Polacy w wojnie secesyjnej. Zapomniana historia Zygmunta Żuławskiego
Zygmunt Żuławski nie dokonywał cudów na polu bitwy i nie sięgnął po najwyższe zaszczyty - a wręcz przeciwnie. Jego historia jest godna uwagi z innych względów. Niewielu było bowiem w wojnie tej ludzi, którzy zaciągnęli się na ochotnika mając 70 lat. Jeszcze mniejszą grupą byli ci, którym przyszło walczyć po innej stronie niż ich synowie - i to aż czterej. Żuławscy byli jednymi z 4,5 tys. Polaków, którzy walczyli w wojnie secesyjnej po obu stronach - pisze Michał Staniul w artykule dla WP.
Choć wojna secesyjna miała na zawsze odmienić Stany Zjednoczone, w znacznej mierze toczona była obcymi rękoma. Dokładnych liczb nigdy nie poznamy, lecz historycy dosyć zgodnie przyjmują, że około jednej czwartej żołnierzy Unii urodziło się poza Ameryką. Po drugiej stronie, w armii konfederatów, niemal co dziesiąty z walczących za swą ojczyznę podawał inny kraj. Absolutne pierwszeństwo w tym gronie mieli Niemcy - na Północy i Południu służyło ich łącznie sporo ponad 200 tysięcy, wliczając kilkunastu generałów. Drudzy byli liczący ponad 150 tysięcy ochotników Irlandczycy. Na amerykańskich frontach nie brakowało jednak także i Polaków - podobnie zresztą jak na prawie wszystkich ówczesnych polach bitewnych. Pozbawieni własnego kraju, polscy awanturnicy chwytali za broń w najbardziej odległych zakątkach globu.
Ilu Polaków walczyło w konflikcie między Unią a Konfederacją? Nie ma tu jasności. Wojskowa dokumentacja nie zawsze była precyzyjna (a rekruci - prawdomówni); znaczne jej fragmenty zaginęły też lub uległy zniszczeniu w wojennym chaosie. Co gorsza, polskim wątkiem w tych wydarzeniach historycy zaczęli poważniej interesować się dopiero na początku kolejnego wieku - zbyt późno, by mieć szanse na zdobycie precyzyjnych danych. Najczęściej podawane statystyki mówią, że w szeregach armii federalnej można było doliczyć się około czterech tysięcy żołnierzy o polskich - lub wyglądających na takie - nazwiska. Do uboższych, południowych stanów emigranci z okupowanej Polski docierali znacznie rzadziej. W szarych mundurach służyć miało więc zaledwie około 500 członków Polonii.
Losy zdecydowanej większości polskich weteranów wojny secesyjną są - i raczej pozostaną - całkowicie anonimowe. Sławę, a przynajmniej historyczną rozpoznawalność, zyskała zaledwie garstka, na przykład mianowany ostatecznie unijnym generałem Włodzimierz Krzyżanowski oraz Kacper Tochman, Walery Sulakowski, Ignacy Szymański i Hipolit Oladowski - czwórka bitnych konfederackich pułkowników. Znacznie mniej znaną postacią pozostaje leciwy polski szlachcic, którego nazwisko Amerykanie zapisywali niekiedy jako "Zowaski". Zygmunt Żuławski, bo o nim mowa, nie dokonywał cudów na polu bitwy i nie sięgnął po najwyższe zaszczyty - a wręcz przeciwnie. Jego historia jest godna uwagi z innych względów. Niewielu było bowiem w tej wojnie ludzi, którzy zaciągnęli się na ochotnika mając 70 lat. Jeszcze mniejszą grupą byli ci, którym przyszło walczyć po innej stronie niż ich synowie - i to aż czterej.
Z ziemi polskiej...
Duża część - zwłaszcza pierwsza połowa - życia Zygmunta Żuławskiego owiana jest tajemnicą. Historycy, którzy próbowali prześledzić jego kroki, często musieli zadowalać się bardzo zdawkowymi informacjami z oficjalnych amerykańskich dokumentów oraz niespójnymi opowieściami, których źródłem był sam Żuławski.
Działa Konfederatów broniące Richmond, po zdobycie miasta przez żołnierzy Unii. Zygmunt Żuławski służył w artylerii podczas obrony miasta fot. Biblioteka Kongresu USA
Na świat przyszedł w 1791 roku, najprawdopodobniej we wsi Godowa pod Rzeszowem. Do końca życia będzie utrzymywał, że należy do szlacheckiego rodu, który był blisko zaprzyjaźniony z Józefem Poniatowskim; polski książę miał osobiście wysłać go nawet do szkoły oficerskiej w Paryżu na naukę sztuki artyleryjskiej. Jako młody mężczyzna, Żuławski - tak twierdził - wziął aktywny udział w wojnach napoleońskich i walczył m.in. pod Moskwą i Lipskiem. Dokładniejszy przebieg tych przygód nigdy nie został jednak udokumentowany.
Jak zauważył historyk Ireneusz Friede na łamach"Secesja N&S" - specjalizującego się w tematyce amerykańskiej wojny domowej magazynu, szlacheckie pochodzenie - lub przynajmniej iście szlacheckie zaplecze finansowe - Żuławskiego zdaje się być poświadczone przez małżeństwo, które zawarł w 1835 roku z młodszą o ponad ćwierć wieku Emilią Kossuth. "Jej ojciec, Laszlo Kossuth, należał do miejscowej drobnej szlachty protestanckiej o mieszanych węgiersko-słowackich korzeniach (...). Biorąc pod uwagę różnicę wieku obojga małżonków, przyjąć można, że ważnym motywem zawarcia tego związku był status majątkowy Zygmunta Żuławskiego. Niewątpliwie posiadać on musiał pokaźny majątek ziemski, bądź dużą ilość gotówki, skoro rodzice Emilii zgodzili się wydać ją za niego za mąż" - pisał Friede.
Brat Emilii, Lajos, od początku lat 30. XIX wieku należał do najpopularniejszych węgierskich posłów. Niestety, jego polityczne zaangażowanie, szczególnie nawoływanie do uniezależnienia się od Austrii, miało już wkrótce sprowadzić na całą rodzinę nieszczęście. Wstępnie represje ograniczały się do kar finansowych i okazjonalnych szykan. Kiedy jednak Kossuth stanął na czele nieudanej rewolucji przeciwko władzy Habsburgów, Austriacy odpowiedzieli skazując go zaocznie na śmierć, konfiskując majątki jego bliskich i aresztując ich lub wyrzucając z kraju. Na liście banitów znaleźli się również Zygmunt Żuławski z żoną i dziećmi. Po paru przystankach, w 1852 roku polsko-węgierska familia trafiła do Stanów Zjednoczonych.
Rozłąka
Pierwsze lata na emigracji nie były łatwe dla przyzwyczajonej do dostatku rodziny. Utrzymując się w dużej mierze z pieniędzy przekazywanych przez sympatyków ciągle aktywnego politycznie Lajosa, Żuławscy imali się rozmaitych zajęć, które nie przynosiły większych profitów. Poprawę sytuacji materialnej dało im dopiero otwarcie przez Emilię pensjonatu w Nowym Jorku. Niestety, sukces ten nie pomógł przeżywającemu kryzys związkowi. Żuławski źle znosił utratę wcześniejszego statusu i zależność finansową od żony; coraz więcej pił, a pod wpływem alkoholu często posuwał się do bicia. "W końcu pewnego dnia na przełomie 1853 i 1854 roku zabrał całą gotówkę i ulotnił się z domu, zostawiając Emilię i dzieci samych sobie" - opisywał Ireneusz Friede.
Gdy 12 kwietnia 1861 roku wybuchła wojna secesyjna, Żuławski mieszkał w Wirginii na południu USA. Mimo siedmiu dekad w metryce, niemal od razu zgłosił się do służby w oddziałach Konfederacji. Co go do tego skłoniło? Być może tęsknił za wojaczką - spędził na niej wszak kawał młodości. Może chodziło o wartości, konserwatywne, surowe zasady południowych regionów, za które wielu było gotowych umrzeć z bronią w ręku. Możliwe też, że powód był bardziej prozaiczny: pieniądze. Jako oficer, Żuławski mógł liczyć na stosunkowo wysoki żołd; otrzymał zapewne również wynagrodzenie za to, że zgodził się zastąpić w armii zamożnego plantatora, który usilnie chciał zrezygnować ze służby. Dla samotnego, uzależnionego od alkoholu 70-latka korzyści te mogły stanowić decydujący argument.
Początkowo Żuławski przydzielony został do jednego z pułków kawalerii. Po roku przeniesiono go do artylerii, w której działał już do końca wojny, przede wszystkim wzmacniając obronę Richmond, stolicy Wirginii. Choć awansował do stopnia porucznika, przez większość czasu przydzielany był do działań poza frontem.
