"W wyborach samorządowych nie uciekniemy od wielkiej polityki". Prof. Rafał Chwedoruk dla WP
- To PiS zależy na wyższej frekwencji. Liczą na wyborców apolitycznych, zachęconych sukcesami polityki społecznej. PO będzie mobilizować wyborców antyrządowych. W wyborach samorządowych nie uciekniemy od wielkiej polityki - mówi prof. Rafał Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych UW.
WP: Jak ważne będą to wybory?
Prof. Rafał Chewdoruk: Bardzo ważne. Z punktu widzenia politycznego - przede wszystkim dla kształtu systemu partyjnego. Będą one szczególnie istotne dla sejmików wojewódzkich. Ich skład polityczny bardzo się zmieni.
Samorządy to ostatni „bastion” niezdobyty przez PiS.
Proszę nie zapominać o tym, jak wielką władzę skoncentrowała Platforma Obywatelska ponad dekadę temu. Mieli władzę wszędzie. Opanowali samorządy niemal w całości – sejmiki, prezydenci miast itd. Wielkie wpływy ma wciąż PSL. Więc nawet jeśli PiS przejmie władzę w większości sejmików, nie będzie to sytuacja na polskiej scenie politycznej nowa.
PO nie opanowała Sądu Najwyższego, nie "czyściła" prezesów sądów. A przynajmniej nie robiła tego tak ostentacyjnie, jak obecna władza.
Wiara w to, że gdziekolwiek na świecie można całkowicie uwolnić sądy od polityki, jest złudna. W Niemczech władze landów mają gigantyczny wpływ na obsadę funkcji sędziowskich, w Stanach Zjednoczonych prezydent mianuje sędziów Sądu Najwyższego i sędziów niższych szczebli. Wyobraźmy sobie u nas taką historię.
To będą najbardziej polityczne wybory samorządowe?
Każde wybory do sejmików mają mocno polityczny, partyjny charakter. Możemy się zastanawiać nad tym, jaką rolę będą odgrywać komitety lokalne, czy dostaną mniejszy czy większy procent głosów. Brakuje tu jednoznacznej tendencji. Na pewno PiS – które dziś dość szczęśliwym zbiegiem okoliczności rządzi sejmikiem podkarpackim – ma szansę zdobyć władzę w większości sejmików.
Poza tym, my żyjemy w jakimś dziwnym złudzeniu, że samorząd lokalny jest czymś niepolitycznym, niepartyjnym. To absolutna bzdura. W większości państw demokratycznego świata zachodniego, w samorządach lokalnych rządzą partie polityczne. Bez problemu można wskazać afiliacje partyjne większości prezydentów i burmistrzów europejskich miast. Jest wiele takich miejsc w samorządach, gdzie dana partia rządzi 50 czy 70 lat.
Dlaczego lokalni włodarze w Polsce tak bardzo boją się partyjnych łatek?
Musielibyśmy sięgnąć głęboko do historii Polski, wrócić do szlachty, kiedy ideał jedności był niemal symboliczny. W Polsce władza partyjna była od zawsze z góry podejrzana, traktowana jako coś niebezpiecznego, a każdy, kto ją reprezentował, należał do mitycznego świata "ich”. Podział "My”-"Oni”. Stąd tak wielka po 1989 r. deprecjacja partii politycznych. To jest oczywiście paranoja, bo nie ma innej demokracji niż ta oparta na partiach politycznych.
Skąd bierze się u nas tak wielkie zaufanie do samorządów?
Odpowiedź jest prosta. Polacy samorządowców nie utożsamiają z państwem. Traktujemy ich jako byt „niepaństwowy”.
To by oznaczało, że my, Polacy, mamy bardzo małe zaufanie nie tylko do polityków, ale do państwa w ogóle.
Tak, oczywiście. Paradoksem jest to, że Polacy mają małe zaufanie do państwa, a jednocześnie jesteśmy społeczeństwem egalitarnym, oczekujemy dużej roli państwa w polityce społecznej, edukacji, służbie zdrowia, walce z bezrobociem itd., a najchętniej byśmy przy tym nie płacili podatków. Ale ma to poważniejsze oblicze, dotyczy sporu o rolę państwa w dzisiejszym świecie w ogóle. Załamująca się pod wieloma aspektami globalizacja pokazuje, że jednak najlepiej radzą sobie te kraje, które mają sprawne aparaty państwowe.
W wielu krajach kompetencje samorządów są coraz większe.
Przyznawanie coraz większych kompetencji samorządom niekoniecznie oznacza, że będzie lepiej dla obywateli. To może oznaczać na przykład rosnące dysproporcje między regionami, a także w obrębie poszczególnych województw. Ktoś kiedyś zauważył, że – przykładowo – mieszkańcy Chojnic i Sopotu żyją tak naprawdę w dwóch różnych światach.
Jaki wpływ będą miały wybory samorządowe na czekający nas maraton wyborczy lat 2018-2020?
Będą miały duży wpływ przede wszystkim w dwóch aspektach. Trudno rządzić państwem, jeśli przeciwko sobie ma się prawie cały samorząd. A w takiej sytuacji jest dziś PiS. Wywalczenie sejmików zmieniłoby to. PiS miałoby wówczas zwiększone możliwości oddziaływania na wyborców, gdyby udało się skorelować działania sejmików, w których rządziłoby PiS, z rządem.
Drugi aspekt dotyczy mniejszych partii. Trudno byłoby nie rozpocząć od duetu PSL-Kukiz’15. Mówię duetu, dlatego że oby dwie formacje ze względu na swoje pozycje ideologiczne w istocie są centrowe w polskim systemie partyjnym. W przypadku PSL elity partyjne są bliskie Platformie, a wyborców PSL ciągnie w stronę PiS. W przypadku Kukiza ta formacja weszła pomiędzy dwie główne formacje - krytykuje i PiS, i PO. Ludowcy zawsze byli potęgą samorządową i najbliższe wybory to będzie bój o istnienie PSL. Jeśli PSL przestanie być gwarantem interesów różnych grup społecznych, lobbystycznych w samorządach, to część tych środowisk zacznie orientować się na inne podmioty polityczne, część na PO, część na PiS.
Piotr Pacewicz napisał ostatnio na sympatyzującym z opozycją portalu OKO.press, że „fala poparcia dla PiS zalewa całą Polskę”. Opublikowano sondaż, który pokazuje, że PiS wygrywa w aż 10 sejmikach. Dziś rządzi w zaledwie jednym.
PiS może wygrać w większości sejmików, ale może nie mieć wystarczającej liczby mandatów, by rządzić. Albo będzie musiało szukać koalicjanta. Pytanie, czy taki się znajdzie. Wspomniany sondaż jest alarmem dla opozycji, ale tych alarmów – dużo poważniejszych zresztą – jest więcej.
Frekwencja w wyborach będzie miała duże znaczenie, jeśli chodzi o poparcie dla PO i PiS?
Niegdyś powstał stereotyp, że wysoka frekwencja jest lepsza dla PO, bo jeśli jest wysoka, to oznacza to, że na wybory idą ludzie młodzi, którzy częściej głosują na partie liberalne, a nie konserwatywne. To się bardzo pozmieniało. Dziś to PiS zależy na wyższej frekwencji. Partia rządząca liczy na wyborców apolitycznych, zachęconych przede wszystkim sukcesami polityki społecznej rządu PiS. PO będzie zaś mobilizowała wyborców mocno antyrządowych, przede wszystkim z dużych miast. Jedno jest pewne: w wyborach samorządowych nie uciekniemy od wielkiej polityki.