Aleksander Zubek dla WP.PL: chowałem przyjaciela w ogródku, w tekturowym pudle
- Myśmy byli tak nabuzowani, że nie dało się tego powstrzymać. Jakby dowódcy nie dali rozkazu, to pewno chłopaki z Armii Krajowej, starsi niż ja, zaczęliby i tak - mówi w rozmowie z WP.PL Aleksander Zubek, który jako 15-latek zgłosił się na ochotnika do udziału w powstaniu warszawskim. Jego przyjaciel, również 15-latek, nie przeżył. - Chowałem go w takim ogródku, w pudle tekturowym, bo trumien przecież nie było. To było dla mnie najgorsze przeżycie powstania - wspomina bohater walk w Warszawie.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska: Jakie zadania otrzymał pan na początku powstania?
Aleksander Zubek: Pierwsza rzecz jaką robiliśmy, to ściąganie rannych z Alei Niepodległości. Jak się zaczęło, strzelali tam do naszych, do cywilów. Ściągaliśmy ich do domu, gdzie opatrywał ich lekarz. Przy tej ulicy w Domu Kolejowym, w którym mieszkała moja rodzina, znajdował się punkt zborny batalionu, do którego wstąpiłem. Przed powstaniem nie należałem formalnie do Armii Krajowej. Owszem, akowcy wysyłali przeze mnie przesyłki - bibuła, czasami trafiał się pistolet. Dopiero 1 sierpnia wszedłem do grupy liczącej 150 ludzi, w batalionie było nas około 300.
5 sierpnia przyszedł do nas łącznik łącznik ze Śródmieścia. Przeskakiwaliśmy pod ogniem wzdłuż Alei Niepodległości i przez Pole Mokotowskie. Niemcy grzali do nas ze szpitala Piłsudskiego. Przez ogródki działkowe dostaliśmy się na Polną, tam Polacy nie bardzo wiedzieli kto idzie, to też trochę postrzelali, ale niegroźnie.
Który dzień powstania najbardziej zapadł panu w pamięć?
- Przeszliśmy na Lwowską do Architektury (wydział architektury Politechniki Warszawskiej), tam przez 2-3 dni próbowano zrobić z nas wojsko, ćwiczyliśmy musztrę itd. Dostaliśmy wyrywkowe rozkazy - część poszła do budowy barykad, ja trafiłem na róg Piusa i Koszykowej. Niemcy strzelali do nas z kreślarni. Obstawiliśmy jeden z domów odgryzaliśmy się, czym mieliśmy. Broni było mało, mieliśmy butelki z benzyną, granaty.
W tym momencie przeżyłem najgorszy dzień tego powstania. Miałem przyjaciela Tomka Wojtczaka, było nas dwóch albo trzech 15-latków w tym batalionie. Jak dawali mnie do budowy barykady, chciałem żeby szedł ze mną. Źle się czuł, mówił: "nie, ja zostanę". Został w tej Architekturze. Dwie godziny później przyszedł kapral, zebrał ludzi do ciągnięcia kabli. Tomek oczywiście poszedł i dostał się pod ostrzał ciężkiego karabinu maszynowego. Potem chowałem go w takim ogródku, w pudle tekturowym, bo trumien przecież nie było. To było dla mnie najgorsze przeżycie powstania.
Jak skończyło się dla pana powstanie?
- Kapitulacja to było drugie najgorsze dla mnie wydarzenie w czasie powstania. Nie mogłem tego przetrawić.
Aleksander Zubek (z prawej) z ojcem we Francji fotografia ze zbiorów Aleksandra Zubka
Myślał pan do końca, że się uda?
- Tak, myślałem, że coś z tego wyjdzie. Nie znałem Rosjan.
Były na pewno jakieś momenty, które wspomina pan dobrze
- Najbardziej radosny dla mnie dzień był, gdy dostałem nominację na starszego strzelca. W tej chwili jestem majorem w stanie spoczynku, ale najważniejsza nominacja to był ten starszy strzelec z 17 września 1944 roku.
Aleksander Zubek fotografia ze zbiorów Aleksandra Zubka
Miał pan wtedy 15 lat.
- Już 16, byłem miesiąc po urodzinach.
Poszedł pan do powstania z dużym entuzjazmem, rwał się pan do walki.
- Byłem z rodziny wojskowej. Ojciec był zawsze w mundurze. Nie mogłem sobie tego inaczej wyobrazić, żebym robił coś innego, niż wojował.
Wszyscy warszawiacy odnosili się tak do powstania i powstańców?
- Nie wszyscy, niektórzy panowie chowali się po piwnicach. Tak było, tak jest w społeczeństwie, każdy ma inne podejście. Entuzjazm był na początku wielki, potem coraz mniejszy, bo warunki były złe, ludzie ginęli, głód wkradał się między nas. Nie ma się czemu dziwić. Ja nie mogłem sobie wyobrazić siebie inaczej niż w walce. Tak samo było z pójściem do niewoli. Część wojska szła z cywilami.
Pan trafił do niewoli.
