Życie w tym kraju to sinusoida. Albo coś się dzieje i mówi się o tym na całym świecie, albo mamy momenty spokoju i ulgi - mówi Magdalena Chumek, Polka mieszkająca w Iranie od połowy lat 90.
Jagoda Grondecka: Iran i jego mieszkańcy przez ostatnie napięcia są dziś na ustach całego świata. Duża grupa ludzi postrzega Irańczyków przez pryzmat teokratycznego reżimu i uważa ich za żądnych krwi religijnych ekstremistów, a medialne doniesienia o paleniu amerykańskich flag nie pomagają. Pani obserwuje to wszystko wewnątrz kraju Jak to naprawdę wygląda?
Magdalena Chumek: Sytuacja w Iranie jest napięta od kilku miesięcy i możemy zaobserwować wiele postaw. Jak w każdym kraju, znajdziemy i takich, którzy polityką się interesują, i takich, którzy nie. Jedni popierają władzę, inni się z nią zgadzają. Wiadomo, że to, co pokazują irańskie media publiczne, a to, co zachodnie - a większość Irańczyków ogląda perskojęzyczne stacje nadawane z USA czy Europy - to dwie różne narracje.
Jeśli chodzi o nastroje społeczne, dzieli się to mniej więcej po połowie: część uważa, że dojdzie do wojny lub poważniejszego kryzysu, druga połowa w ogóle się tym nie interesuje i mówi, że jej to nie obchodzi.
I to nie zmieniło się w ostatnich dniach? Wydawałoby się, że wydarzenia, których wszyscy byliśmy świadkami, powinny rozbudzić w ludziach większe zainteresowanie sprawami publicznymi.
Absolutnie nie. Tutaj zawsze się kotłowało. W Iranie mieszkam od połowy lat 90. i to przez cały czas jest sinusoida: albo dzieje się coś, o czym mówi się na całym świecie, albo mamy momenty spokoju i ulgi. Ponad 80 proc. Irańczyków to osoby poniżej 30 roku życia, a więc urodzone już po islamskiej rewolucji. Nie podzielają ideałów i wartości pokolenia swoich rodziców czy dziadków. Wielu z nich chciałoby żyć w innym świecie, ale niestety są zbyt leniwi, żeby cokolwiek z tym zrobić.
Leniwi?!
Sytuacja, która trwa od kilku lat, czyli pogłębiający się kryzys ekonomiczny, rosnące bezrobocie, wzrost cen, powoduje, że Irańczykom żyje się coraz gorzej. Ale nauczyli się od tego odcinać. Dla nich ważne są inne rzeczy - to, co kiedyś było wartością w Europie, a teraz zanika. Najważniejsza jest rodzina, spokój i bezpieczeństwo najbliższych, to, by być blisko z przyjaciółmi. Może nie stać ich na to, żeby codziennie jeść mięso, ale można zrobić zupę z ryżu i jogurtu i też będzie dobra, bo je się ją razem.
Ludzie tutaj potrafią się cieszyć chwilą. Wczoraj w nocy spadł w śnieg. Ponieważ był to pierwszy dzień weekendu (w Iranie weekend rozpoczyna się w czwartek i trwa do piątku - przyp. aut.), ludzie całymi rodzinami wyjechali w góry rzucać się śnieżkami, bawić się. Spędzić czas razem, a nie siedzieć i martwić się, czy będzie wojna, czy nie.
Jest pani żoną Irańczyka. Małżeństwa międzykulturowe to temat, który wzbudza wiele kontrowersji. Chyba niełatwo jest odnaleźć się w tak odmiennej rzeczywistości?
Małżeństwa polsko-irańskie to zwykle Polki, które wyszły za Irańczyka, choć oczywiście zdarza się, że jest na odwrót. Panie, które przyszłego męża poznały w Europie i dopiero później zamieszkały w Iranie, często przeżywają szok kulturowy. Nie oszukujmy się: tutaj żyje się inaczej. Wiele z nich tego kraju nie lubi i nie akceptuje. Te małżeństwa najczęściej albo się rozpadają, albo emigrują na Zachód. Jest też druga grupa, czyli takie osoby jak pani czy ja, z wykształceniem iranistycznym, które najpierw poznały Iran, zakochały się w historii, kulturze. Czują się tutaj jak w domu i nie planują wyjeżdżać. Mimo obecnej sytuacji życie w Iranie jest dla nich łatwiejsze niż gdziekolwiek indziej.
Trudno mi to sobie wyobrazić. Co dobrego może być w życiu w zagrożonym recesją i wojną kraju?
Człowiek szybko przyzwyczaja się do tego, że można się rozleniwić. Tutaj żyje się naprawdę spokojniej, z dnia na dzień, nie robi się długofalowych planów. Co roku jeżdżę do Europy na wakacje i widzę, że ludzie żyją w ciągłym pośpiechu, mają wszystko zaplanowane na rok do przodu, co do minuty.
Zupełnie inne postrzeganie czasu i jego konsekwencje, np. nieterminowość, niepunktualność, to często właśnie to, co Europejczyków drażni i do czego nie potrafią się przyzwyczaić.
Moja sytuacja była bardzo specyficzna, bo mieszkam w Iranie od dawna - najpierw z rodziną, ze względu na pracę rodziców, później studiowałam, następnie pracowałam. Zdążyłam poznać ten kraj i zachwycić się jego różnorodnością. Owszem, można pojechać i zwiedzić Persepolis, ale jest też mnóstwo zabytków, których świat wciąż nie zna. Zachwycano się cytadelą w Bam, która została zniszczona w trzęsieniu ziemi w 2003. A w sąsiedniej prowincji Sistan i Beludżystan są dziesiątki takich miast! Niestety, władze starają się o tym nie mówić, bo nie są w stanie na pograniczu z Pakistanem zapewnić bezpieczeństwa turystom, którzy chcieliby je zwiedzać. Brakuje nawet dróg dojazdowych. Takich nie odkrytych miejsc są setki, jeśli nie tysiące. To skarbnica zabytków cywilizacji sprzed kilku tysięcy lat.
Iran jest też niezwykle różnorodny geograficznie i krajoznawczo. Urzekło mnie, że tego samego dnia można szusować na nartach po stokach gór Elbrus, a później wsiąść w samolot i po dwóch godzinach pływać w ciepłych wodach Zatoki Perskiej. Dopiero od niedawna znane są takie miejsca, jak groty solne czy kaniony na wyspie Keszm (Qeshm), na wyspie Hengam można oglądać delfiny pływające w Zatoce czy zjawisko iluminescencji. Ruch turystyczny jest zresztą coraz większy.
Fakt, Iran wciąż nie jest Turcją, ale to coraz popularniejsza destynacja. Turyści, którzy tam jadą, zwykle wracają zakochani w Irańczykach i urzeczeni ich gościnnością. Kiedy zabrałam pierwszy raz zabrałam do Iranu moją mamę, ona też nie mogła nadziwić się, że obcy ludzie zapraszali nas do domów, poznawali ze swoją rodziną, oprowadzali po mieście.
Dla Irańczyków wciąż ważne są wartości, które na Zachodzie już prawie zanikły, jak gościnność. Jest perskie przysłowie, które mówi, że gość w dom, Bóg w dom. To, co masz, oddaj gościowi, a Bóg ci to wynagrodzi. Turyści, którzy jeżdżą po Iranie, są zachwyceni, że napotkany w autobusie Irańczyk zaprasza ich na kolację. Przyszedłeś na kolację - zostań na noc, pokażemy ci miasto, a najlepiej na tydzień, to pokażemy ci cały Iran.
Dla obcokrajowców to coś niesamowitego: jak można poświęcić komuś obcemu tyle czasu, pieniędzy, energii? Dla Irańczyków to nieistotne. Dla nich ważne jest to, że poznali kogoś, komu mogą pokazać to, co mają najlepszego. Bez znaczenia, czy ten turysta jest z USA czy Polski.
Z moich doświadczeń wynika, że Polacy są darzeni bardzo dużą sympatią. Często spotyka się Irańczyków, którzy kojarzą - choćby mgliście - Wałęsę, Kieślowskiego, starsi ludzie pamiętają nasze gwiazdy piłki nożnej z lat 70. Z jakimi reakcjami Pani spotyka się na co dzień jako Polka?
Mam ten przywilej, że niewiele osób wie, że jestem obcokrajowcem - po ślubie przyjęłam nazwisko męża, mówię po persku tak samo, jak Irańczycy. To pozwala mi chociażby jeździć i zwiedzać bez zwracania na siebie uwagi. Ale kiedy ludzie już wiedzą, że jestem z Polski, są bardzo przyjaźni. Młodzi niekoniecznie pamiętają Wałęsę, ale teraz na topie są siatkarze, każdy słyszał też o Lewandowskim.
Bardzo wiele osób zna historię polskich uchodźców, którzy przybyli do Iranu z armią generała Andersa. Nawet od taksówkarzy słyszę czasem: słyszałem o uchodźcach, jak potoczyły się ich losy? Pytają, czy te panie - bo zwykle zostawały tu kobiety, które wyszły za Irańczyków - wciąż żyją. Tak, dwie z nich żyją.
Nadal bardzo lubią Kieślowskiego, znają "Dekalog". Uważają, że religia chrześcijańska jest piękna, bo ma dziesięć przykazań i wszyscy żyją według nich. Głupio jest mi czasami tłumaczyć, że nie zawsze. Ale tutejsi muzułmanie też nie zawsze żyją w zgodzie ze wszystkimi wskazaniami Koranu. Część społeczeństwa oczywiście jest bardziej religijna.
Właśnie, religia. Często podnoszony populistyczny argument przeciwko np. budowie meczetów mówi, że w krajach muzułmańskich chrześcijanie nie mogą swobodnie praktykować swojej wiary, a co dopiero wznosić budowli sakralnych. Jak niemuzułmanie radzą sobie w Iranie, a więc Islamskiej Republice?
Mniejszości religijne są akceptowane. Oczywiście, niektóre, jak bahaiści, są zwalczane, bo są uznawane za sektę. Ale jeśli chodzi o "wiary księgi" - czyli zoroastrian, Żydów czy chrześcijan - mogą zupełnie swobodnie praktykować swoją wiarę i okazywać przywiązanie do religii. Ormianie, którzy kilka dni temu obchodzili Boże Narodzenie, świętowali je bardzo hucznie. Irańczycy zresztą też lubią motywy z naszych świąt, więc wszędzie widać przystrojone sklepy, choinki, gwiazdy betlejemskie, a w dzielnicach ormiańskich wręcz świętych Mikołajów rozdających cukierki.
A jak to wygląda w przypadku małżeństw?
Jeśli mężczyzna jest chrześcijaninem, musi zmienić wiarę, bo dzieci są wychowywane w religii ojca. Jeśli kobiety wyznają jedną z religii księgi, nie muszą tego robić. Podczas ślubu często podtyka się pannie młodej papierek o przejściu na islam. Często go podpisują, czasami nawet nie wiedząc, że to nie jest obowiązkowe. Islam jednak mówi jasno, że jeśli nie masz wewnętrznego przekonania, że chcesz zmienić swoją religię, to jest to nic niewarte. Według Koranu najpierw musisz mieć do tego przekonanie w sercu.
Rodziny też nie mają problemu z potencjalną synową innego wyznania?
Irańskie rodziny z reguły bardzo dobrze traktują synową z Europy. Ale wiadomo, że rodzina tutaj lubi się wtrącać. Trzeba na początku jasno zaznaczyć swoje granice: owszem, bardzo kochamy teściów, kochamy wszystkich braci i siostry męża, ale nie zgadzamy się na codzienne wizyty, żeby sprawdzić, co mamy w garnku. Dlatego ja mieszkam w Karadżu, a teściowa w Teheranie i mamy bardzo dobre stosunki (śmiech).
To, co zwykle stanowi dużo większy problem, to prawo. Przepisy w Iranie znacznie różnią się od tych w Europie. Niestety, wiele Polek ich nie zna i nawet się nad tym nie zastanawia w trakcie zawierania małżeństwa. Nie myślą na przykład o tym, że jeśli małżeństwo się rozpadnie, dziecko zostanie przy ojcu, podobnie, jak u nas sądy zwykle przyznają dzieci kobietom. Często nie wiedzą, że zawczasu muszą wynegocjować to, co dostaną w przypadku rozwodu. W kontrakcie małżeńskim kobieta zastrzega sobie tak zwane mehrije, czyli ile pieniędzy chciałaby dostać od współmałżonka, jeśli ich małżeństwo się nie uda. Iranki wpisują: tyle złotych monet, ile ważę, dom, samochód lub podają konkretne kwoty. Polki o tym nie wiedzą, więc kiedy są pytane, co tam wpisać, mąż mówi: to proszę wpisać różę i święty Koran, a one przytakują. A w przypadku rozwodu zostają gołe i wesołe.
I samotne? Znam mieszane małżeństwo francusko-irańskie. Owa Francuzka żaliła mi się, że rodzinnie układa im się wspaniale, dogadują się w związku i mają cudowne dziecko, ale czasami brakuje jej więzi społecznych, jakie miała w Paryżu. Szczególnie koleżanki, której mogłaby się czasami się wyżalić.
Mam wrażenie, że w Iranie przyjaciół nie ma tylko ten, kto nie chce ich mieć. Nawiązywanie kontaktów jest bardzo łatwe. W Polsce często nawet nie wiemy, kto jest naszym sąsiadem. Tu wszyscy sąsiedzi traktują się jak rodzina: pożycz mi marchewkę, chodź na kawę, obejrzyjmy razem program w telewizji. Nawet w obrębie budynku ma się mnóstwo znajomych. Mam dziecko w wieku szkolnym i kiedy jadę do pracy - pracuję jako tłumaczka polsko-perska - nigdy nie martwię się, kto się nim zajmie. To naturalne, że jeśli nie masz w okolicy najbliższej rodziny, znajomi i przyjaciele z chęcią zaoferują ci pomoc.
Bardzo łatwo też o spontaniczne nawiązanie znajomości. Wczoraj w gronie rodziny, przyjaciół i sąsiadów pojechaliśmy w góry cieszyć się śniegiem. Zebraliśmy chrust, chcieliśmy rozpalić ognisko i okazało się, że nie mamy zapałek. Zatrzymaliśmy pierwszy przejeżdżający samochód - jego pasażerowie pomogli nam rozpalać ogień, po czym przynieśli wszystko, co mieli ze sobą - ciastka, napoje - i przyłączyli się do zabawy. Tutaj to jest zupełnie naturalne. Trzeba jednak szybko nauczyć się języka. To podstawa do budowania kontaktów, bliskich relacji z otoczeniem. Znajomość perskiego jest bardzo ważna, żeby dobrze się czuć.
Przyjaciół się ceni, ma się dla nich czas, myślę, że dużo więcej, niż w Polsce. Mój mąż czasami wraca wieczorem po pracy i mówi: chodź, pojedziemy do znajomych. Weźmy to, co mamy przygotowane na kolację, oni na pewno też coś mają i zjedzmy ją razem, w gronie bliskich.
Ludzi, którzy mają taką potrzebę budowania i podtrzymywania więzi, musi dotykać to, jak są widziani przez innych.
Wielu Irańczyków czuje, że są źle postrzegani w oczach mieszkańców państw zachodnich. Irańczycy zyskują przy bliższym poznaniu. Ich kultura, zaangażowanie, optymizm - to wszystko trzeba poznać z bliska, żeby to docenić. To, co słyszymy w polskich mediach, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Magdalena Chumek. Tłumaczka języka perskiego. Od połowy lat 90. mieszka w Iranie.
Jagoda Grondecka. Iranistka, publicystka i komentatorka ds. bliskowschodnich, współpracuje z "Kulturą Liberalną", publikowała też w "Krytyce Politycznej" i "Polityce", pisała reportaże m.in. z Afganistanu i Iranu. Absolwentka Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Doświadczenie zdobywała m.in. w ambasadach RP w Teheranie i Islamabadzie. Współautorka publikacji "Muzułmanin, czyli kto? Materiały dydaktyczne dla nauczycieli i organizacji pozarządowych".