Trump zaatakował Syrię. Czy to coś więcej, niż komunikat dla Asada?
Amerykańskie rakiety nad ranem spadły na bazę lotniczą Szajrat w zachodniej Syrii. Donald Trump w ten sposób powiedział każdemu dyktatorowi na świecie, że nie zawaha się użyć siły. Nie oznacza to jednak końca cierpień Syryjczyków.
Według Pentagonu celem 59 pocisków Tomahawk wystrzelonych z dwóch niszczycieli na Morzu Śródziemnym były samoloty, hangary, magazyny i obrona przeciwlotnicza bazy Szajrat. Amerykanie uważali, aby nie trafić w miejsca, w których mogli być żołnierze rosyjscy. Z tego lotniska miały wystartować samoloty, które zrzuciły bomby z gazem bojowym, sarinem, na miejscowość Chan Szejkun. W ataku zginęło kilkadziesiąt osób, w tym wiele dzieci. Około 500 osób zostało rannych.
Prezydent Donald Trump wezwał "wszystkie cywilizowane narody"do wspólnego z USA poszukiwania sposobu zakończenia rzezi w Syrii i do walki z terroryzmem. Rosja, sojusznik prezydenta Baszara al-Asada, uznała atak za akt agresji przeciwko Syrii, który znacząco pogorszy relacje pomiędzy Moskwą a Waszyngtonem.
USA rakietami zaatakowały bazę lotniczą Szajrat w Syrii.
Jasny komunikat Trumpa
Nic nie wskazuje na to, aby Trump nadmiernie przejmował się rosyjską reakcją. USA starały się uniknąć strat wśród Rosjan, których „poinformowały” o zbliżającym się ataku. Ważne jest tutaj każde słowo. Moskwa została ostrzeżona, lecz Waszyngton niczego z nią nie konsultował ani nie uzgadniał.
Trump zaskoczył tempem, z jakim włączył się w politykę i spór w miejscu, w którym USA nie mają bezpośrednich interesów gospodarczych. Krytykował swojego poprzednika Baracka Obamę za wytyczanie „czerwonych linii” i nadmierne angażowanie się w sprawy globalne. Tymczasem w ciągu dwóch dni od koszmarnego ataku na Chan Szejkun sam użył siły i zaatakował suwerenny kraj należący do ONZ. Samodzielnie ukarał sprawcę zbrodni.
Nie przypadkiem Trump nazwał Asada „dyktatorem”. Szybkość podejmowania decyzji i determinacja nowego gospodarza Białego Domu z pewnością nie umkną uwadze wszystkich wrogów i rywali USA. Biały Dom nie pozwoli sobie na żadne gierki. Musi o tym pamiętać Kim Dzong Un, północnokoreański dyktator, który był jednym z głównych adresatów agresywnego przesłania Waszyngtonu.
W USA przebywa chiński prezydent Xi Jinping, który z pewnością doceni demonstrację siły i fakt, iż w Gabinecie Owalnym zasiada człowiek gotowy nie tylko bronić komercyjnych interesów USA, ale także uczestniczyć w rozgrywce o utrzymanie ładu międzynarodowego. Władimir Putin na pewno nie jest zadowolony, ale Waszyngton wysłał wiadomość w języku, który Kreml na pewno rozumie. Oczywiście otwarte jest pytanie, na ile Trump reaguje na społeczne wzburzenie wywołane zdjęciami duszonych dzieci i zapotrzebowanie zrobienia „czegoś”, a na ile gotów jest rzeczywiście strzec „amerykańskich wartości” na świecie.
W Syrii niewiele to zmieni
Z punktu widzenia trwającej od 6 lat wojny domowej w Syrii amerykański atak niewiele zmienia. Zniszczenie bazy Szajrat i zgromadzonych tam maszyn jest ciosem dla Damaszku, ale nie wpłynie znacząco na sytuację militarną.
Skuteczniejsze byłoby wprowadzenie strefy zakazu lotów nad Syrią i uniemożliwienie armii prezydenta Asada bombardowania zbuntowanych miejscowości z użyciem samolotów i śmigłowców zrzucających beczki wypełnione materiałami wybuchowymi i złomem. Tego Amerykanie jednak nie zrobią, bo egzekwowanie zakazu lotów wymagałoby zniszczenia systemu obrony przeciwlotniczej modernizowanego przez Moskwę.
Wojska Asada otrzymują taktyczne wsparcie rosyjskiego lotnictwa bez porównania lepiej wyposażonego i skuteczniejszego niż przestarzałe siły syryjskie. Cywile giną niezależnie od tego, czy bomby zrzucają Syryjczycy, Rosjanie czy Amerykanie. Niemniej uziemienie lotników wiernych Asadowi z pewnością byłoby dobrą wiadomością.
Pamiętać jednak należy, że wojna domowa przede wszystkim toczy się na ziemi. Uczestniczą w nich setki organizacji uzbrajanych i finansowanych z zewnątrz. Amerykanie zaangażowali się w walkę przeciwko Państwu Islamskiemu – obecnie uczestniczą w ofensywie na Rakkę, stolicę ISIS.
Rosjanie uratowali Baszara al-Asada przed upadkiem pod koniec 2015 r. i nie zrezygnują z popierania go i stojącej za nim elity rządzącej. W Syrii ścierają się też interesy irańskie, saudyjskie i tureckie. Jest to kolejne pole walki w trwającej od półtora tysiąca lat wojnie religijnej między szyitami a sunnitami. Bardzo ważnym graczem są Kurdowie. Swoje interesy mają też Izraelczycy.
Poziomy komplikacji wojny w Syrii można mnożyć niemal w nieskończoność i naiwnością byłoby sądzenie, że jednorazowy, punktowy atak USA cokolwiek tutaj zmieni. Nie jest to koniec, ani nawet początek końca konfliktu, który kosztował życie kilkaset tysięcy ludzi, a miliony wygnał z domów i ojczyzny.
Dobrą wiadomością dla Syryjczyków będzie, jeżeli w następstwie masakry w Chan Szejkun broń chemiczna ostatecznie zniknie z pola walki i skończą się nieprecyzyjne bombardowania, których ofiarami są przede wszystkim cywile. Nie można być jednak pewnym, czy krew ofiar po prostu nie wsiąknie w piach i w ciągu kilku dni nie pójdzie w zapomnienie.