- Jeśli oglądał pan film "Katyń", to jest tam taka scena, gdy żona namawiała tego naszego kapitana, żeby zdjął mundur. Odpowiedział: "nie, ja jestem polskim oficerem". Ja myślałem tak samo, co prawda w trochę innym przełożeniu, bo byłem młodym chłopakiem, a nie oficerem, ale honor mi nie pozwala iść z cywilami.
Biorąc pod uwagę ówczesne podejście Niemców do polskiej ludności, potraktowano powstańców z pewnym honorem, uznano państwa za wojsko i otrzymaliście status jeńców wojennych.
- Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak szedłem do niewoli, czy będziemy uznani za jeńców. Dopiero gdy siedziałem w niewoli, dowiedziałem się, że jesteśmy kombatantami.
Po wojnie trafił pan do Anglii, czym się pan tam zajmował?
- To było w sierpniu 1945 roku. Oni szukali przedwojennych marynarzy, bo wszyscy szykowali się jeszcze do III wojny światowej, szczególnie mój ojciec. Po wyjściu z niewoli przyjechaliśmy do Francji. Zabraliśmy się z jakimś transportem - czterech Zubków pojechało. Trzech z nas było z Armii Krajowej i ojciec - obrońca Modlina z 1939 r. Ojciec i najstarszy brat stryjeczny zostali, a my dwaj udawaliśmy, że przed wojną byliśmy marynarzami. Udało nam się dostać na amerykański transportowiec, gdzie brali tych przedwojennych niby-marynarzy.
Jak dostaliśmy się do Anglii, nikt już nie pytał. Mogliśmy iść do armii - wtedy do gen. Maczka, albo do marynarki. Ja chciałem do marynarki. Odsłużyłem tam dwa lata, ale samego pływania były dwa tygodnie - tyle tylko byłem na okręcie, bo potem nam te okręty zabrali. Po tym, jak uznali już ten rząd lubelski, straciliśmy okręty, a czołgiści stracili czołgi. Byliśmy taką armią spieszoną, ale ciągle nam się marzyło, że będziemy wojować i że do Warszawy wjedziemy na białym koniu.
Wrócił pan jednak do Polski.
- W 1947 roku zdecydowałem się na to, ponieważ dowiedziałem się, że moja matka żyje, że jest sama i chora. Zapytałem ojca, czy pojedzie, ale był tak nastawiony do ówczesnych polskich władz, że powiedział, że nie pojedzie. I miał rację, bo na Mokotowie by go wykończyli. Miał tyle różnych przeszłych zadrażnień - w 1918 roku walczył gdzieś na terenie Rosji, później wojował z bolszewikami w Bitwie Warszawskiej, a potem dosłużył się stopnia majora. Całe życie służył w wojsku. Był uczulony na komunizm.
Pan był młodym człowiekiem i po powrocie nic złego pana nie spotkało.
- Były dwie metody rozmowy z ówczesnymi władzami: albo wszystkiemu zaprzeczać, albo odwrotnie. Ja wybrałem za radą kogoś mądrego to odwrotnie: "tak, byłem w Armii Krajowej, ojciec jest za granicą". Trafiłem na takich ubeków, którzy mnie nie posadzili. Skończyłem Politechnikę Warszawską, dostałem nakaz pracy w zakładzie zbrojeniowym, no to po dwóch miesiącach mnie stamtąd wysiudali, bo byłem podejrzany politycznie. Tak było do czasu pana Gomułki, bo jak on objął władzę, to wszystko minęło. Umarł Bierut, trochę nastąpiła odwilż i nikt mnie już nie prześladował. Do tamtego czasu dwa razy zmieniałem zakład pracy, bo byłem podejrzany.
Aleksander Zubek w czasie służby w marynarce w Angliifotografia ze zbiorów Aleksandra Zubka
Za udział w powstaniu.
- Za udział w powstaniu, za marynarkę w Anglii, za ojca za granicą, który nie wrócił.
Patrząc z perspektywy czasu, jak pan ocenia decyzję o podjęciu walk w Warszawie?
- To było nie do zatrzymania. Myśmy byli tak nabuzowani, że nie dało się tego powstrzymać. Jakby dowódcy nie dali rozkazu, to pewno chłopaki z Armii Krajowej, starsi niż ja, zaczęliby i tak. Co powinien zrobić sztab w Londynie? Trudno powiedzieć. Oni pewno przewidywali, że Rosjanie nam nie pomogą.
Anders był przeciwny powstaniu.
- On ich znał, siedział u nich w więzieniu. Wiedział, że jak dwóch wrogów się bije, to oni poczekają, aż któryś padnie. Do naszej świadomości to nie docierało. W moim 15-letnim mózgu nie zastanawiałem się nad tym, czy oni przyjdą. Bić i koniec.
Jak ocenia pan podejście młodego pokolenia do powstania i do powstańców?
- Myślę że po tych filmach dzieje się trochę lepiej, np. po "Powstaniu Warszawskim". Cały okres PRL to było milczenie albo dzielenie powstania na dwie części - żołnierzy dzielnych i dowództwo okropne.
Dziękuję za to, co pan zrobił
- Nie czuję się specjalnie zasłużonym, ot robiłem to co inni chłopcy.
Rozmawiał Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska