Wybory na Słowacji: Populiści wciąż się liczą. Skrajna prawica wejdzie do rządu? [ANALIZA]
Sobota 29 lutego to ważna data dla Słowaków. Tego dnia sąsiedzi zza Tatr po raz ósmy w krótkiej historii swojego państwa wybiorą parlament. Stawka głosowania jest duża: zadecyduje o tym, czy rządzący od lat populiści z partii SMER utrzymają się u władzy. Nie jest wykluczone, że uratuje ich sojusz z radykalnymi nacjonalistami.
Słowacy już od dawna żyją tym, co wydarzy się w sobotę. Podobnie zresztą jak w Polsce, od co najmniej dwóch lat trwa nad Dunajem nieustanna kampania wyborcza. Wczesną wiosną 2019 roku wybierano tam głowę państwa. Zwycięstwo Zuzany Čaputovej, prawniczki i działaczki obywatelskiej, której zaplecze polityczne w postaci partii Postępowa Słowacja (PS) było dopiero w fazie budowy, powszechnie odczytano jako zapowiedź fundamentalnych zmian politycznych. Zmian, których nie zdołały wymóc masowe protesty odbywające się dokładnie rok wcześniej, gdy całym krajem i europejską opinią publiczną wstrząsnął mord na dziennikarzu śledczym Jánie Kuciaku i jego narzeczonej.
Wielotysięczne demonstracje, które przetoczyły się wówczas przez Bratysławę oraz inne miasta, były największymi protestami obywatelskimi u naszych południowych sąsiadów od czasów "łagodnej rewolucji" (tak nazywa się na Słowacji praską "aksamitną rewolucję" z 1989 roku, kończącą epokę realnego socjalizmu).
W apogeum szoku po tamtym zabójstwie w lutym 2018 roku wydawało się, że dni rządów partii SMER i ówczesnego premiera, Roberta Fico, są policzone. Logicznym rozwiązaniem wydawały się w zasadzie tylko przyspieszone wybory. Szef rządu co prawda ostatecznie złożył dymisję, przekazując władzę Petrowi Pellegriniemu, jednakże jego partia powtarzała jak mantrę, że przedterminowe wybory parlamentarne będą złym rozwiązaniem, a wszelkie konstelacje polityczne muszą uwzględniać werdykt wyborców z 2016 roku.
Partia rządząca zanotowała co prawda po sprawie Kuciaka kilkuprocentowy spadek w sondażach, jednak nie był on na tyle znaczny, aby zaszkodzić pozycji zdecydowanego lidera rankingów poparcia.
SMER - słowacka lewica nietypowa i obrotowa
Nie da się ukryć, że SMER (w języku słowackim słowo to oznacza "kierunek") to swoisty fenomen, który nie dotyczy tylko i wyłącznie Słowacji. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że partia pozostaje u władzy już kilkanaście lat. Od wygranych wyborów w 2006 roku jest bowiem głównym aktorem na scenie politycznej. Od tamtego czasu tylko przejściowo, w latach 2010-12, oddała władzę. Bynajmniej nie z powodu porażającej klęski, gdyż głosowanie w 2010 roku także arytmetycznie wygrała, lecz nie znalazła wówczas partnera koalicyjnego.
W Polsce ugrupowanie to najczęściej określa się mianem populistycznego, stawiając w jednym rzędzie z węgierskim Fideszem, czeskim ANO i rodzimym PiS. Tego rodzaju "wyszehradzka" klasyfikacja nie jest pozbawiona podstaw, szczególnie jeżeli popatrzymy na praktykę polityczną Słowaków. Transfery socjalne, kierowanie oferty do stroniącego od wielkomiejskich elit masowego elektoratu, zdecydowana krytyka przyjmowania migrantów i dość mocna wstrzemięźliwość w kwestiach obyczajowych to zapewne wystarczające elementy, aby stwierdzić, iż polityków SMER-u niewiele różni od węgierskich, polskich i czeskich kolegów pozostających u władzy.
Zobacz też: Wybory prezydenckie 2020. Konsternacja po słowach prezesa PiS. Jarosław Gowin komentuje
Korzenie ideowe i pozycja słowackiej partii rządzącej w strukturach europejskich są jednak zdecydowanie odmienne od położenia PiS-u lub Fideszu. Liczące już ponad 20 lat stronnictwo wywodzi się z postkomunistycznej lewicy i wciąż pozycjonuje się jako ugrupowanie socjaldemokratyczne. Konsekwentnie i od lat głosi program budowy "państwa socjalnego", opartego na dużej ingerencji państwa w gospodarkę, znaczących transferach pieniężnych i ulgach dla rodzin wielodzietnych, poczynając od darmowych przejazdów kolejowych dla studentów i emerytów, dotowanych posiłków w szkołach, aż po często waloryzowane zasiłki dla matek i opiekunów osób niepełnosprawnych.
SMER głosił taki program w połowie poprzedniej dekady, gdy lewica w całej Europie wciąż jeszcze była zauroczona ideą "trzeciej drogi" łączącej liberalizm z socjaldemokracją. Pozostał mu również wierny podczas wielkiego kryzysu finansowego, który dotknął strefę euro przed 10 laty, niemal w momencie przystąpienia do niej Słowacji w 2009 roku. Obecnie płynnie wpasował się w popularną w całym regionie politykę populistyczną.
