Piotr Zychowicz: Polacy mają niezdrowy stosunek do Żydów
- Polacy dzielą się na tych, którzy ślepo kochają Żydów i na tych, którzy ich ślepo nienawidzą. Nie zaliczam się do żadnej z tych grup – mówi Piotr Zychowicz, publicysta historyczny i redaktor naczelny miesięcznika Historia Do Rzeczy. 17 maja ukazała się jego nowa książka ''Żydzi. Opowieści niepoprawne politycznie'', zawierająca teksty publicystyczne i wywiady autora dotyczące żydowskiej historii.
Jakim?
Oczywiście na założeniu etnicznym. Antysemita uważa, że Żyd tylko dlatego, że urodził się Żydem, jest diabłem wcielonym. A filosemita odwrotnie: Żyd tylko dlatego, że urodził się Żydem jest aniołem. Jest to oczywiście absurd, podejście propagandowe. Prawda jest zupełnie inna. Żydzi nie są ani narodem aniołów, ani diabłów. Są takimi samymi ludźmi jak Polacy, Rosjanie, Niemcy, Anglicy i inni.
Podczas kilkunastu lat pracy w ''Rzeczpospolitej'' zajmowałem się sprawami żydowskimi i Izraelem. Poznałem wtedy bardzo wielu Żydów. Część z nich polubiłem, a część nie. To samo dotyczy historii. Są Żydzi, za którymi – delikatnie rzecz ujmując – nie przepadam. To Żydzi-komuniści - ubecy, politrucy z Armii Czerwonej, partyjniacy i im podobni. Ale zastrzegam, by uprzedzić ewentualne oskarżenie o antysemityzm, że polskich komunistów nie lubię znacznie bardziej. Ich zdrada bowiem boli mnie dużo mocniej.
Z drugiej strony są Żydzi, których bardzo cenię. Na przykład syjonistów-rewizjonistów, o których jest sporo w ''Żydach''. Ten prawicowy ruch na początku istnienia państwa Izrael, gdy rządziła lewica, był ostro zwalczany. Pamięć o bohaterskich czynach tej formacji była wymazywana. Przykładem może być powstanie w getcie warszawskim. Narracja o tym wydarzeniu została niemal całkowicie zdominowana przez lewicową Żydowską Organizacją Bojową (ŻOB). Mówienie o tym, że w tym zrywie wzięli udział również lepiej uzbrojeni i znacznie lepiej przeszkoleni Żydzi z prawicowego Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW) było przez lata tabu. Marek Edelman, jeden z czołowych depozytariuszy pamięci o walce ŻOB i jeden z bojowników z getta, nazwał nawet członków ŻZW ''faszystami'', których trzeba wymazać gumką z historii...
Mówimy: "Żydzi". Ale o kim my w ogóle rozmawiamy? Zdaniem jednego z Pańskich rozmówców - prof. Szlomo Sanda - Żydzi to naród wymyślony...
fot. Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
Rzeczywiście, według prof. Sanda naród żydowski został stworzony przez Teodora Herzla i innych ideologów syjonistycznych. Działali oni pod wpływem nacjonalizmów europejskich – głównie niemieckiego. Przez całe stulecia przeciwieństwem Żyda był chrześcijanin. Oznacza to, że przez setki lat bycie Żydem było tożsame z byciem wyznawcą judaizmu. Dopiero na przełomie XIX i XX wieku syjoniści zaczęli redefiniować to pojęcie, ukuwając nowoczesne pojęcie narodu żydowskiego.
W Izraelu mamy do czynienia z ogromną mieszanką typów ludzkich. To jest społeczeństwo wieloetniczne: żyją tam ludzie z Afryki, Bliskiego Wschodu, Ameryki, Polski i innych krajów oraz kontynentów. Wszyscy oni czują się Żydami. Nie są jednak – wbrew temu co twierdzą syjoniści – członkami tej samej grupy etnicznej. Podobne twierdzenie to absurd. Są potomkami rozmaitych ludów, które kiedyś przyjęły judaizm. Bo - jak udowadnia to prof. Sand - nie było takiego wydarzenia jak wygnanie Żydów z Palestyny. Judaizm rozprzestrzeniał się przez setki lat poprzez nawracanie kolejnych społeczności.
Dlatego opowiadana dziś historia o jednolitym etnicznie narodzie, który został wygnany ze swej ziemi, setki lat błąkał się po świecie, aby w 1948 roku wrócić i stworzyć państwo Izrael, to mit. Dają się na to nabrać także goje (nie-Żydzi), którzy często uważają, że Żydzi są zwartym monolitem, a nawet – jak twierdzą antysemici – są bardzo solidarni i tworzą ''globalną żydowską mafię''. Tymczasem ja nigdy nie spotkałem narodu – może poza Polakami – tak bardzo skłóconego i podzielonego.
