Prof. Tomasz Głowiński: Nic nie wskazuje na to, że ''złoty pociąg'' istnieje
- W gronie eksploratorów przekonanych, że ''złoty pociąg'' istnieje, brak woli do rzetelnej debaty naukowej. Nawet planowane na sierpień wykopy na 65. kilometrze trasy Wrocław – Wałbrzych odbywają się na przekór ustaleniom naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej. Badacze z tej uczelni jasno powiedzieli, że przeprowadzone przez nich badania magnetyczne nie wykazały obecności pod ziemią czegoś, co mogłoby być jakimkolwiek składem kolejowym - mówi w rozmowie z WP prof. Tomasz Głowiński z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego.
Robert Jurszo, Wirtualna Polska: Temat ''złotego pociągu'', który w ubiegłe wakacje rozgrzewał emocje nie tylko w Polsce, znów wraca do mediów. ''Odkrywcy'' tajemniczego składu kolejowego - Piotr Koper i Andreas Richter – dostali zgodę na wykonanie trzech wykopów na 65. kilometrze trasy Wrocław – Wałbrzych. Prace mają ruszyć 16 sierpnia. Jak pan myśli, co eksploratorzy znajdą pod ziemią?
Prof. Tomasz Głowiński: To jest pytanie do wróżki, a ja jestem tylko skromnym historykiem. Od ubiegłego roku nie pojawiły się żadne nowe informacje, które by coś zmieniały w naszym obecnym stanie wiedzy na ten temat. Warto też podkreślić, że wykopy, o których mówimy, są próbą obalenia ubiegłorocznych ustaleń naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej. A ci eksperci jasno mówili, że badania magnetyczne nie wykazały obecności pod ziemią czegoś, co mogłoby być tzw. ''złotym pociągiem''. Świadczy to moim zdaniem o tym, że w gronie eksploratorów przekonanych, że ten skład kolejowy rzeczywiście tam się znajduje, brak woli do rzetelnej debaty. Proszę też zauważyć, że na konferencję ''Wokół złotego pociągu...'', która odbyła się na początku czerwca, nie zaproszono historyków...
No właśnie, gdybyśmy mieli spojrzeć na kwestie istnienia bądź nieistnienia ''złotego pociągu'' z punktu widzenia aktualnej wiedzy historycznej, to jaki obraz nam się wyłoni?
Taki, że jeśli – jak powtarzano w mediach – skład kolejowy opuścił Breslau wiosną 1945 r., to musiał być to jakiś pociąg ''lotniczy'' (śmiech).
Latający?
Tak, i to na tyle cicho, by nikt go nie usłyszał i nie zobaczył. Ale żarty na bok, przejdźmy do faktów historycznych.
Otóż z 15 na 16 lutego 1945 r. Armia Czerwona definitywnie zamknęła Wrocław pierścieniem oblężenia. Według posiadanych przez nas relacji, po 9 lutego nie wyjechał z Breslau żaden pociąg. Ostatnie dwa kursy kolejowe – właśnie z tego dnia – zostały odwołane z powodu sowieckiego zagrożenia. Nie ma więc szans, by wiosną 1945 r. jakikolwiek pociąg opuścił to miasto.
Przypuśćmy w takim razie, że ''złoty pociąg'' wyjechał wcześniej...
Jeśli Wrocław opuścił jakikolwiek większy skład kolejowy, który przypominałby ''złoty pociąg'', to mogło stać się to tylko w dwóch różnych przedziałach czasowych. Albo między jesienią 1944 r. a 17 stycznia 1945 r., albo między 17 stycznia a 9 lutego 1945 r., kiedy – jak wspomniałem – ruch kolejowy z Breslau ostatecznie wygasł.
Przyjrzyjmy się najpierw temu drugiemu okresowi. Sekwencja zdarzeń w tym czasie była następująca. 17 stycznia komendant Festung Breslau ogłosił alarm bojowy dla twierdzy. Dzień później miał miejsce największy z dotychczasowych ataków lotniczych na miasto. 19 stycznia ogłoszono decyzję o ewakuacji cywilów z Wrocławia. Zaczęły się dantejskie sceny: dworce pękały w szwach, tym którzy nie mogli znaleźć miejsca w pociągach nakazano opuścić miasto pieszo. Czy można sobie wyobrazić, że w tych dramatycznych warunkach ktoś ładuje na pociąg skrzynie pełne złota, a cała operacja nie zostaje przez nikogo zauważona? To jest absurd, bo takie rzeczy robi się w tajemnicy, a nie na oczach tysięcy świadków.
