Świetlik: "Wyrok WSA może zachęcić polityków do bierności" (OPINIA)
Przyszłe władze Polski prawdopodobnie dostają właśnie sądowy instruktaż, co robić w razie kryzysu. Niech się wali i pali, ale dla decydentów będzie najbezpieczniej jak państwo abdykuje i pozostawi obywateli z problemami samych sobie.
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uznał, że kwietniowa decyzja o poleceniu poczcie przygotowania głosowania korespondencyjnego na 10 maja tego roku była "nieważna i bezprawna". Sprawę do WSA skierował wcześniej Adam Bodnar. Jeśli wyrok się utrzyma, może być traktowany jako podstawa, by podejmujących decyzję postawić pod sądem. W ten sposób wielu innych polityków działających w przyszłości w sytuacjach wyjątkowych dostaje gotowy instruktaż jak się zachowywać, by sobie nie zaszkodzić. Schować głowę w piasek i nie podejmować żadnych działań – inaczej ktoś może ich kiedyś osądzić.
Choć nie ma jeszcze uzasadnienia, to spodziewać się można, że będzie ono "miażdżące" – a to, że w orzekającym ciele zasiadają osoby zaangażowane w polityczny spór z rządem nikogo już nie dziwi.
Wyrok WSA. Niedoręczone wybory
Z perspektywy prezydentury – ten triumf nad rządem odchodzącego Rzecznika Praw Obywatelskich nie jest zbyt istotny. Przecież wybory odbyły się ostatecznie później. Jest za to istotny z perspektywy losów urzędników, którzy podejmowali decyzje w trakcie pandemii.
Kaczyńskie chce likwidacji branży futrzarskiej. Rolnicy: zgoda, ale dajcie odszkodowania
Urzędników – dodajmy – którzy działali w warunkach w dużym stopniu nieopisanych przez prawo, wyjątkowych w skali globalnej. Czy wszystkie decyzje podejmowane w takiej sytuacji były idealne? Bynajmniej. Nie wszystkie zakupy były fortunne, rząd – tak samo – jak inne światowe rządy miotał się niekiedy w sprawie maseczek, poszczególnych zezwoleń i ograniczeń sanitarnych. Do tego doszła kwestia wyborów. Dla opozycji oczywiście sprawa była prosta – najlepsze jest wygaśnięcie kadencji prezydenta i chaos polityczny, który zniechęci elektorat PiS i prezydenta.
Z perspektywy interesów politycznych rządzących polityków, ale i państwa potrzebującego stabilnej władzy na czas epidemii, przeprowadzenie wyborów na czas było potrzebne. Wybory korespondencyjne odbywają się już w kilkudziesięciu państwach. W Polsce też miała być taka możliwość, o której mówiono od 6-7 lat, ale rozwiązań nie opracowano.
W tej sytuacji polskie władze uznały, że podmiotem, który najlepiej nadaje się do przeprowadzenia wyborów korespondencyjnych jest Poczta Polska. Szczególnie, że już miała możliwość przeprowadzania takich wyborów – dla osób niepełnosprawnych. Dysponowała więc siłą rzeczy i ich numerami PESEL. Do tego, ile byśmy, nieraz słusznie, na nią nie narzekali – instytucja powszechna, ogólnie dostępna, będąca pod kontrolą publiczną, będąca owszem spółką prawa handlowego, ale będącą całkowicie w rękach państwa. W kwietniu nie było wiadomo, jak epidemia będzie się rozwijać, ile potrwa, czym się skończy. Światowa Organizacja Zdrowia miotała się w sprzecznych zaleceniach, a do Polski docierały zdjęcia wypełnionych ciałami sal gimnastycznych z Włoch i Hiszpanii.
Jak się okazuje – podjęte wówczas decyzje – mogą rodzić poważne skutki polityczne. Skutki – dodajmy – niebędące efektem woli większości wyborców, a decyzji podjętej przez przedstawicieli świata sędziowskiego, w dużym stopniu skłóconego z władzą (nie bez jej poważnych błędów). Jeśli to organy sądownicze, a nie wyborcy przy urnach, mają rozliczać polityków, to może oddajmy im całą władzę w kraju i zrezygnujmy z fikcji demokracji? Uwolni je to od przykrego obowiązku tworzenia wąskich lub rozszerzających interpretacji jakich właśnie wymaga etap walki z władzą.
Wyrok WSA. Polityczne mrożenie
W 1644 roku traktacie "Areopagitica" wielki pisarz John Milton atakował cenzurę tłumacząc, że nie zatrzyma ona treści obrazoburczych czy podłych, ale skutecznie zniechęci do pisania niezależnych prac choćby naukowców. Niepotrzebne jest cięcie cenzorskie, wystarczy sama perspektywa bycia ocenzurowanym. Zjawisko takie w Polsce nazwano "efektem mrożącym". Najbardziej znanym przykładem w Polsce takiego działania jest artykuł 212 kodeksu karnego grożący dziennikarzom nawet więzieniem za zniesławienie. Efekt? Media leją pomyje jak lały, są coraz bardziej brutalne, bo tam, gdzie idzie walka o władze i duże pieniądze, nikt na wspomniany przepis się nie ogląda. Ale część lokalnych dziennikarzy, reporterów czy działaczy społecznych rezygnuje z opisywania nieprawidłowości, bo boją się bycia uznanymi za przestępców.
Wyroki takie jak ten, grożące konsekwencjami prawnymi politykom działającym w stanie wymagającym szybkich reakcji, szukania nowatorskich rozwiązań, wywrze skuteczny efekt mrożący na ich następcach. A w końcu – jak pisał inny Anglik, Edmund Burke – jedynym czego zło potrzebuje by zwyciężyć, jest bierność dobrych ludzi. Właśnie dostali zachętę do bierności.