Przedwojenni kibice - polityczne i narodowe konflikty na stadionach
Kibice ruszający na sędziego z szablami, interwencje wojska na boiskach, arbitrzy uzbrojeni w pistolety - na stadionach II Rzeczypospolitej awantury nie należały do rzadkości.
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, kiedy zaczęło dochodzić w Polsce do bijatyk stadionowych. Już w 1912 r., gdy Cracovia grała u siebie kilka meczów z drużynami z Węgier, Tadeusz Boy-Żeleński, zadeklarowany kibic krakowskiego klubu, napisał piosenkę "Kuplet footbalisty". Utwór, który w kabarecie Zielony Balonik śpiewano na melodię "Przybieżeli do Betlejem", do dziś jest świadectwem emocji targających polskimi fanami piłki nożnej na początku XX w.:
Przyjechali do Krakowa piłkarze By nogami strzelać sobie we twarze "Keczkemet" z Debreczyna Atletikai drużyna Z Cracovią zaczyna Wielkie tłumy cisną się na boisku Wziął przy kasie jeden z drugim po pysku "Keczkemet" z Debreczyna "Atletikai" drużyna Ten i ów przeklina…
Z piosenki dowiadujemy się jeszcze, że gdy prawemu łącznikowi podbito oko, a piłkarze z napadu rywali nosami w błocie, publiczność była zajęta robieniem dziur w płocie.
Polityka na boisku
Satyryczny utwór trudno traktować jako kwintesencję przedwojennego meczu piłkarskiego. Ale istotnie, gdy na rajdach samochodowych, zawodach hippicznych czy tenisowych dominowała elegancka, kulturalna i spokojna publiczność, na meczach piłki nożnej dochodziło niekiedy do sporych awantur. Jednak początkowo pobudki walczących ze sobą fanów były inne niż dziś. Przedwojenne kluby były bowiem ściśle powiązane z partiami politycznymi albo przynajmniej bardzo mocno określone światopoglądowo. - Tak naprawdę pierwsze bijatyki na stadionach toczyły się raczej w imię sympatii politycznych niż barw klubowych - mówi dr Robert Gawkowski, historyk przedwojennego polskiego sportu i autor wielu opracowań na temat przedwojennej polskiej piłki nożnej. - Dopiero wiele lat później sympatie do poszczególnych klubów wzięły górę nad polityką - dodaje.
Do awantur politycznych dochodziło na przykład przy okazji warszawskich derbów między Świtem a Marymontem, których kibice sympatyzowali z różnymi frakcjami lewicy. Zagorzała polityczna rywalizacja toczyła się również w Krakowie. Kibice Cracovii, do której bez problemów przyjmowano zasymilowanych członków mniejszości narodowych, od samego początku nie lubili się z fanami związanej z endecją Wisły Kraków, w której przed wojną nigdy nie zagrał żaden Żyd. Podobne animozje istniały w całej Polsce. Piłkarze stołecznego Marymontu, Sarmaty czy Skry, której pierwsza kwatera mieściła się w okręgowym komitecie Polskiej Partii Socjalistycznej, zwracali się do siebie "towarzyszu sportowcu". - Gdy te drużyny spotykały się z endeckim Sokołem albo prawicową Koroną, wiadomo było, że szykuje się awantura - mówi dr Gawkowski. - Podobnie było, gdy drużyny kojarzone z polską prawicą mierzyły się z zespołami żydowskimi. W latach 1925-1928 przed każdym meczem Korony z Makkabi Warszawa wystawiano na ulice wzmocnione oddziały
policji, żeby zapobiegać bójkom - dodaje Gawkowski. * Byli to czasy, byli...*
Dość regularnie dochodziło do bijatyk przy okazji spotkań drużyn polskich z zespołami mniejszości narodowych. W 1924 r. przyjechał do Warszawy Hakoach, żydowska drużyna z Wiednia, żeby rozegrać mecze ze stołeczną Polonią i reprezentacją Warszawy. Był to w Polsce okres napięć na tle narodowym, bo trwała właśnie dyskusja na temat ustawy nazwanej później "Lex Grabski", czyli przepisów regulujących kwestię szkolnictwa dla mniejszości narodowych. Na mecz ściągnęły tłumy ludzi, z których ogromna część nigdy w życiu nie była wcześniej na stadionie piłkarskim i szukała zwady. W tym meczu Polonii kibicowali stołeczni endecy, Hakoachowi natomiast warszawscy Żydzi, dla których tłumne stawienie się na meczu stanowiło manifestację polityczną. Polska prasa, której nie można posądzać o daleko posunięty obiektywizm, relacjonowała później, że zawodnicy Hakoachu grali bardzo brutalnie. Gdy sędzia usunął jednego z nich z boiska, mecz musiał zostać przerwany, bo rozpoczęła się awantura. Bójki próbowała przerwać policja.
Funkcjonariuszom nie szło jednak zbyt dobrze. Zadymę zakończyło dopiero oberwanie chmury.
Mecz piłki nożnej TS Wisła Kraków - Chelsea FC na stadionie Wisły Kraków. Maj 1936 r. (fot. NAC)
Do najsłynniejszych starć drużyn polskich z zespołami mniejszości narodowych należał mecz Wisły Kraków z klubem śląskich Niemców - 1. FC Katowice w 1927 r. Spotkanie miało zadecydować o tym, która z drużyn zdobędzie mistrzostwo Polski, i przyciągnęło uwagę wszystkich kibiców w kraju, a zwycięstwo Wisły stało się sprawą narodowego honoru. "Powiedzmy głośno to, co mówiono sobie na ucho: zwycięstwo jedynej poważnej w kraju drużyny niemieckiej, zdobycie moralnego prymatu przez klub nie polski, lecz przez zespół uchodzący za wrogi - drażniło ambicję narodową sportowców i spotkaniu rywalów nadało charakter 'wojny świętej'" - pisał wówczas "Przegląd Sportowy". 25 września do Katowic od rana zjeżdżały pociągi z polskimi kibicami z Krakowa, Zagłębia Dąbrowskiego, Bielska-Białej, Tarnowa i wielu innych polskich miast. Szacowano, że łącznie na mecz przyjechało ponad 15 tys. Polaków. Gdy w trakcie spotkania polski sędzia nie uznał gola dla 1. FC Katowice, niemieccy kibice wtargnęli na murawę, a porządek musiały
przywracać dwie kompanie wojska, które stały w pogotowiu pod stadionem. "Niemcy wtargnęli na boisko, musieli interweniować kirasjerzy na koniach. Ale wracało się do Krakowa uroczyście, z muzyką. Byli to czasy, byli..." - wspominali dwaj kibice Wisły w "Głosie Sportowca" z 1958 r. Polacy wracali do Krakowa "z muzyką", bo Wisła wygrała 2:0, choć trzeba zaznaczyć, że prowadzący mecz polski arbiter przyznał się po latach do stronniczych decyzji.
Syjoniści przeciw bundowcom
Również wśród mniejszości narodowych panowały podziały polityczne, które przekładały się na rywalizację klubową. Regularnie ścierali się ze sobą kibice żydowskich drużyn kojarzonych z Bundem z fanami klubów syjonistycznych. W stolicy bili się ze sobą syjoniści z Makkabi z bundowcami z Czarnych Warszawa. W Krakowie również funkcjonowało miejscowe Makkabi, rywalizujące z bundowską Jutrzenką Kraków. - Problem z dokładnym odtworzeniem rywalizacji żydowskich kibiców piłkarskich polega na tym, że ich drużyny często grały w niższych ligach, którymi nie interesowała się polska prasa - mówi dr Gawkowski. - Temat jest jeszcze niezbadany, bo żydowskie gazety, które pisały na ten temat, ukazywały się po hebrajsku i nikt nie zebrał jeszcze ich szczegółowych relacji - dodaje Gawkowski.
Wśród klubów ukraińskich dominowały te kojarzone z Ukraińskim Zjednoczeniem Narodowo-Demokratycznym (UNDO), z którym powiązana była m.in. najsilniejsza wówczas drużyna polskich Ukraińców, czyli Ukraina Lwów. We Lwowie konflikty narodowe były tak silne, że w 1930 r. ogień strawił podpalane kolejno stadiony polskiego klubu Czarni Lwów, później Ukrainy, a na koniec żydowskiej Hasmonei. Jednak konflikty istniały również wśród ukraińskiej mniejszości, gdyż w niższych polskich ligach grały również mniej liczne kluby zrzeszające lewicowców.
Sędzia z pistoletem
- Polityka i sport tworzyły mozaikę, która dziś jest nie do pomyślenia - mówi Gawkowski. - Kibice stołecznych klubów powiązanych z lewicą wspierali również żydowskie kluby lewicowe, a gdy na przykład do Warszawy na mecz z którąś z polskich drużyn przyjeżdżała Hasmonea Lwów, mogła liczyć na wsparcie żydowskiej części stolicy - dodaje Gawkowski. Jednak do tego, by na przedwojennym polskim stadionie doszło do awantury, często niepotrzebne były konflikty polityczne. Iskrą zapalną mogła być chociażby decyzja sędziego na niekorzyść gospodarzy. W 1928 r., w drugiej połowie meczu ligowego między łódzkim ŁKS a Wisłą Kraków, arbiter podyktował rzut karny przeciwko łodzianom. Miejscowi kibice, których na mecz przyszło ponad 10 tys., uznali tę decyzję za krzywdzącą i wtargnęli na boisko. Sędziego od linczu uratowała tylko interwencja zawodników, którzy otoczyli go szczelnym kordonem i nie dopuszczali do niego tłumu. Nie zniechęciło to jednak obecnych wśród kibiców oficerów, którzy próbowali dźgać arbitra szablami,
wsuwając ramiona między piłkarzy. Nie można się więc dziwić, że niektórzy przedwojenni sędziowie w trosce o swoje bezpieczeństwo biegali po murawie z pistoletami schowanymi pod koszulą.
Na lata przedwojenne datuje się również pierwszy przypadek uspokajania tłumu przez polewanie go wodą. W 1930 r., podczas meczu między Warszawianką a stołeczną Gwiazdą, bramkarz tej drugiej drużyny po wpuszczeniu gola postanowił zrewanżować się napastnikowi przeciwnego zespołu, wymierzając mu kopniaka w plecy. Piłkarze ruszyli na siebie z pięściami, a do awantury ochoczo dołączyła publiczność. Ogólną bijatykę przerwała dopiero interwencja obecnego na trybunach oficera, który uruchomiwszy hydrant, zaczął polewać tłum wodą. Niebezpiecznie było szczególnie w niższych ligach, w których dochodziło nie tylko do awantur, ale także do napaści na piłkarzy, czasem z użyciem noży. Szczególnie złą sławą cieszyli się kibice kresowego Junaka Drohobycz.
Patriotyzm lokalny
W latach 30. piłka nożna zaczęła stopniowo oddzielać się od polityki. - Jeszcze w 1928 r., kiedy w Warszawie otwierano stadion Polonii przy ulicy Konwiktorskiej, doszło tam do napaści i bójek na tle narodowościowym - mówi dr Gawkowski. - Jednak już 10 lat później żydowscy kupcy z Nalewek kibicowali właśnie Polonii, nawet gdy grała ona przeciwko żydowskim drużynom. Piłka nożna sprawiła, że patriotyzm lokalny przezwyciężył myślenie wyłącznie w kategoriach narodowych - dodaje.
Nie znaczy to oczywiście, że w zapomnienie poszły animozje klubowe. W Krakowie konflikt między kibicami Wisły a Cracovii był tak silny, że nie złożyli oni broni nawet podczas niemieckiej okupacji. Mecze w stolicy Małopolski były wówczas rozgrywane regularnie, mimo że Niemcy zabronili Polakom organizowania jakichkolwiek zawodów sportowych. Spotkania organizowano na oddalonych od śródmieścia boiskach. W październiku 1943 r. kilka tysięcy kibiców przyszło na stadion Garbarni, by obejrzeć takie nielegalne spotkanie między Wisłą a Cracovią. Stawką meczu było mistrzostwo Krakowa. Ponieważ mecz był nielegalny, nie było na nim żadnych policjantów ani porządkowych. Cztery minuty przed końcowym gwizdkiem, przy bezbramkowym remisie, sędzia podyktował rzut karny dla Cracovii. Piłkarze zaczęli się przepychać. Kibice Wisły wbiegli na boisko, na co szybko zareagowali fani Cracovii. Arbiter, były zawodnik Cracovii, pisał później w sprawozdaniu meczowym, że "sędzia został narażony na kalectwo, a nawet śmierć z rąk
szowinistycznego, pijackiego motłochu, gdyż kierownictwo drużyny TS 'Wisła' nie zapewniło mu odpowiedniej ochrony". Wybuchła wielka bijatyka, która ze stadionu Garbarni przeniosła się na Rynek Podgórski, wprost pod siedzibę miejscowego SS. Od tragicznych konsekwencji uratowała zwaśnionych kibiców nietypowa postawa komendanta SS, Austriaka Hansa Mitschkego, który przed wojną grał w wiedeńskiej drużynie Vienna FC. "A, kibice. Na całym świecie tacy sami. Niech się biją" - miał powiedzieć, gdy zobaczył przez okno kotłujący się tłum.
Adam Tycner, Historia Do Rzeczy
Polecamy: Życie erotyczne Juliusza Cezara