Poza tym, zupełnie nieprawdopodobne jest to, że złoto przetrzymywano w mieście do momentu odcięcia połączeń kolejowych z resztą świata. Mamy liczne dowody na to, że Niemcy ewakuowali cenne rzeczy wcześniej, bo już jesienią i zimą 1944 r. Mam tu na myśli głównie przedmioty z tzw. listy Grundmanna. Dr Günther Grundmann, dolnośląski konserwator zabytków, szykował plany na wszelką ewentualność od 1939 r., czyli od początku wojny. Ale dopiero klęski Wehrmachtu latem 1944 r. spowodowały, że zaczęto konkretne działania w sprawie zebrania i rozśrodkowania szczególnie cennych dzieł sztuki. Chodziło o to, by nie dosięgły ich spodziewane naloty na miasto, które – jak dotąd – znajdowało się daleko od frontów. Do tego przyczyniło się też ogłoszenie Breslau twierdzą (Festung) w sierpniu 1944 r., co skutkowało ewakuacją szczególnie cennych materiałów archiwalnych, dokumentów, czy np. akt wywiadu, administracji państwowej czy tej technicznej, którą uznawano za strategicznie ważną. W końcu twierdza – Festung Breslau – choć
do końca 1944 r. była twierdzą tylko z nazwy, to Niemcy czynili pewne, głównie logistyczne przygotowania jej do walki... Czyli transporty mogły ruszyć z miasta najwcześniej we wrześniu 1944 (ogłoszenie twierdzy – koniec sierpnia), choć bardziej prawdopodobne są 3 ostatnie miesiące 1944 r., bo wszystko trzeba było przygotować, a szczególnego pośpiechu nie było...
W świetle tego, co pan mówi, powstaje również pytanie o to, co za skarb miałby być ukryty w ''złotym pociągu''...
No właśnie. Raczej nie były to np. lichtarze, krucyfiksy, naczynia liturgiczne i sztuka sakralna, które zabezpieczał w transportach wspomniany dr Grundmann, konserwator zabytków. Jeśli złoto to miało pochodzić z rabunku, to z pewnością nie byłoby go tak wiele, że potrzebny byłby pociąg, aby je wywieźć. Może 5, maksymalnie 10 skrzyń, a na nie wystarczyłaby zwykła ciężarówka. Nie mogło to też być złoto z bankowych skarbców, bo o ich ewakuację zadbał Reichsbank, na co są stosowne dokumenty. A więc wszystkie wymienione wersje wydarzeń odpadają.
Czasem spekuluje się, że mogły to być kosztowności pochodzące z oficjalnej, ogłoszonej przez władze, zbiórki wśród mieszkańców...
Akurat ten wątek sprawy zbadałem osobiście. Nie znalazłem, a przeglądałem w tym celu m.in. prasę z tamtego okresu, żadnych skierowanych do mieszkańców wezwań do deponowania kosztowności. Ponadto, tego rodzaju wezwanie byłoby całkowicie nierozsądne z punktu widzenia władzy, ponieważ podważałoby do niej zaufanie. Byłby to czytelny sygnał, absolutnie niszczący wiarę w ''ostateczne zwycięstwo'' III Rzeszy. Tym samym, między wierszami zostałaby wyrażona informacja: nie utrzymamy się, oddajcie kosztowności na przechowanie, bo przyjdą Sowieci i wam je zabiorą. To by doprowadziło do paniki w mieście, której naziści bali się chyba bardziej, niż Armii Czerwonej.
Powiem coś jeszcze, nie tylko jako ktoś, kto zajmuje się historią Festung Breslau, ale również badacz dziejów pieniądza. Wie pan, ile miejsca zajmuje 1 tona złota?
Nie.
Około 1/20 metra sześciennego, co oznacza, że w kubiku mieści się prawie 20 ton złota. Proszę sobie w takim razie wyobrazić, ile trzeba by go mieć, aby zapełnić nim jeden pociąg. Dla porównania powiem, że cały wielki skarb Montezumy, który stanowił okup dla Hiszpanów za azteckiego władcę – nawet z tym, co zrabowali konkwistadorzy – ważył tylko 8 ton. Całe złoto Atahualpy, które Pizarro zdobył na państwie Inków, ważyło zaledwie 4 tony. To wszystko pomieściłoby się na 2 lub 3 ciężarówkach. Ale nawet jeśli rzekomy ''złoty pociąg'' nie przewoził sztabek, ale np. wartościowe naczynia czy dzieła sztuki, to wraca pytanie, które już wcześniej zadaliśmy: skąd one są. Dlatego cała historia ze ''złotym pociągiem'' – mówiąc kolokwialnie – nie trzyma się kupy.
###Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska