Trwa ładowanie...

Wystąpienie szefa MSZ. Paweł Lisicki: Polska będzie traktowana surowiej i ostrzej niż Węgry

Wyraźnie widać, że zmiany polityczne w Polsce są nie w smak dużym unijnym graczom, na czele z Niemcami. To, że Polska jest większa od Węgier, oznacza tylko to, że będzie się ją traktować surowiej i ostrzej, czego dowodem było wszczęcie przez Komisję Europejską procedury badania praworządności w Polsce. To, co można było tolerować w małym kraju nad Dunajem, silne rządy konserwatystów, w dużym państwie w środku Europy jest nie do przyjęcia, jest bowiem dla dominujących w Unii lewicowo-liberalnych elit znacznie bardziej groźne - pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski.

Wystąpienie szefa MSZ. Paweł Lisicki: Polska będzie traktowana surowiej i ostrzej niż WęgryŹródło: Eastnews, fot: Piotr Kamionka
didmd6w
didmd6w

Wzmocnienie pozycji Polski i prowadzenie bardziej odważnej, suwerennej polityki, której podstawowym punktem odniesienia ma być własny interes narodowy - tak można by w skrócie przedstawić główne tezy wystąpienia Witolda Waszczykowskiego, ministra spraw zagranicznych w Sejmie. Minister zapowiedział, że Polska będzie prowadzić politykę podmiotową, stanowczą i asertywną. Brzmi to wszystko dobrze. Podobnie trafny zdaje się być przedstawiony przez ministra opis sytuacji międzynarodowej oraz krytyka niewystarczających działań poprzedników. Czy jednak podane przez niego recepty wystarczą?

Polityka płynięcia "w głównym nurcie", czyli biernego i posłusznego podążania w rydwanie pociągowym Niemiec i Francji skończyła się fiaskiem, kiedy okazało się, że we wrześniu 2015 roku rząd polski pod presją Berlina został zmuszony do przyjęcia wyznaczonej mu kwoty uchodźców. Decyzja ta została podjęta wbrew woli społeczeństwa i w dużym stopniu przyczyniła się do sukcesu Prawa i Sprawiedliwości w październikowych wyborach. Trafny wydaje się opis sytuacji w całej Unii, jakiego dokonał minister Waszczykowski: ciągła ucieczka eurobiurokratów do przodu i próba stworzenia Unii Politycznej, mimo błędów i sprzeciwu społeczeństw, jest faktycznie głównym źródłem kryzysu. Minister Waszczykowski ma też rację, twierdząc, że powodem obecnego napięcia między Warszawą a Brukselą są zakusy Komisji do rozszerzenia swych kompetencji i zakresu swej władzy kosztem suwerennych państw. To wszystko prawda. Tylko co z niej wynika?

Kilka dni przed swoim expose minister Waszczykowski był gościem w programie "dziejesienazywo" w Wirtualnej Polsce. Zapytałem go, czy Polska może prowadzić obecnie podobną politykę, jak to robią Węgry. Oto odpowiedź ministra: "Orban zachowuje się pragmatycznie, bo jest od Rosji odseparowany, ma pewne poczucie bezpieczeństwa, że rosyjskie macki i zakusy imperialne do Węgier nie dotrą. Widząc jak z Rosją grały wielkie państwa europejskie, czy to próbując sprzedać broń, czy budując Nord Stream, Orban uznał, że nie ma solidarności europejskiej. A jeżeli jej nie ma, to stwierdził, że on też coś dla siebie ugra z Rosjanami". Pytanie, jakie powinien sobie zadać polski polityk brzmi: czy taki opis sytuacji jest prawdziwy. Bo jeśli tak i jeśli faktycznie brak solidarności europejskiej, a polityka Brukseli często służy dyscyplinowaniu niepokornych, to być może należałoby podążyć szlakiem Orbana. Jednak z tego chłodnego opisu rzeczywistości minister wyciągnął odmienne wnioski: "Dla rządu rosyjskiego Polska jest krajem,
który powinien być zmarginalizowany, odsunięty od wpływu decyzyjnego w UE i NATO. Polska jest za duża, aby grać jak Orban" - stwierdził. Wsłuchiwałem się w te słowa i prawdę powiedziawszy niezbyt rozumiem ich logikę. Taką samą postawę minister zaprezentował w Sejmie. Z jednej strony ostro krytykował Moskwę za "prowadzenie destrukcyjnej polityki w Europie", za agresję na Ukrainę i siłową próbę zmiany siłą, z drugiej wspominał, że Polska nie ma wiecznych wrogów i wspomniał, że stosunki polsko-rosyjskie mogą ułożyć się lepiej, jeśli Rosja zwróci wrak. Jak pogodzić te dwa przesłania? Podobnie jest w przypadku Niemiec. Z jednej strony minister mówił o potrzebie "remanentu" w stosunkach z Berlinem, z drugiej twierdził, że potrzebna jest dobra współpraca z Niemcami. Można by odnieść wrażenie, że PiS chętnie prowadziłby pragmatyczną politykę a la Orban, jednak spętany jest więzami własnej przedwyborczej retoryki. Efekt? Pojawiają się postulaty słuszne, choć niezbyt spójne.

Wyraźnie już widać, że zmiany polityczne w Polsce są nie w smak dużym unijnym graczom, na czele z Niemcami. To, że Polska jest większa od Węgier, oznacza tylko to, że będzie się ją traktować surowiej i ostrzej, czego dowodem było wszczęcie przez Komisję Europejską procedury badania praworządności w Polsce. To, co można było tolerować w małym kraju nad Dunajem, silne rządy konserwatystów, w dużym państwie w środku Europy jest nie do przyjęcia, jest bowiem dla dominujących w Unii lewicowo-liberalnych elit znacznie groźniejsze. Sukces rządu w Warszawie może doprowadzić do redefinicji polityki w całej Europie Środkowej, a w rezultacie, kto wie, ośmielić też konserwatystów i prawicę w innych państwach Unii. Poza tym nacisk na Warszawę będzie silniejszy, bo w przeciwieństwie do Węgier rząd PiS ma słabszą pozycję polityczną niż gabinet Orbana. Mając dwie trzecie poparcia, Orban był i jest całkowitym panem sytuacji, tym bardziej, że praktycznie nie ma na karku poważnego zagrożenia ze strony przeciwników
politycznych. W Polsce tak nie jest, a poparcie dla opozycji - PO razem z Nowoczesną i PSL - dorównuje co najmniej poparciu dla PiS. To wszystko może skłonić Brukselę do wywierania znacznie większej presji na Warszawę niż kiedyś na Węgry. Można sobie choćby wyobrazić, że Komisja spróbuje rozprawić się z polskim rządem, tak jak parę lat temu z rządem Berlusconiego: połączenie obniżek ratingów i gwałtowny spadek wartości obligacji włoskich, efekt działań Deutsche Banku, w połączeniu z zakulisowymi negocjacjami wysadziły Berlusconiego z siodła, rozbiły rządzącą większość i doprowadziły do przekazania władzy lewicowemu komisarzowi, który przybył z Brukseli. To scenariusz, którego wcale nie można wykluczyć. Pytanie: jak rząd zamierza zaradzić takiemu rozwojowi sytuacji? Kto będzie partnerem, który zrównoważy nacisk Komisji? Bo przecież nikt chyba nie wierzy w to, że nastawienie Berlina czy Brukseli ulegnie zmianie pod wpływem lektury artykułów pisanych przez szefa MSZ?

didmd6w

Minister Waszczykowski wskazał na potrzebę wzmocnienia więzi transatlantyckiej i oparciu się na współpracy z USA. Znowu, to rozsądny postulat. Polski rząd ma nadzieję, że podczas szczytu w Warszawie uda się doprowadzić do "wojskowego wzmocnienia wschodniej flanki NATO". W jaki sposób uda się do tego doprowadzić przy jednoczesnym konflikcie z Berlinem, napięciem w stosunkach z Brukselą i z drugiej strony oporem Rosji? Skąd płynie pewność, że Waszyngton nadal będzie dążył do rozmieszczenia w Polsce baz wojskowych, skoro w kręgach demokratów rośnie niechęć do obecnego rządu? Ostatnie artykuły w "Foreign Affairs" i "Foreign Policy" pokazały, że w Waszyngtonie coraz silniejsze jest przekonanie, że polska demokracja jest zagrożona, a Warszawa zmierza ku formie autorytaryzmu. Bzdurne czy nie, ale opinie takie mają wpływ na postawę demokratycznych polityków w USA. Trudno więc uwierzyć, że przy takim podejściu swego otoczenia prezydent Barack Obama będzie angażował się w popieranie polskich postulatów.

Komentując kilka dni temu decyzję Komisji Europejskiej, minister Waszczykowski stwierdził, że polski rząd był nią zaskoczony, a Jean Claude Juncker oszukał polskich partnerów. Przyznał zatem publicznie, że nie docenił negatywnego nastawienia komisarzy z Brukseli do Polski i przecenił siłę polityczną Warszawy. Takie słowa są też zawsze deklaracją słabości: jeśli kogoś oszukano, to znaczy, że ktoś dał się oszukać, a ten, który oszukiwał mniemał, że może to zrobić bezkarnie. Przyszłość pokaże, na ile polska polityka zagraniczna odzyskała podmiotowość, a na ile słowa z expose były zaklinaniem rzeczywistości. Oby okazało się, że prawdziwe jest to pierwsze.

Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski

didmd6w
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
didmd6w