Ruś na kolanach. Mongolski podbój złamał charakter całych pokoleń
Klęska książąt ruskich w bitwie nad Kałką, w której zginęło 25 tys. ludzi, otworzyła drogę do mongolskiego podboju w Europie. Zapowiedzią czekających Ruś okrucieństw był los ludzi, którzy poddali się po bitwie. Mongołowie urządzili na przykrytych deskami nieszczęśnikach ucztę zwycięstwa. Pojmani umierali długo i boleśnie. Kilkanaście tysięcy jeńców po prostu wyrżnięto. Sromotna klęska zadana przez Tatarów nałożyła jarzmo na ruskich książąt. Pozostawiło ono na Rusi niezatarte piętno. W dużym stopniu wzięli na siebie te ciosy, które groziły również krajom położonym dalej na zachód, a przede wszystkim następnej w kolejce Polsce.
Ruś zajmowała w XIII w. ogromny obszar złożony ze znacznych części dzisiejszej Ukrainy, Białorusi i europejskiej Rosji. Ta potęga terytorialna i demograficzna była jednak rozdrobniona, podobnie jak Polska po rozbiciu na dzielnice po śmierci Bolesława Krzywoustego. Z tym że równie krótkowzroczny testament pozostawił tam po sobie 84 lata wcześniej (1054 r.) Jarosław Mądry, a jego potomkowie, którzy brali się za łby podobnie jak później Piastowie, zdołali już w ciągu półtora wieku podzielić Ruś na kilkadziesiąt księstw.
Nasza opowieść dotyczy momentu bardzo dla Rusi niedobrego. Oto od zachodu nękana jest przez Litwinów, Polaków i Węgrów (rychło także przez Zakon Kawalerów Mieczowych), ale prawdziwie śmiertelne niebezpieczeństwo zbliża się ze wschodu. Wprawdzie Rusini już wcześniej stykali się tam i walczyli z koczowniczymi Połowcami, Alanami czy Bułgarami kamskimi, ale nawet nie przypuszczali, jak wielką siłę stanowią Mongołowie Czyngis-chana. On to od kilkunastu lat (1206 r.) był wodzem (kaganem) zjednoczonych, wojowniczych plemion Wielkiego Stepu, od kilku lat (1215 r.) władcą północnych Chin, a właśnie dobijał w środkowej Azji potężne, wydawałoby się, państwo Chorezmu, pojąc następnie swe konie w wodach Indusu i docierając do przełęczy Kaukazu.
Jedna z mongolskich armii pod dowództwem Subedeja i Dżebego pokonała Gruzinów, przeszła wschodnim wybrzeżem Morza Czarnego na północ, rozbiła opór Alanów oraz Połowców i w pościgu za tymi ostatnimi dotarła nad stepy czarnomorskie w okolicach Morza Azowskiego. Na północy rozpościerały się przed nimi zasobne ziemie, wioski i miasta Rusi.
Wyprawa na step
Nie można powiedzieć, że ruscy książęta zlekceważyli zagrożenie bądź nie potrafili współdziałać w jego obliczu. Niedobitki Połowców dotarły pod Kijów, wieść o ich tragedii wyzwoliła w Rurykowiczach chęć oporu i oto w kwietniu 1223 r. 18 książąt ruszyło na południe, prowadząc liczne wojska - ponad 40 tys. zbrojnych. Wcześniej zamordowali posłów mongolskich (tego Mongołowie nie zapomnieli!) oferujących przyjaźń za wspólny sojusz przeciw Połowcom. Wraz z nimi mogli przeciwstawić 30-tysięcznym oddziałom mongolskim około 70-tysięczną armię. To było, jak na średniowiecze, mnóstwo ludzi pod bronią. Podążali wraz z Dnieprem: konnica wzdłuż rzeki, a piechota tratwami. Po pokonaniu kilkuset kilometrów na wysokości wyspy Chortycy skręcili na wschód i doszli nad rzeczkę Kałkę, 70 km od wybrzeża morskiego.
Rej wśród Rurykowiczów wodził książę halicki Mścisław Udały, który był teściem i sprzymierzeńcem Kotjana - władcy połowieckiej Ordy naddnieprzańskiej. To Mścisław przeforsował plan dalekiej wyprawy przeciw Mongołom, którzy zresztą dotąd nie zajęli nawet piędzi ruskiej ziemi, zamiast oczekiwać ich ewentualnego najazdu w warownych grodach, a potem znużonych oblężeniami rozbić w polu. On też - mężny i znany z sukcesów orężnych - parł do przodu, wyprzedzając innych.
Na lewym brzegu Dniepru pojawił się silny zwiad Mongołów, którzy znów wysłali trzech posłów. Oświadczyli oni: "Nie zaczepialiśmy was, a wy posłuchaliście Połowców, posłów naszych zabiliście i idziecie przeciw nam. Tak więc chodźcie i niech wszystko Bóg rozsądzi".
Książę halicki z 1000-osobowym oddziałem puścił się w pogoń, dopadł i rozbił oddział mongolski, zabrał im stada bydła i koni. Aby nie opóźniać ucieczki, Mongołowie ukryli w jednym z kurhanów rannego dowódcę Gemjabeka. Halicki Mścisław wydał go Połowcom, którzy zamordowali pojmanego w okrutny sposób. Zauważmy, że książęta ruscy trafnie rozpoznali zagrożenie ze strony Mongołów, w ich poselstwach ujrzeli rzeczywiste działania wywiadowcze, ale - formalnie rzecz biorąc - to oni odrzucili propozycje pokoju, mordowali posłów i jeńców, a w końcu sami zaatakowali przybyszów.
Strzałą, szablą i maczugą
Wojownicy ruscy przypominali w zasadzie zachodnioeuropejskich rycerzy. Wdziewali kolczugi, a niekiedy skórzane kaftany nabijane łuskami, głowy chronili żelaznymi hełmami, a przed ciosami zasłaniali się tarczami. Zbroje kolcze i łuskowe były jednak krótsze, nawiązywały do wzorów orientalnych, hełmy były kolisto-stożkowymi szłomami, a czasem charakterystycznymi szyszakami zwieńczonymi szpilą, z dzwonem posiadającym wycięcie na oczy i z nosalem. Stożkowe kapaliny nawiązywały do wzorów bizantyjskich.
Wojowie walczyli włóczniami (ale nie kopiami!) i mieczami sprowadzanymi niekiedy z zachodniej Europy, lecz używali również węgierskiej szabli o niewielkiej krzywiźnie, z krótkim jelcem ułatwiającym fechtunek. Chętnie władali maczugami z metalowymi głowicami oraz kiścieniami opatrzonymi żelaznymi kulami z guzami, przytwierdzonymi rzemieniami do drewnianego trzonka. Straszną broń stanowiły topory.
Międzynarodowe Zawody Łucznictwa Konnego Tatarów Polskich fot. PAP/Artur Reszko
Mongołowie - zwani Tatarami od jednego z plemion oraz od mitycznego piekła Tartaru - z zamiłowaniem i wprawą strzelali z łuków refleksyjnych (kompozytowych). Mające starożytną tradycję, zbudowane z kilku warstw drewna, kości, rogu i ścięgien zapewniały znacznie większą siłę przebicia od prostych łuków europejskich. W skład zestawu broni zaczepnej wchodziły jeszcze szabla, maczuga i nahajka. Cała armia, niebywale zdyscyplinowana i świetnie zorganizowana, poruszała się konno i walczyła za pomocą tych zwierząt. Liczni jeźdźcy formacji cięższych wdziewali także kolczugi, pancerze i hełmy. Warto dodać, że od Chińczyków ci nomadzi nauczyli się stosować gazy bojowe i pociski wypełnione prochem, co pomagało zwłaszcza przy oblężeniach.