Kotlebowcy - nowa, skrajna siła na Słowacji
SMER dość nietypowo, jak na członka rodziny socjaldemokratycznej, już dwukrotnie zawierał koalicje rządowe z konserwatywną, prawicową Słowacką Partią Narodową, co przyprawiało europejskich partnerów o ból głowy. Ból ten jednak mógł być relatywnie lekki w porównaniu z prognozowaną ostrą migreną po głosowaniu 29 lutego. Wiele znaków na niebie i ziemi wskazuje bowiem, że w utrzymaniu władzy SMER-owi pomóc mogą już nie konserwatyści, ale... skrajni nacjonaliści z Partii Ludowej-Nasza Słowacja (LSNS) Mariana Kotleby.
"Kotlebowcy", jak nazywa się ich za Tatrami, od kilku lat są gośćmi warszawskiego Marszu Niepodległości. Od czasu, gdy po poprzednich wyborach w 2016 roku po raz pierwszy weszli do parlamentu, znacznie złagodzili swój dotychczasowy image, wcześniej kojarzący się bardziej z grupą rekonstrukcjonistów grup paramilitarnych z lat trzydziestych XX wieku, jeżeli nie radykalną subkulturą. Niemniej, liberalna część słowackiej opinii publicznej nie ma wątpliwości, że partia ta nie mieści się w demokratycznym spektrum sceny politycznej.
Pomimo faktu, że w kończącej się kadencji parlamentu radykalni nacjonaliści nie byli członkami koalicji rządowej, bardzo często głosowali tak, jak SMER. W ubiegłym roku dzięki współpracy parlamentarnej z kotlebowcami uchwalono zmiany w konstytucji Słowacji, dzięki którym górna granica wieku emerytalnego nie może przekroczyć 64 roku życia, kobiety będą mogły przechodzić na wcześniejszą emeryturę, a matki wychowujące dzieci będą miały wyliczane świadczenie w związku z ich liczbą (każde dziecko przyśpieszy wejście w wiek emerytalny o pół roku).
Obydwie partie obaliły też weto prezydentki Čaputovej wobec dość kuriozalnej ustawy, która zabrania publikowania sondaży wyborczych na... 50 dni przed datą wyborów (po odrzuceniu weta głowa państwa skierowała ustawę do Trybunału Konstytucyjnego). Dwukrotnie również, w tym na kilka dni przed wyborami, obydwie partie opowiedziały się w głosowaniu za nieratyfikowaniem tzw. Konwencji stambulskiej Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Politycy SMER i nacjonaliści argumentowali, podobnie zresztą jak wiele środowisk konserwatywnych w Europie, iż zapisy dokumentu promują koncepcję gender i wymuszą na Słowacji wprowadzenie małżeństw jednopłciowych. Co znamienne, tego samego dnia, w którym znów odrzucono ratyfikację Konwencji, posłowie SMER i kotlebowcy wspólnie opowiedzieli się za wypłatą trzynastych emerytur.
Na zdjęciu: Lider LSNS Marian Kotleba (z przodu) i premier Słowacji Peter Pellegrini (SMER) podczas debaty telewizyjnej przed wyborami 29 lutego 2020
Wybory 2020 na Słowacji. Siła czy słabość?
Podobnie jak w Polsce czy na Węgrzech, podzielona opozycja słowacka nie jest w stanie zaproponować atrakcyjnego i spójnego programu społecznego, miotając się pomiędzy krytyką dużych wydatków socjalnych a mglistą obietnicą polepszenia klimatu dla przedsiębiorców i inwestorów zagranicznych. Wykorzystują to piarowcy SMER-u, budując kampanię na prostym przekazie o liberalnej opozycji chcącej odebrać społeczeństwu darmowe bilety kolejowe i obiady dla dzieci w szkołach.
Siłą opozycji jest wciąż bulwersująca sprawa zabójstwa Kuciaka, które najprawdopodobniej zostało zlecone przez bliskiego władzy biznesmena Mariana Kočnera. W ubiegłym roku ujawniono jego kontakty już z aresztu z wiceminister sprawiedliwości, odbywające się za pomocą komunikatora internetowego. Traf chciał, że na dwa dni przed wyborami osadzony biznesmen został skazany przez sąd w innej sprawie dotyczącej oszustw podatkowych aż na 19 lat więzienia. Wyrok ten może zwiększyć poparcie dla opozycji.
Sama prezydentka Čaputova, zachowująca się zazwyczaj dyplomatycznie i powściągliwie, skrytykowała pod koniec kampanii przebieg rywalizacji wyborczej, twierdząc, że była w dużej mierze oparta na "kłamstwie i manipulacji strachem".
Jednak w miarę zbliżania się terminu pójścia do urn, notowania SMER-u, zazwyczaj sięgające 20 proc., zaczęły w końcu topnieć. Rządzącym depcze po piętach nie tyle ugrupowanie Postępowa Słowacja, powstałe na fali ubiegłorocznego sukcesu słowackiej prezydentki, co bardziej prawicowe i niedalekie od populizmu stronnictwo o osobliwej nazwie Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości (OľaNO). Jego lider, Igor Matovič, wyrósł na najważniejszego pretendenta do schedy po premierze Pellegrinim. Notowania radykalnych nacjonalistów niezmiennie wahają się w okolicach 10 proc.
Brak wyraźnego faworyta pokazuje, iż kształt przyszłego rządu Słowacji zależeć będzie nie tyle od samego wyniku SMER-u, co powyborczej arytmetyki koalicyjnej. Jeżeli rządzącym da się utworzyć większość z nacjonalistami i mniejszymi ugrupowaniami, era SMER-u na Słowacji będzie kontynuowana. Jeżeli większą elastycznością wykaże się podzielona opozycja i stworzy w 150-osobowym parlamencie nową większość – Słowację i Grupę Wyszehradzką czekają duże zmiany.
Autor jest dziennikarzem i publicystą specjalizującym się w problematyce środkowoeuropejskiej i bałkańskiej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl