To była śmierć od postrzału w tył głowy? Tajemnicza rana
Pierwsza ważna poszlaka, że "Anoda" nie popełnił samobójstwa, ale został zamordowany, to obserwacje lekarki Anny Rodowicz. Podczas rodzinnej ekshumacji w 1949 r. obmacała kończyny górne i dolne. Nie stwierdziła żadnych złamań. Na twarzy nie było śladów uderzeń ani zranień. Ale na wyrostku kostnym za uchem wyczuła niewielki okrągły otwór, z którego wcześniej wydobywała się krew. Teraz była już zaschnięta. Dlatego Anna Rodowicz uznała, że śmierć Janka nastąpiła w wyniku postrzału w tył głowy.
Wynik drugiej ekshumacji - z 1995 r. - nie potwierdził obserwacji Anny Rodowicz. Ale też jej nie zaprzeczył. Chociaż w sądzie nikomu nie dałoby się postawić zarzutu morderstwa, wersja z postrzałem wciąż wydawała się prawdopodobna. Jednak późniejsza, wykonana w 1995 r. ekspertyza lekarska zdecydowanie odrzuciła obserwacje Anny Rodowicz. Prof. dr hab. Aleksander Dubrzyński, specjalista z zakresu medycyny sądowej, w opinii sporządzonej na prośbę prokuratury był bezlitosny. W aktach streszczono jego opinię: "zeznania Anny Rodowicz dotyczące jej ustaleń podczas ekshumacji w dniu 16.03.1949 r. bez rozbierania zmarzniętych zwłok, przy uwzględnieniu faktu, że świadek jest lekarzem i która była już lekarzem w chwili ekshumacji - z punktu widzenia wiadomości specjalistycznych z zakresu medycyny sądowej są zupełnie bezwartościowe, zwłaszcza, że świadek nawet nie ustaliła, czy na osobie Jana Rodowicza dokonano sekcji zwłok". Profesor Dubrzyński sugerował, że ślad z tyłu głowy, który namacała Anna Rodowicz, mógł być
fałdą skórną, która pozostała właśnie po wykonaniu sekcji zwłok.
Biegły nie mógł jednak całkowicie przekreślić wersji z postrzałem. Bo, stan kości badanych w 1995 r. był tak zły, że niczego ani się nie dało potwierdzić, ani zaprzeczyć.