Klęska na własne życzenie
Rusini i Połowcy górowali nad Mongołami dwukrotną przewagą liczebną. Okazało się jednak, że sprawne, jednolite dowodzenie zaprawionymi w bojach wojownikami stanowi nieoceniony atut w spotkaniu z przeciwnikami, z których każdy działa na własną rękę, bez rozpoznania i bez jasno wytyczonego zadania. Widać to było od samego początku batalii. Kiedy wojska książąt kijowskiego Mścisława Romanowicza oraz czernihowskiego i kozielskiego Mścisława Światosławowicza zakładały obozy na wzgórzu wznoszącym się na lewym brzegu, Mścisław Udały, nie informując ich o swoich planach, postanowił rozpocząć bitwę po drugiej stronie rzeki. Zdołał pociągnąć za sobą większość książąt. Najpierw Kałkę przeszli Połowcy pod wodzą Jaruna, w ślad za nimi podążyły wojska księcia wołyńskiego Daniela Romanowicza, smoleńskiego Włodzimierza Rurykowicza, łuckiego Jarosława Ingwarowicza i jego braci - kamienieckiego Władymira oraz dorohobuskiego Izjasława - nieświeskiego Jurija oraz szumskiego Światosława Jarosławowicza. Na koniec rzekę przebrnął
Mścisław Udały, ale nie zdążył już książę turowski Aleksander Glebowicz i wiaziemski Andriej Władymirowicz Długa Ręka. Tym sposobem po "mongolskiej" stronie Kałki znalazło się ponad 40 tys. sojuszników.
Połowcy Jaruna stali się strażą przednią, a za nimi w szyku klinowym zbierały się w trzech kolumnach pułki ruskie. Mongołowie jednak nie czekali, aż wrogowie sformują szyki. Dżebe i Subedej skupili większość swoich oddziałów w centrum i na prawym skrzydle (około 21 tys. żołnierzy). Jednym uderzeniem rozbili Połowców i ruszyli na Rusinów, którzy jednak stawili zacięty opór. Książę Daniel zdołał nie tylko powstrzymać wroga, ale zmusił także do odwrotu jego część. W szale bitewnym nie poczuł nawet poważnego ranienia w pierś. W sukurs pospieszył mu pułk księcia halickiego. Obu wspomógł książę czernihowski, który nakazał pospieszną przeprawę i uderzenie na lewym skrzydle. Dokonał tego książę kurski Oleg Światosławowicz.
Ale na prawym skrzydle wojsk ruskich sprawy przyjęły obrót fatalny, Mongołowie bowiem gwałtownie uderzyli i rozproszyli zbierających się dopiero po przeprawie Rusinów, a książę kijowski Mścisław Romanowicz ze wzgórza za rzeką bezczynnie przyglądał się krwawej jatce. Panika ogarnęła wkrótce wszystkich witeziów, uciekający naparli bowiem na wojska w centrum. Padli wtedy książęta dorohobuski Izjasław Ingwarowicz, nieświeski Jurij, szumski Światosław Jarosławowicz.
Oskrzydleni, uchodzący w bezwładnym odwrocie Rusini padali gęsto, ale większości z nich udało się jednak wrócić na drugą stronę Kałki i stepem uciekać w kierunku Dniepru. Wprawdzie bez taborów i ze zdziesiątkowanymi oddziałami umknęli Mongołom najbardziej wcześniej bitni: Mścisław Udały, Daniel, Włodzimierz smoleński, Jarosław łucki i Władymir kamieniecki. Mongołowie prowadzeni przez Dżebego i Subedeja deptali im po piętach, dlatego też książę halicki nakazał zniszczyć tratwy, które mogły ocalić resztę niedobitków. Tym sposobem lista poległych powiększyła się o Mścisława czernihowskiego, jego syna Wsiewołoda oraz Izjasława kaniewskiego. Z pogromu cało wyszli jeszcze książęta Michaił nowogrodzko-siewierski, Oleg kurski i Iwan putywlski.
Najbardziej tragiczny los czekał jednak tych, którzy nie wzięli udziału w starciu. Po bitwie umocniony obóz księcia kijowskiego otoczyli Mongołowie, odcinając oblężonym dostęp do wody. Wraz z Mścisławem Romanowiczem bronili się tam książęta Aleksander turowski i Andriej Długa Ręka wiaziemski. Kiedy z pościgu wrócili obaj wodzowie mongolscy, zaproponowali książętom kapitulację. Dżebe i Subetej wysłali z tą misją chrześcijanina Płoskinię, wodza pogranicznych koczowników, który ze swej strony przysięgał na krucyfiks, że książęta nie tylko ocalą życie, ale będą mogli także wykupić się z niewoli. Od wodzów mongolskich przekazał zaś, że nawet kropla ich krwi nie zostanie przelana.
Książęta uwierzyli i się poddali, a Mongołowie na swój sposób dotrzymali obietnicy, urządzając na przykrytych deskami nieszczęśnikach ucztę zwycięstwa. Pojmani umierali długo i boleśnie. Kilkanaście tysięcy jeńców po prostu wyrżnięto.
W bitwie poległo zapewne do 25 tys. ludzi, z których większość stanowili kmiecie z oddziałów piechoty. Spośród 18 książąt, którzy wzięli udział w wyprawie, życie straciło 10.
Zły urok Azji
Po bitwie nad Kałką nie doszło jeszcze do zniewolenia Rusi. Mongołowie Dżebego i Subeteja łupili i niszczyli jakiś czas Czernihowszczyznę i Siewierszczyznę, a potem się wycofali. Siła witeziów została złamana, a książęta, jak to oni, znów zaczęli wewnętrzne swary. Kiedy 15 lat później na zachód ruszyła potężna wyprawa Batu-chana, nie zdołali się porozumieć i zmobilizować. Tatarzy zniszczyli najpierw Bułgarów kamskich, którzy dali się im we znaki w roku 1223, a następnie rozlali się zagonami po ziemiach ruskich, paląc i wyrzynając zwłaszcza te miasta, które stawiły im opór.
Przyszły kolejne pogromy w przegranych bitwach, rzeziach traconych miast, tysiące ludzi gnano w niewolę do tatarskich koczowisk. Przy tej całej tragedii ludu znaczna część książąt zaczęła zachowywać się haniebnie. Korzyli się przed najeźdźcami, jeden drugiego, a nawet sam siebie był gotów powiesić na rozkaz ordy, jeden drugiego zwalczał z pomocą Tatarów. Ich ingerencja w sprawy ruskie zawsze opierała się na wymaganiu bezwzględnego posłuszeństwa i zabieraniu wszelakich dóbr, jasyru zaś przede wszystkim. W ciągu 10 pokoleń czynili to stale, konsekwentnie i bezkarnie.
I zatruli świadomość zniewolonego narodu na całe epoki. Po dziś dzień widzimy skutki. Zwłaszcza na obszarach poza granicami Rzeczypospolitej Jagiellonów, które udało się "zbierać" od XV w. kniaziom, a później carom moskiewskim. W zatrutej świadomości nie ma miejsca na poczucie godności i podmiotowości człowieka w społeczeństwie ani na kształtowanie obywatelskiej wspólnoty. Występuje za to paniczny strach przed władzą, całkowita uległość wobec niej, przyzwolenie na wszelakie popełniane przez nią nadużycia. Rodzi się też instynkt stadny prowadzący do stosowania brutalnej, niczym nieuzasadnionej przemocy w stosunku do innych społeczności oraz zanika poszanowanie drugiego człowieka w osobistym kontakcie. Silne, agresywne państwo rzuca na mieszkańców zły urok.
Wolę nie wyobrażać sobie, co by było, gdyby taki los, jaki dotknął Ruś, stał się udziałem Polski okresu rozbicia dzielnicowego, z Piastowiczami zwalczającymi się podobnie jak Rurykowicze. Batu-chan wycofał w 1241 r. swoje zagony z Polski i Węgier. Wcześniej parokrotnie i raczej z łatwością Tatarzy pokonali polskie rycerstwo. Każe to z większym szacunkiem patrzeć na o kilkanaście lat wcześniejszy zbrojny wysiłek Rusinów i na mękę pod mongolskim jarzmem, w którym tyle lat później cierpieli. W dużym stopniu wzięli na siebie te ciosy, które groziły również krajom położonym dalej na zachód, a przede wszystkim następnej w kolejce Polsce. Chcąc nie chcąc, stali się może nie przedmurzem, ale prawosławną fosą chroniącą łacińskie chrześcijaństwo.