Ukryta prawda o życiu Szydło i Kaczyńskiego
Politycy PiS nie mówili nam całej prawdy na temat stanu zdrowia swoich najważniejszych polityków. Obrażenia Beaty Szydło, jakich doznała podczas wypadku samochodowego okazały się znacznie poważniejsze, niż nam wmawiano. Była premier mogła zginąć. A życie Jarosława Kaczyńskiego było zagrożone. Dlaczego PiS to ukrywało?
Wypowiedź ministra Łukasza Szumowskiego z piątku - przyznam szczerze - zmroziła mi krew w żyłach. Oto bowiem szef resortu zdrowia oznajmia, że życie najbardziej wpływowego polityka w Polsce było jeszcze do niedawna zagrożone. Dlatego prezes PiS został przeszło miesiąc temu przyjęty do szpitala - jak wyraził się minister - "w trybie ostrym". Gdyby tak się nie stało - a prezes nadal czekałby na przyjęcie do Wojskowego Instytutu Medycznego na Szaserów - doszłoby do tragedii.
Tylko dlaczego przez wiele tygodni najważniejsi politycy PiS utrzymywali opinię publiczną w przekonaniu, że z prezesem w zasadzie niemal wszystko jest w porządku, a kłopoty z kolanem są jedynie przejściowe i nic prezesowi złego nie grozi?
A może ministrowi się coś wymsknęło? Może powiedział za dużo? Postanowiliśmy zapytać o to rzeczniczkę PiS Beatę Mazurek. - Zgadza się Pani ze stwierdzeniem ministra? To prawda, co powiedział o prezesie? - Tak, zgadzam się. Podkreślam, że to lekarz decydował o przyjęciu pana prezesa do szpitala. Stan zdrowia na szczęście jest na tyle dobry, że umożliwił prezesowi normalne wyjście do domu, a nawet pewną aktywność poza nim - powiedziała Wirtualnej Polsce rzecznik Mazurek.
Skoro więc jest tak dobrze, to dlaczego było tak źle?
Zdrowie Kaczyńskiego tajemnicą
"Prezes ma się dobrze, jest w dobrej formie" (Beata Mazurek); "Jest dobrze, wszystko jest w porządku, zdrowie prezesa jest żelazne" (Marek Suski); "Niedźwiedzia boli kolano, ale poza tym nie brakuje mu siły" (Jarosław Gowin); "Stan zdrowia Jarosława Kaczyńskiego jest dobry, prezes wróci do normalnego funkcjonowania" (Michał Dworczyk); "Tu jest problem tylko z tym kolanem" (Jarosław Sellin); "Jest absolutnie w bardzo dobrej kondycji" (Ryszard Czarnecki).
To tylko kilka wypowiedzi polityków PiS (kluczowych) z maja (dziś wszyscy wymienieni zgodnie milczą na ten temat).
Kwestii stanu zdrowia prezesa nie bagatelizowano, ale nie podnoszono jej także nigdy do rangi takiej, jak by co najmniej Kaczyński trwale miał stracić zdrowie, o życiu już nie wspominając.
A tymczasem kilka dni po jego wyjściu ze szpitala okazuje się, że kłopoty najważniejszego polityka w Polsce - jeśli wierzyć ministrowi zdrowia - były znacznie, znacznie poważniejsze i różniące się od "oficjalnej" wersji kolportowanej od tygodni. "Stan zdrowia Jarosława Kaczyńskiego był taki, że nieprzyjęcie go do szpitala zagrażałoby jego życiu" - powtórzył minister Szumowski (dwukrotnie!) w radiu RMF FM. Niebywałe.
Przez ponad miesiąc zatem żyliśmy w (dez)informacyjnej bańce, którą stworzyli - gwoli sprawiedliwości, wywoływani do tablicy przez dziennikarzy - kluczowi politycy PiS. Nie odsłaniali całej prawdy o zdrowiu prezesa, ale też nie tego opinia publiczna (przynajmniej w większości) od nich wymagała. Chodziło raczej o niewprowadzanie obywateli w błąd. A wypowiedź Szumowskiego pokazuje, że jednak współpracownicy prezesa mydlili ludziom oczy.
Jak pisaliśmy na Wirtualnej Polsce kilka tygodni temu, w partii obowiązywał zakaz odpowiadania na pytania dziennikarzy o stan zdrowia prezesa przez szeregowych polityków klubu PiS. Monopol na udzielanie informacji mieli wybrani. Niewielu też znało faktyczny stan zdrowia Jarosława Kaczyńskiego.
Po wielu tygodniach dowiedzieliśmy się - co ciekawe, od niewypowiadającego się wcześniej na ten temat ministra zdrowia - że było znacznie gorzej. Człowiek, którego życie miało być zagrożone, nie mógł w ciągu kilku tygodni wrócić do "bardzo dobrej" formy. Po prostu - jest to fizycznie niemożliwe.
Ale to tylko jeden z przykładów, który pokazuje, jak bardzo władza boi się prawdy o stanie zdrowia swoich liderów.
Tajemnica wypadku Beaty Szydło
Po wypadku w Oświęcimiu Beata Szydło spędziła w szpitalu tydzień. To, jakie odniosła obrażenia, pozostawało tajemnicą. Podawano jedynie ogólnikowe komunikaty. Teraz wyszło na jaw, że była szefowa rządu została poważnie ranna.
W opisie obrażeń, jakich doznała była premier, podano, że premier miała złamany mostek i obustronne złamania kilku żeber ze zranieniem opłucnej, stłuczeniem serca i miąższu płucnego. Miała także otarcia naskórka powłok klatki piersiowej, podbiegnięcia krwawe powłok podbrzusza i podudzia lewego. Informacje te - absolutnie rozmijające się z tym, o czym zapewniano nas przez wiele miesięcy - ujawniły dziennikarki "Rzeczpospolitej", od początku zajmujące się sprawą.
Jak twierdzą, prokuratura "naciągnęła fakty" o wypadku premier w Oświęcimiu, aby... wybielić rządową ochronę. W tzw. cywilizowanym państwie byłoby to nie do pomyślenia.
Trzeba powiedzieć to wprost - w Oświęcimiu premier polskiego rządu była o krok od śmierci. Ale wtedy przedstawiciele władz zdecydowali się ukryć ten fakt, dodatkowo zamazując rzeczywistość zdjęciami pani premier w polarku, przechadzającą się spokojnie po szpitalnym korytarzu. Dzień po wypadku ówczesny rzecznik rządu Rafał Bochenek próbował wmówić Polakom, że "stan zdrowia pani premier jest stabilny, wszystko jest pod kontrolą, na szczęście nic poważnego pani premier się nie stało". Tyle że było kompletnie inaczej, kierowca premier i jej ochrona zawalili na całej linii. A władza chciała to po prostu zamieść pod dywan.
Konkluzja jest jasna i banalna - kłamstwo ma krótkie nogi. Politycy powinni o tym pamiętać. Bo jeśli naprawdę w końcu dojdzie kiedyś do tragedii, to nie oni poniosą konsekwencje za ukrywanie prawdy, tylko polskie państwo. Zacznijmy je w końcu traktować poważnie.
Michał Wróblewski dla WP Opinie