Terlikowski: "Stanisław Dziwisz uwierzył w list od McCarricka. To kwestia stylu ówczesnego działania?" (Opinia)
Raport dotyczący kariery Theodora McCarricka liczy sobie ponad 450 stron. To potężny dokument, z którego wnioski będziemy wyciągać naprawdę długo. I choć wyraźnie widać, że jego celem jest udowodnienie, że w zasadzie nie ma bezpośrednich odpowiedzialnych za możliwość tak długiej kariery przestępcy seksualnego, to jednocześnie dostarcza on wiele wiedzy o Kościele.
Nie będę wyciągał z tego dokumentu żadnych rewelacji. To byłoby niepoważne, bo choć nagłówki wyglądają wówczas świetnie, to jednocześnie nie oddają one całego skomplikowania dokumentu. I tak na pytanie, czy Jan Paweł II wiedział o nadużyciach Theodora McCarricka, gdy mianował go metropolitą Waszyngtonu - odpowiedź brzmi: miał informacje o podejrzeniach, które zostały przez służby dyplomatyczne zweryfikowane negatywnie. Co z tego wynika?
Odpowiedź jest prosta: wiedział, że były takie podejrzenia i plotki, ale uznał je za szkalowanie niewinnego, a niezwykle dynamicznego biskupa. Czy sprawę można i trzeba było zbadać dokładniej? Tak, ale nawet gdyby to zrobiono, to i tak ostrożnie dysponujący prawdą bliscy współpracownicy biskupa McCarricka mogli wprowadzić w błąd nuncjaturę. I to przemawia na korzyść Watykanu i św. Jana Pawła II. Jego wiedza o sprawie była niepełna, uwarunkowana tym, co otrzymywał ze Stanów Zjednoczonych, i tym, jak sam postrzegał - ze swoim pochodzącym z kraju komunistycznego doświadczeniem - takie sprawy.
Rola kardynała Stanisława Dziwisza w mianowaniu Theodora McCarricka metropolitą Waszyngtonu
Z polskiej perspektywy istotne jest także pytanie o rolę kardynała Stanisława Dziwisza w procesie ten nominacji. Z raportu wynika, że choć oskarżenia wobec biskupa McCarricka nie zostały uznane za wiarygodne, to jednocześnie spadł on z listy kandydatów na nowego metropolitę Waszyngtonu. Wrócił na nią, bo napisał osobisty list do ks. Stanisława Dziwisza, w którym zapewniał, że nigdy nie współżył z kobietą ani z mężczyzną, z dorosłym albo dzieckiem, z nikim.
Zobacz też: "Don Stanislao". Burza po filmie o kard. Stanisławie Dziwiszu. Mocny komentarz Leszka Millera
I to właśnie ten list miał sprawić, że wrócił on do gry i ostatecznie został metropolitą. Jakie były powody, dla których tak się stało, jakie były intencje ks. Dziwisza, czemu uwierzył on biskupowi? Tu jasnych odpowiedzi brak, bo w istocie zna je tylko kardynał. A on albo milczy, albo twierdzi, że niczego nie pamięta. Jedno jest pewne, sam Jan Paweł II w list uwierzył. I dlatego doszło do mianowania. Oczywiście otwartym pozostaje pytanie, dlaczego list od oskarżonego biskupa doszedł do papieża, a listy od ofiar - choćby z Poznania - nie dochodziły. Ale to sprawa na odrębny raport.
Zaskakujące zachowania Theodora McCarricka
Uważna lektura raportu stawia także inne pytania. I wcale nie dotyczą one poszczególnych osób (choć ich rola także jest ciekawe), ale ówczesnego stylu działania. Zacznijmy od tego, że z raportu wynika - ni mniej, ni więcej - tylko tyle, że o dziwnych, zaskakujących zachowaniach księdza, a potem biskupa McCarricka plotkowano i wiedziano bardzo długo. Biskupi, którzy z nim współpracowali (dwóch z nich wprost, a jedyne nie wprost), przyznawali, że duchowny zapraszał do siebie do domu chłopaków, i że nocowali oni w jego sypialni, a nie w pokoju gościnnym. Jeden z nich pisał o tym, że biskup zapraszał też do siebie do letniego domu kleryków czy młodych księży i że był tam zwyczaj spania po dwóch w jednym łóżku, a biskup też tak sypiał. I co? Każdy normalny człowiek uznałby, że to jednak wskazuje na niemoralne prowadzenie, a oni nie.
Uznali, że to nieroztropne, ale nic z tym nie zrobili. Jestem skłonny wierzyć w naiwność, ale nie aż w taką, by ludzie, którzy przez lata spowiadali, mogli rzeczywiście uwierzyć, że spanie w jednym pokoju czy łóżku biskupa i chłopców, czy młodych mężczyzn, nie jest czymś niewłaściwym, czy niebezpiecznym moralnie. O ile dziwne zachowania biskupa były interpretowane na jego korzyść, to już każdy problem z wiarygodnością świadków był rozstrzygany na ich niekorzyść. Jeden z księży zeznających przeciwko biskupowi sam był oskarżany o molestowanie seksualne, inny odszedł do kobiety, jeszcze inny przysłał anonim. Efekt nikomu nie uwierzono.
Kultura milczenia w Kościele
Takie myślenie i działanie pokazuje, że Stolica Apostolska i nuncjatury działały w modelu ściśle klerykalny. Dobre imię biskupa jest najważniejsze, on sam z definicji jest niewinny, atak na niego to atak na Kościół. Jeśli dodać do tego kulturę milczenia, to obraz stanie się pełny. Tyle na gorąco, dokument przyjdzie jeszcze studiować długo. A informacje w nim zawarte, choć głównym celem raportu jest udowodnienie, że w zasadzie nikt nie odpowiada za możliwość tak długiej kariery przestępcy seksualnego, pozwolą zbudować bardzo precyzyjny obraz trwania i umacniania kultury milczenia.