniaka, został ostatecznie utrącony przez własnych zwolenników. Po ujawnieniu skandalu finansowego wokół François Fillona, czyli człowieka, który dostał nominację partyjną i osobiście go pokonał, Juppé stracił cierpliwość i wycofał swoją kandydaturę 6 marca.
Fillon, jeszcze do niedawna wyraźny faworyt, który otrzymał cztery miliony głosów w prawyborach, teraz zafundował nam spektakl, w którym partyjni buntownicy starają się wyrzucić go za burtę. Chytre plany, wykręty, kalkulacje i zakłady – wszystko to w oparciu o sondaże, które przypominają wróżby z wątroby starożytnych Rzymian. Innymi słowy: kolejny trup!
Teraz na scenie pojawiają się śledczy, którzy odegrają cierpliwie swoje role: zbiorą dowody, aby wykazać fikcyjne zatrudnienie małżonki i dzieci kandydata. Uczciwości rodziny nikt jednak nie będzie poważnie kwestionował; przecież jesteśmy ludźmi i wszyscy czasem nadużywamy tego czy owego. Wszyscy mamy swoje pasje i resentymenty, a poza tym tak właśnie działa władza: stopniowo uzależnia i sięga po to, po co nie powinna. Ot, rodzina znalazła się trochę za blisko kampanii (a przecież już Monteskiusz zalecał w tej kwestii ostrożność!).
A jednak w tej całej farsie to my, obywatele i wyborcy, jesteśmy najsłabszym ogniwem. W ostatnich wydarzeniach wyraźnie widać nasz nowy dziwny stosunek do polityki. Można go pokrótce opisać w trzech punktach. Primo:
Kankan
„Le Canard Enchaîné” to cotygodniowy odcinek kabaretu politycznego, na który czekamy z utęsknieniem. Ten agresywny rodzaj humoru, niegdyś tak atakowany zarówno z prawa jak i z lewa, dziś staje się oficjalnym językiem polityki. Kiedyś czytanie gazety było, by użyć sformułowania Hegla, poranną modlitwą filozofa. Dziś czytanie gazet służy raczej zaspokojeniu apetytu wyborców na dzienną dawkę żenady.
Z jakąż niecierpliwością francuscy czytelnicy czekają na najnowsze wiadomości o wybrańcach narodu! Z jaką rozkoszą delektujemy się cotygodniową porcją korupcji, zgnilizny, skandalu! I jakie rozczarowanie, cała ochota do życia ulatuje, kiedy okazuje się, że nie ma nic nowego. Poeta Mallarmé przecież ostrzegał nas, że rozsmakowanie w skandalu to mroczny początek nieuniknionego rozkładu.
Spektakl
Zamiast oceny, dostajemy nieskończoną ilość frywolnych komentarzy, tysiące nic nie znaczących faktów wyborczego wyścigu. Media kiedyś pisały o sporcie tak, jakby był polityką. Dziś komentarze polityczne przypominają kolumny sportowe.
‘Analiza gry’ to dzisiejszy paradygmat narracji politycznej. Co ciekawe w kraju, o którym sam Marx pisał, że zamieszkuje go ‘naród polityczny par excellence’ okazuje się nagle, że polityka to podgatunek piłki nożnej, z zespołami, sędziami, strzelcami. Czy powinno nas dziwić, że w samym środku kampanii Fillona prawicowe szefostwo i ich wyimaginowani trenerzy nagle zamienili się w ławkę rezerwowych, którzy czekają na wejście do gry? Można się też zastanawiać, czy gwardia Fillona dostrzega w nim cokolwiek poza niewątpliwą krzepą i umiejętnością wzięcia na siebie wszystkich możliwych cięgów – nawet kiedy został znokautowany, odzyskał formę i rześko powrócił do niedokończonego meczu.
Równość
Pragnienie równości było kiedyś najpiękniejszą pasją polityczną; istniało pragnienie, aby wzmocnić organizm polityczny, nadać polityce godność. Zgadzam się tutaj z Jean-Claude Milnerem, który w swojej ostatniej publikacji „Relire la Révolution” atakuje wizję, którą niegdyś przedstawił Anatole France w słynnej książce „Bogowie łakną krwi”. Robespierre nie tylko dostarczał publiczności codziennej dawki krwi, ale jednocześnie próbował, na swój sposób, nie dopuścić do tego, aby masy zamieniły się w żądny zemsty tłum. Próbował w jakiś sposób zachować republikańską hierarchię, czy raczej to, co można było jeszcze uratować.
Tego pragnienia pozbawiony jest dzisiejszy egalitaryzm. Dziś mamy do czynienia z tłuszczą, która zbliża się do objęcia władzy nie poprzez realizację ideału równości, lecz przez zainteresowanie tym, co mroczne: narzekaniami, urazami, korupcją. Dla zagubionych dzieci oświecenia, nielicznych dziedziców Rousseau, którzy miotają się między agresją, zaślepieniem i rozpaczą, równość już nie jest wyzwaniem, lecz skazą. Równość stała się jedynie zasłoną, za którą kryje się resentyment i nienawiść. Język, którym się posługujemy na co dzień, przeżarty jest tymi emocjami.
Kolejna katastrofa. Kolejne złudzenie. Zbawczy egalitaryzm obrócił się we wspólnotę psioczeń i utyskiwań. Wstąpiliśmy na ścieżkę, która prowadzi społeczeństwo od życia ku śmierci. I choć brzmi to przejmująco, właśnie w tym punkcie znalazła się dziś Francja: to nie jest zwykły kryzys, lecz stan, który wielki historyk Marc Bloch nazwał w 1940 roku „dziwną przegraną Francji”. Mamy dziś do czynienia nie z pojedynczą niegodziwością, lecz tysiącami niebezpiecznych, podłych wypowiedzi.
Erynie (greckie boginie zemsty, których imię znaczyło zarówno wściekłość, jak i sprawiedliwość) wprowadzają na scenę postać, która dopiero nabiera kształtu i która stanowi spełnienie koszmarnego przeznaczenia kraju: Marine Le Pen.
Bernard-Henri Lévy