PiS wygrał z Brukselą. Ale czy jest się z czego cieszyć?
To już właściwie pewne. Koniec dwuletniego sporu z Komisją Europejską o kwestię praworządności jest już tylko kwestią czasu. Teoretycznie zakończy się kompromisem, ale tak naprawdę zwycięzca jest jeden: PiS. Ale plamy na reputacji naszego kraju tak łatwo się nie zmaże.
Oglądając wczorajszą konferencję prasową wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa trudno było nie odnieść wrażenia, że w sprawie praworządności wszystko jest "pozamiatane". Timmermans pełen był ciepłych słów na temat polskiego premiera i jego otwartości na dialog. Komisarz był szczególnie zachwycony, że PiS zdecydował się ustąpić w sprawie, której ustąpić było najłatwiej, czyli zrównaniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn sędziów. Owszem, Timmermans przyznał, że wszystkie rekomendacje wydane przez KE nadal obowiązują, ale wyraz jego słów był jasny: to koniec.
To zresztą nie tylko kwestia wrażenia. O tym, że spór prawdopodobnie zakończy się w maju, doniósł w środę Reuters, powołując się na swoje źródła w Brukseli. Już kilka tygodni wcześniej - jeszcze przed propozycją nowych reform reformy sądownictwa - to samo mówili rozmówcy WP w ekipie rządzącej. Przyznam się, że wtedy uznałem to za przejaw myślenia życzeniowego. Ale teraz sytuacja wygląda inaczej. Rząd PiS zrobił to, co powinien był zrobić już na początku sporu: dać Komisji szansę na wyjście z twarzą z beznadziejnej walki. Komisja nie ma kolejnego ruchu, tym bardziej że Polska prawdopodobnie już zebrała wystarczającą koalicję państw członkowskich, by zablokować ewentualne głosowanie nad uruchomieniem artykułu 7.1.
Nic dziwnego, że politycy PiS triumfują. Jedno ze źródeł cytowanych przez Reutersa cieszy się, że załatwienie sprawy wytrąci argumenty opozycji. I zapewne ma rację. Pytanie tylko, czy rzeczywiście jest z czego się cieszyć.
Zobacz także: Kaczyński: to jest ostatni marsz. Dotarliśmy do celu. Zwyciężyliśmy!
Plusy dodatnie, plusy ujemne
Oczywiście, sam fakt, że z naszego kraju zostanie zdjęte odium ogromnie obciążające naszą pozycję w Unii Europejskiej jest dobry. Dzięki temu polski głos w UE będzie miał trochę większe znaczenie, szczególnie w perspektywie negocjacji ws. budżetu i innych spraw, które - choć często o tym nie wiemy - wpływają na nasze codzienne życie. Polska dyplomacja i będzie mieć trochę więcej środków i czasu aby robić coś więcej, niż tylko gasić kolejne pożary i naprawiać problemy tworzone przez rządzących. To dobrze także dlatego, że gdyby Bruksela nie poszła na kompromis, efekty byłyby opłakane. Podziały w Unii tylko by się pogłębiły, Unia zostałaby dodatkowo osłabiona, a perspektywa Polexitu niebezpiecznie by się przyspieszyła.
W końcu dobre jest też to, że dzięki naciskowi Komisji Europejskiej uda się choć w niewielkim stopniu rozwodnić reformy PiS-u doprowadzające do upartyjnienia sądów. Z kolei dla tych, którzy są zwolennikami idei "Europy ojczyzn", ukrócenie ambicji Komisji też będzie dobrą wiadomością.
Mimo to, patrząc na brukselską wiktorię PiS-u ciężko o entuzjazm. Jej koszty są ogromne. I nie chodzi o to, że tu w kraju zostaniemy sami z efektami fatalnych reform autorstwa resortu Ziobry. Formalne zdjęcie z Polski procedury praworządności nie przywróci Polsce automatycznie pozycji i reputacji sprzed całej awantury. Opiniotwórcze kręgi w Europie doskonale wiedzą, że ustępstwa PiS są w gruncie rzeczy kosmetycznymi zmianami. Polska nie przestanie być postrzegana jako czarna owca Europy. I nawet jeśli wizerunek nie jest w polityce zagranicznej najważniejszym czynnikiem, to z pewnością ma on przełożenie na to, jak jesteśmy traktowani jako państwo.
Kompromis z Warszawą będzie oznaczać też koszty dla Unii. Po raz kolejny okaże się, że fundamentalne wartości Unii nie są jednak dla niej aż tak ważne, jak to wynika z jej retoryki. A to przełoży się choćby na wiarygodność UE, zarówno w oczach zagranicy, jak i jej własnych obywateli.
To jeszcze nie koniec
Nie jest też tak, że nadchodzący kompromis będzie oznaczał definitywny koniec polskich problemów z kwestią praworządności. Jak słychać w Brukseli, wcale nie jest wykluczone, że przyznawanie unijnych środków nie zostanie uzależnione od spełniania demokratycznych standardów. Ale nie chodzi tylko o Unię. Z moich informacji wynika, że sprawą może zainteresować się też Waszyngton. Fakt, że Polska porozumie się z Brukselą nie będzie miał tu znaczenia. W Kongresie kula śniegowa zapoczątkowana ustawą o IPN ruszyła, a wraz z nią zainteresowanie naszym krajem. Nie trzeba dodawać, że nie jest to przyjazne zaciekawienie.
Dlatego z nadchodzącego triumfu rządu trudno cieszyć się. Mleko się rozlało i leżało nietknięte na podłodze przez dwa lata. Tej plamy tak łatwo się nie zmyje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl