Zaleska: "Test oblaliśmy, pora na nie taki krótki kurs niebinarności" [OPINIA]
"Wstałum dziś zbyt wcześnie, by czuć się dobrze. Z kawą poszłum do ogrodu, chwila spokoju przed ciężkim dniem". Tę konkretną formę językowego rodzaju – nie męskiego i nie żeńskiego – wymyślił Jacek Dukaj. Nie jest to tylko fikcja. Ten język wybierają niektóre osoby niebinarne i używają go, choć na ulicy tego nie słychać. Nawet samo pojęcie "niebinarność" praktycznie nie padało. Do czasu Margot.
Ostatnie głośne wydarzenia to także test wrażliwości na prawo człowieka do odrębności i wyrażania kim jest. Moim zdaniem poszedł źle. Moglibyśmy tego uniknąć, gdybyśmy – jako społeczeństwo – rozumieli, że o tożsamości danej osoby przesądza to, co ta osoba odczuwa, a nie to, co myślą obserwatorzy, my. To po pierwsze. A po drugie – gdybyśmy wchodzili w życie wyposażeni w wiedzę, jak skomplikowany jest proces kształtowania się tożsamości płciowej. I jak różnorodne formy przybiera.
Margot powiedziała nam – za pośrednictwem swojej grupy "Stop bzdurom", bo już wtedy była aresztowana – kim jest: "jest osobą niebinarną, używa żeńskich zaimków, ma na imię Małgorzata". To wystarcza, by wiedzieć, jak mówić o niej i do niej. Ale to zbyt często nie wystarczyło, czego kwintesencją było przywoływanie jej męskiego imienia z "oficjalnych dokumentów". A czy jej tożsamość jest nieoficjalna? Po angielsku jest to jedno, mocne określenie: deadnaming, zabijanie imieniem.
Osoba niebinarna to osoba, która może identyfikować się zarówno z płcią męską i płcią żeńską albo może się nie identyfikować z żadną płcią. Zgodnie z tym, co odczuwa, decyduje też, jakiej formy językowej chce używać: męskiej, żeńskiej czy neutralnej (tzw. końcówki dukajowe to tylko jedna z możliwych strategii dostępnych nawet w bardzo binarnym języku polskim), a także jak chce wyglądać. Czasem, niestety, być sobą można tylko w gronie zaufanych bliskich.
Zobacz także: Tęczowe flagi w Warszawie. "Boję się, że moja córka będzie musiała wyjechać"
W przeciwieństwie do transpłciowości, niebinarność nie jest definiowana przez Światową Organizację Zdrowia, ale to formalna niedogodność. Uaktualniona definicja transpłciowości (jest w trakcie implementacji, będzie obowiązywać od 2022 roku) mówi, że jest to niezgodność między płcią oznaczoną (tym, co dzieje się przy urodzeniu i co potem przesądza o tym, jakie mamy dokumenty) a płcią odczuwaną. W praktyce to samo odnosi się do niebinarności: to niezgodność między tym, co w metryce, a tym, kim się czuję.
Transpłciowość to szersze pojęcie. Tożsamość osoby transpłciowej może być kobieca, męska, a niektórym osobom może też być bliżej do niebinarności. Droga do wyrażania swojej płci tak, jak ona jest odczuwana, to tranzycja – może obejmować korektę ciała i uzgodnienie dokumentów. To zatem procedura medyczno-prawna. Trwa długo i jest procesem trudnym. Nie wszystkie osoby ją podejmują lub kończą, ale znów: o tożsamości płciowej danej osoby decyduje to, co odczuwa, a nie to, czy i w jakim stopniu decyduje się na tranzycję.
To, co zobaczył lekarz, nie przesądza kim jestem
Już z samej definicji WHO wynika, że kluczowym, przesądzającym kryterium tożsamości płciowej jest płeć odczuwana. To, kim ja się czuję. Nie to, co zobaczył lekarz, gdy się urodziłam, nie to, co widzisz i/lub myślisz ty, osobo, która mnie spotykasz. Płeć oznaczona (inaczej: metrykalna, prawna) nie definiuje mojej tożsamości. A skoro oznacza się ją na podstawie zewnętrznych organów płciowych (a to tylko jeden z wymiarów płci biologicznej), to również wygląd ciała nie przesądza o tożsamości płciowej.
Jakie wymiary może mieć natomiast płeć odczuwana, którą inaczej można nazwać psychiczną? Dla psychologii koncept niebinarności nie jest wcale nowy. Od lat 70. zeszłego wieku znamy teorię schematów płciowych Sandry Bem i są to cztery schematy: kobiety, mężczyźni, osoby androgyniczne (posiadające w porównywalnym natężeniu cechy kobiece i męskie) oraz osoby nieokreślone (nie identyfikujące u siebie specjalnie cech ani męskich, ani żeńskich).
Psychologia nie jest zatem binarna. Biologia nie jest binarna: rodzą się bowiem osoby cispłciowe (to osoby, u których płeć odczuwana zgadza się z ciałem i papierami), rodzą się osoby transpłciowe (takie, które mają bardzo jednoznaczną identyfikację płciową lub bardziej zmierzającą w kierunku niebinarności, które mogą mieć dysforię płciową, to znaczy nienawidzą swojego ciała albo które nie mają dysforii), rodzą się osoby niebinarne (identyfikujące się z obiema płciami w równych lub nierównych proporcjach albo z żadną), rodzą się też osoby interpłciowe (gdzie doszło do zaburzenia na poziomie ciała np. niezgodności między wewnętrznymi a zewnętrznymi narządami płciowymi).
A jednak żyjemy w bardzo binarnym społeczeństwie, które nie tylko widzi dwie płcie: kobiety i mężczyzn, ale jeszcze daje im prawo tylko do wąskich i bardzo konkretnych ról oraz sposobów ekspresji płciowej. A każda transgresja w najlepszym wypadku wywołuje dyskomfort, częściej strach, a nawet agresję. Jeśli coś jest naprawdę binarne, to nie natura, nie "naturalny porządek rzeczy", ale właśnie kultura i hierarchia społeczna.
I ta "kultura" się niestety broni. Wśród wszystkich mniejszości skupionych pod parasolowym skrótem LGBT+ to właśnie osoby, które nie mieszczą się w podziale na kobiety i mężczyzn, najczęściej doświadczają przemocy. Z badań realizowanych przez Kampanię Przeciw Homofobii (2016) wynika, że niemal co druga (48 proc.) osoba transpłciowa była obiektem przemocowych zachowań. W grupie badanych gejów przemoc dotknęła 37,6 proc., a lesbijek – 24,9 proc.
Po Robercie Biedroniu, który oswajał Polaków z homoseksualnością i Annie Grodzkiej, która to samo zrobiła w kwestii transpłciowości, Margot stała się pierwszą publiczną osobą niebinarną. Od siebie chcę powiedzieć: dziękuję, Margot.
Anna Zaleska dla WP Opinie. Autorka jest dziennikarką i seksuolożką.