O ile służba Żuławskiego - być może ze względu na jego zaawansowany wiek - przebiegła spokojnie, tak losy jego synów pędziły w zupełnie innym tempie. Dwaj najmłodsi, Kazimierz i Zygmunt junior, w momencie rozpoczęcia wojny żyli na Północy i bez wahania zaciągnęli się do wojsk federalnych. Pierwszy z nich wziął udział w szeregu ważnych bitew, jednak z powodu problemów z dyscypliną został zdegradowany z podporucznika do szeregowca. Nastoletni Zygmunt nabawił się tymczasem tyfusu podczas jednej z kampanii w okolicach rzeki Missisippi i zmarł w 1863 roku.
Również dwaj starsi synowie Żuławskiego, Emil i Władysław, przyłączyli się do Unii, chociaż nie od razu. Gdy Północ i Południe zaczęły wymieniać ciosy, przebywali akurat na Półwyspie Apenińskim, gdzie - zainspirowani przez wuja Lajosa - walczyli z Austrią u boku rewolucyjnych powstańców Giuseppe Garibaldiego. To, czego się tam nauczyli, szybko przydało im się po powrocie do USA. Władysław stanął na czele jednego z pułków nazywanych Afrykańskimi Korpusami (służyli w nich głównie wolni lub oswobodzeni Murzyni), a Emil dowodził wchodzącą w jego skład kompanią. Obaj dali się poznać jako twardzi, skuteczni komendanci. Kiedy pod koniec bitwy pod Marianna we wrześniu 1864 roku garstka żołnierzy Konfederacji zabunkrowała się w w miejscowym kościele, Władysław nakazał podpalić budynek i wypłoszyć wrogów ogniem. Było to ostatnim aktem tego starcia. W ciągu następnych miesięcy Ladislav, jak zapisywano jego imię, awansował do rangi pułkownika, a Emil - kapitana. Czy spotkali jeszcze kiedyś swojego ojca? Na to dowodów
nie ma.
Oficerowie 10. Korpusu Afrykańskiego. Dowodził nim Władysław Żuławski, jego brat Emil był dowódcą kompanii. Fotografie obu oficerów nie zachowały się, dlatego ich identyfikacja na zdjęciu jest niemożliwa fot. domena publiczna
Przykry koniec
Po wojnie życie Zygmunta Żuławskiego nie wróciło już na proste tory. Stany Zjednoczone były zdewastowane. Perspektywy dużej części ludności, zwłaszcza byłych żołnierzy Konfederacji, nie rysowały się optymistycznie. W 1868 roku Polak ponownie jednak się ożenił, i to ponownie ze zacznie młodszą, 33-letnią kobietą. Małżeństwo przetrwało tułaczkę po kilku stanach, nieustanne kłopoty finansowe i rozmaite wypadki losowe (np. huragan), lecz zakończyło się, gdy po dekadzie Margaret urodziła syna. Czy mający 86 lat Żuławski chciał - lub w ogóle mógł - ponownie zostać ojcem? Trzeba założyć, że nie. Zaraz po narodzinach małego Josepha, Zygmunt zostawił rodzinę i przeniósł się na północ kraju.
Obóz 10. Korpusu Afrykańskiego fot. Biblioteka Kongresu USA
Ucieczka nie przyniosła mu szczęścia. Bezrobotny i prawdopodobnie bezdomny, często łamał prawo. W marcu 1878 roku trafił do więzienia za próbę włamania w Wisconsin. Za kratkami bez przerwy opowiadał o swojej przeszłości, z reguły wybielając lub wyolbrzymiając całe epizody (m.in. podawał się za byłego żołnierza Unii, a nawet polskiego hrabiego). Po wyjściu na wolność jego położenie stało się jeszcze gorsze. Choć powtarzał, że pragnąłby wrócić do Polski, w 1884 roku ponownie został skazany, tym razem za "włóczęgostwo" w stanie Maryland. To właśnie wtedy jego niedola stała się inspiracją dla anonimowego poety, który napisał wiersz "Count Zowaski" opublikowany w książce "Campfire Sketches and Battlefield Echoes of 61-65" - zbiorze ciekawostek i anegdot o uczestnikach wojny secesyjnej.
Samotny, siedzi w przyćmionym, szarym świetle Spójrz na niego przez więzienne kraty! Ten weteran minionych wojen, Ten mąż z bitewnymi bliznami, Columbio! Zapłacz na taki widok!
Żałobny lament zgrabnych strof stanowił trafne podsumowanie życia człowieka, który był ofiarą zarówno historii, jak i siebie samego.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski