Wałęsa i Kaczyński stracili okazję, by siedzieć cicho
Nigdy bym nie przypuszczał, że napiszę to zdanie: Jarosław Kaczyński i Lech Wałęsa są siebie warci. Dziś je napiszę. Ale obwarowuję to zdanie ważnym zastrzeżeniem.
Nie porównuję tu biografii obu polityków, bo nie sposób ich porównywać. Nie chodzi mi też o kariery polityczne obu panów - tych też nie sposób porównywać (zwolennicy obu panów odczytają ostatnie dwa zdania kompletnie inaczej). Nie, chodzi mi o tę jedną, konkretną sytuację, z dnia 22 listopada 2018 r., kiedy były prezydent i szef "Solidarności" oraz prezes PiS – niegdyś najbliżsi współpracownicy – spotkali się w sądzie, bo ten drugi pozwał tego pierwszego.
Zostawmy na chwilę powód procesu, oto sytuacja. Dwaj starsi panowie stoją przed zamkniętymi drzwiami sali sądowej. I co się dzieje?
To unikanie wzroku. Te grymasy. Te półgębkiem rzucane złośliwości. Ta czysta nienawiść i pogarda. Kiedy pojedynki na miny robili literaci, to było śmieszne. Kiedy na miny biją się politycy, to jest groteska. Problem w tym, że ta groteska bardzo dokładnie pokazuje poziom, na który leży polska polityka. Dno.
O tym, że Wałęsa przeciwnikowi potrafi co najwyżej nogę podać, wiemy od kampanii 1995 roku i starcia z Aleksandrem Kwaśniewskim. O tym, że Kaczyński potrafi "zażartować" wyciągając pistolet wobec politycznego przeciwnika – w tym wypadku Donalda Tuska – wiadomo od wczesnych lat 90. Ale i Wałęsa z Kwaśniewskim potrafili się dogadać, i Kaczyński z Tuskiem umieli podać sobie ręce na koniec epoki Tuska jako szefa rządu. Mniejsza o to, czy uścisk był szczery. Najważniejsze, że był.
Ale to nie ta sytuacja. Nie, nie tutaj. Nie w konfrontacji Wałęsa-Kaczyński. Tu jest inaczej. Tu są same emocje, nie ma kalkulacji politycznej. Tu widać, że ta twarda, zapiekła nienawiść i wykształcona przez lata gorzkich sporów pogarda jest absolutnie prawdziwa i szczera. Obaj panowie wyrządzili sobie nawzajem tyle krzywd, że na miejscu każdego z nich pewnie nienawidziłbym tego drugiego. Ale co innego pielęgnować nienawiść w domowym zaciszu, skrycie życząc wrogowi porażki, a co innego nie umieć powstrzymać się publicznie od gestów i słów poniżej wszelkiego poziomu.
Przebieg przypadkowej konfrontacji jest naprawdę groteskowy.
Najpierw pojawia się grupa osób, która skandowała imię Lecha Wałęsy. Nie ma w tym nic złego, a Kaczyński nazywa ich nagle "awanturnikami". Wałęsa kwituje, że to "zwolennicy" (jego) a nie "przeciwnicy" (Kaczyńskiego). Gdzieś w trakcie niewygodnego spotkania widać, jak prezes PiS próbuje prawdopodobnie wyciągnąć rękę do Wałęsy. Nie widać jednak, czy politycy uścisnęli sobie dłonie, ani czy odpowiedzią na rękę była podana noga. To zresztą nieważne. Wymiana "uprzejmości" miała bowiem kolejne "momenty". Jeden drugiego zapytał: "po co ja pana ministrem robiłem?", na co drugi odpalił: "A po co ja pana prezydentem?". Pierwszemu przypominam: zrobił pan Kaczyńskiego ministrem z własnego wyboru. Drugiemu: nie pan, ale naród swoimi głosami zrobił Wałęsę prezydentem.
A potem dopiero był marny POPiS. Przepraszam, popis.
Chamstwa.
Kiedy jeden z dziennikarzy zagadnął Jarosława Kaczyńskiego zdrabniając jego imię do "panie Jarku", okazało się, że prezes "panem" owszem, może być, ale "Jarkiem” już nie. "Panem Jarkiem byłem czterdzieści lat temu, niech pan się nie odzywa" - brzmiała niegrzeczna odpowiedź szefa PiS. I tu "popisał" się Wałęsa. Mógł z godnością załamać ręce nad obcesowością przeciwnika. Zamiast tego palnął: "Niektórych rzeczy się nie rusza, bo śmierdzą".
To słowa pełne pogardy, których Wałęsa powinien się wstydzić.
Ale czasem – jak wyświechtana fraza mówi – jedno zdjęcie znaczy więcej niż tysiące słów. W tym przypadku to film, a nie zdjęcie. Lech Wałęsa do sądu przyszedł w marynarce, pod którą miał koszulkę z napisem "Konstytucja". Reakcja Kaczyńskiego była również pogarda, której nawet nie umiał ukryć:
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Swoją drogą publikująca ten fragment filmu z TVN pani od social mediów PiS jeszcze się z reakcji swojego prezesa cieszyła, zamiast się wstydzić. Sam Kaczyński wstydzić się również powinien. Bo jego reakcja nie jest skierowana tylko do Wałęsy. To jest twarz, jaką prezes PiS pokazuje wszystkim, dla których wartości kryjące się pod słowem "Konstytucja" są bezcenne.
A teraz zepnijmy ten żenujący spór dwiema klamrami. Pierwsza to powód spotkania. Kaczyński pozwał Wałęsę za naruszenie dóbr osobistych. We wpisach na Facebooku były prezydent stwierdzał m.in., że prezes PiS "nie jest zdrowy, zrównoważony psychicznie", albo, że "Jarosław Kaczyński podczas lotu samolotu z polską delegacją do Smoleńska, mając świadomość nieodpowiednich warunków pogodowych, kierując się brawurą, wydał polecenie, nakazał lądowanie, czym doprowadził do katastrofy lotniczej w dniu 10 kwietnia 2010 r.". Tymi słowami Wałęsa uderzył w pamięć ofiar katastrofy smoleńskiej. Równolegle należałoby przypomnieć, że pozywa za te słowa człowiek, który Wałęsę wyzywał od agentów Bolków, wygłosił płomienne przemówienie na demonstracji przeciw niemu i ani wtedy w trakcie demonstracji nie zablokował spalenia kukły ówczesnego prezydenta RP, ani nigdy później nie potępił tego skandalicznego aktu.
I tak dalej i tak dalej. Spór nie ma końca, chamstwo w polskiej polityce – też. A jak wiadomo, "chamstwu w życiu należy siem przeciwstawiać siłom i godnościom osobistom" - brzmi kultowy cytat z kabaretu Dudek. Ta sztuka nie udała się dziś ani Jarosławowi Kaczyńskiemu, ani Lechowi Wałęsie. Obaj stracili - dzisiaj - okazję, by siedzieć cicho. Wiadomo, że próbują się dogadać, zawrzeć w procesie ugodę. Niech próbują.