No właśnie, pańska książka kruszy mit Żydów jako zatroskanej o siebie wspólnoty. Jeden z pańskich rozmówców opowiada, że podczas II wojny światowej w żydowskiej palestyńskiej prasie temat Holokaustu niemal nie istniał. A gdy ocaleńcy przyjeżdżali do Palestyny, a później do nowopowstałego Izraela, to wołano na nich pogardliwie ''sabon'', czyli... ''mydło''. Przezywający ich w ten sposób mieli oczywiście na myśli użytek, jaki przemysł III Rzeszy robił z tłuszczu pozyskanego z ciał pomordowanych Żydów.
Stosunek Izraelczyków do ocalałych z Holokaustu do początku lat 60. jest jedną z najbardziej wstydliwych kart żydowskiej historii. Dziś ocaleli z Zagłady mają tam status świeckich świętych, a wytatuowany na przedramieniu numer obozowy otwiera wszystkie drzwi. Natomiast początkowo, w latach 50., tymi ludźmi głęboko gardzono. Był to bowiem okres budowania nowego państwa i tworzenia nowego Żyda. Nie miał on być już znanym z Europy ubogim kupcem, który na rogu ulicy sprzedaje cebulę, ale rolnikiem, robotnikiem i wojownikiem. Ideologia syjonistyczna zakładała całkowite zerwanie z modelem społecznym diaspory, który uznawała za niezdrowy. Żydzi w innych krajach byli słabi, całkowicie podporządkowani innym nacjom. Nie potrafili uprawiać ziemi, nie mieli muskułów, klasy robotniczej. Tymczasem Żydzi urodzeni w Palestynie, zwani sabrami, byli śmiali, silni i potężni. Pewni siebie. Pracowali na roli w kibucach i jako robotnicy w dokach Hajfy. A do tego potrafili strzelać i walczyć z Arabami. Holokaust był dla nich
dowodem na to, że Żydzi z Europy byli słabi, bo dali się poprowadzić jak barany na rzeź. Dla sabrów ocaleli z Holokaustu byli powodem do wstydu. Wyszydzano ich, gardzono nimi i ukrywano ich świadectwo. Gdybyśmy byli na waszym miejscu – mówili sabrowie – tak łatwo byśmy się Niemcom nie dali. W efekcie przybysze z Europy bali się ujawniać, że byli w obozie koncentracyjnym. Bali się mówić głośno o swoich cierpieniach.
Wszystko zmieniło się, gdy w 1962 r. rozpoczął się proces Adolfa Eichmanna...
Tak. Naród izraelski poczuł się chyba wystarczająco pewnie na Bliskim Wschodzie i uznał, że nie ma się co dłużej wstydzić Holokaustu i można już otwarcie opłakiwać jego ofiary. Ale bardzo szybko Izraelczycy popadli w drugą skrajność. Holokaust dla wielu z nich stał się świecką religią, narzędziem wzmacniania syjonistycznego ducha i patriotyzmu młodzieży. Elementem tego ''wychowania'' są nieszczęsne wycieczki do Auschwitz, podczas których młodzi Izraelczycy dostają następujący przekaz: ''Zobaczcie! Tylko w Izraelu jesteście bezpieczni, bo świat jest pełen antysemitów, którzy czyhają na życie Żydów. Musicie więc zrobić wszystko, by obronić swoją ojczyznę, żeby Holokaust się już nigdy nie powtórzył''. Co ciekawe, ci sam ludzie, którzy indoktrynują w ten sposób młodzież, bez mrugnięcia przekonują, że na całym świecie nie ma drugiego miejsca na świecie, w którym Żydzi byliby bardziej zagrożeni niż właśnie Izrael. ''Jesteśmy w morzu krwiożerczych Arabów – przekonują – którzy chcą nas wymordować''. Tak to bywa z
ideologiami, że na ogół nie są specjalnie logiczne. Niestety, ideologa syjonistyczna ''wchłonęła'' Holokaust i wykorzystuje go do swoich celów politycznych. Co bardzo denerwuje wielu Żydów.
Na przykład kiedyś Jasera Arafata nazwano Hitlerem, potem prezydenta Iranu...
No tak, każdy aktualny przeciwnik Izraela jest nowym Hitlerem (śmiech). Żeby jednak było jasne: żydowski żal z powodu Holokaustu i rozpacz wywołane straszliwymi cierpieniami, jakich zaznali Żydzi podczas wojny, są absolutnie szczere. Kiedy młodzi Żydzi płaczą w Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu, gdy wyobrażają sobie swoich rodaków prowadzonych do komór gazowych, to są w tym autentyczni. To politycy wykorzystują Zagładę. Stała się ona spoiwem izraelskiego społeczeństwa, ma służyć do mobilizowania go do walki za ojczyznę. Ma również wywołać odruchu solidarności społeczności międzynarodowej w sporze Izraela z Arabami. Nikt przecież nie chce żeby Holokaust się powtórzył. Szczerze mówiąc – trudno mi to potępiać. Pewnie gdybym był izraelskim premierem, to prowadziłbym podobną politykę.
To tworzenie ''nowego Żyda'' w młodym państwie izraelskim, o którym mówił pan wcześniej, związane było z bardzo selektywnym stosunkiem do przeszłości. Jak pan wspomniał, diaspora stała się negatywnym punktem odniesienia. Ale na sztandary wyniesiono np. powstańców z getta warszawskiego. Tymczasem jeden z pańskich rozmówców, Eli Gat, wypowiada się bardzo krytycznie o tym zrywie. Dlaczego?
Aby bezkolizyjnie dokonać syntezy Holokaustu z syjonistyczną ideologią bojowego Żyda, wyizolowano z historii Zagłady epizod oporu przeciwko Niemcom. Wyolbrzymiono go przy tym do nieprawdopodobnych rozmiarów. Chodziło o to, by pokazać, że istnieli Żydzi, którzy chwycili za broń i postawili się Niemcom. Wskazano na dwie rzeczy: żydowską partyzantkę i wspomniane powstanie w getcie.
Jeśli chodzi o ten pierwszy element to – przynajmniej na terenach polskich – istnienie silnej antyniemieckiej partyzantki żydowskiej jest mitem. Żydzi tworzyli na ogół tzw. grupy przetrwaniowe, które w ogóle nie zajmowały się walką z Niemcami. Ich celem było po prostu przeżycie w lesie, co często doprowadzało do konfliktów z polskimi chłopami, którym rabowano żywność. Jest to zresztą oczywiste, bo przecież uciekinierzy musieli w tym lesie coś jeść. Niektóre z tych grup zostały wchłonięte przez partyzanckie struktury sowieckie. Żołnierze tych formacji mają na swoim koncie zbrodnie na polskiej ludności cywilnej. Dwie najbardziej znane to masakry w Nalibokach i w Koniuchach, których żydowscy partyzanci dokonali pod dowództwem sowieckim.
Jeśli chodzi o powstanie w getcie – najbardziej heroiczny epizod Holokaustu - to wspomniany przez pana Eli Gat ma na jego temat odmienne zdanie od większości rodaków. Wskazał on choćby na twierdzenie, że powstańcy nie chcieli umierać w komorach gazowych, ale honorowo, z bronią w ręku, w walce. Być może taki był zamiar, ale nie został on zrealizowany. Bardzo duża część powstańców z getta po krótkiej walce przedostała się kanałami na tzw. ''aryjską'' stronę Warszawy. Po prostu uciekła. Ludzie więc uratowali swoje życie, nie zginęli. Pozostawili za to resztę Żydów z getta na pastwę straszliwego niemieckiego odwetu. Po drugie – według Gata - mitem jest przekonanie, że Niemcy ''wreszcie poczuli strach przed Żydami'', bo zobaczyli, że ci również potrafią się bić. Że nie można ich jednak mordować bez konsekwencji. Tymczasem stłumienie powstania nie było dla Niemców większym problemem. W trakcie tego zrywu zabijali oni Żydów niemal zupełnie bezkarnie. Straty sił niemieckich wyniosły… 16 zabitych, wśród których był
jeden polski policjant i jeden Ukrainiec. Trudno uznać je za znaczące.
Po trzecie wreszcie, nieprawdziwa jest opowieść o rzekomych bunkrach, w których Żydzi – niczym ich przodkowie w Masadzie – bronili się przed Niemcami. Według Eliego Gata to nie były żadne bunkry, tylko skrytki z zapasami, które przygotowała sobie ludność żydowskiej dzielnicy. Ich budowniczy mieli nadzieję, że gdy getto zostanie ostatecznie opróżnione, uda im się w nich ukryć i przetrwać do końca wojny.
I tutaj docieramy do najbardziej dramatycznego oskarżenia Eliego Gata pod adresem pomysłodawców powstania. Jego zdaniem, większość Żydów w getcie miała jakiś, mniej lub bardziej realny, plan przetrwania. Jedni chcieli się ukryć. Drudzy chcieli przedostać się na stronę ''aryjską''. Inni mieli nadzieję, że ze względu na ''fach w ręku'' zostaną uznani za pożytecznych i dotrwają do końca wojny w jakimś obozie pracy albo w fabryce. Czy te plany miały szanse na powodzenie? Nikt tego nie wie. Ale na pewno część z nich – kilka, może kilkanaście procent – mogłaby przetrwać. Tymczasem powstańcy – mówi Gat - decydując się na wywołanie powstania, odebrali im wszelkie szanse, wybrali tym ludziom moment śmierci. Zdaniem Eliego Gata nie mieli prawa tego zrobić.
Czyli część polityki historycznej Izraela jest oparta na mitach?
Polityka historyczna zawsze jest oparta na mitach. Dotyczy to każdego państwa. Historia jest nauką dążącą do ustalenia faktów, a w politykę z zasady wpisane jest kłamstwo. Polityka bowiem – jak mówił Jerzy Giedroyć – jest najbardziej niemoralną ze wszystkich form ludzkiej aktywności. Polityka historyczna jest więc oczywiście zwykłą propagandą historyczną. Zarówno w Polsce, jak i w Izraelu, Rosji, Niemczech i wszystkich innych państwach. W jej obrębie pewne fakty z przeszłości się uwypukla, pewne zaciera, a także konstruuje mity. I nic na to nie poradzimy. Tak to już jest na świecie, że historia jest dla ludzi ważna i politycy starają się ten fakt jakoś zdyskontować do swoich celów.
W książce nie ucieka pan od innego drażliwego tematu: kwestii polskich zbrodni na Żydach i żydowskich zbrodni na Polakach.
Chciałem pokazać, że we wszystkich narodach w ekstremalnych sytuacjach występuje cały wachlarz postaw – od chwalebnych do godnych potępienia. Dotyczy to również Polaków i Żydów. Przedstawiam więc w mojej nowej książce mniej chlubne karty polsko-żydowskiej historii. Pokazuję żydowskiego ubeka, który zrywał Żołnierzom Wyklętym paznokcie na Rakowieckiej. Ale także dzielnego Żyda z Armii Krajowej, który walczył w Kedywie, a potem został ranny w Powstaniu Warszawskim. Piszę o Polakach, którzy z narażeniem życia ratowali Żydów, ale także o szmalcownikach. W książce opisuję m.in. szokującą zbrodnię dokonaną na Żydach przez oddział AK idący na ratunek powstaniu warszawskiemu. Polaków i Żydów cechuje coś, co nazwałbym mianem ''plemiennego idealizmu''. Część historyków żydowskich uwielbia wyciągać Polakom różne przewiny: Jedwabne, szmalcownictwo, powojenne mordy. Domaga się od nas, żebyśmy byli ''dojrzali'' i potrafili rozliczyć się z ''czarnymi kartami naszej historii''. Ale ci sami panowie są gotowi oskarżać o
antysemityzm wszystkich tych, którzy chcieliby mówić o policji żydowskiej, Judenratach, zbrodniarzach z Koniuchów i Naliboków, czy udziale Żydów w sowieckim aparacie terroru. Jest to dziecinada, która równie mocno występuje po polskiej stronie. Tyle, że na opak. U nas też są panowie, którzy upierają się, że Polacy to urodzeni filosemici, że nigdy na całym świecie nie było narodu, który tak dbał i troszczył się o Żydów jak my. A ci paskudni Żydzi odpowiadali nam za to czarną niewdzięcznością. Według nich naród polski podczas wojny składał się z samych Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Jest to niebywała wręcz hucpa i propaganda, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
W każdej sytuacji, niezależnie od narodowości, znajdą się ludzie, którzy popełniają niegodne czyny. Mnie nie interesują jakieś jałowe plemienne przepychanki (''my jesteśmy cacy, a oni be'') i zatajanie niewygodnych faktów. Uważam to za śmieszne.
W takim razie, co powinniśmy zmienić w opisywaniu wspólnej polsko-żydowskiej historii?
Przede wszystkim nie wolno traktować historii jako PR-owskiego pola bitwy. To zostawmy specom od propagandy, twórcom ''polityki historycznej'': w Izraelu, w Polsce i w żydowskiej diasporze w Nowym Jorku. Ludzie, którzy chcą uprawiać historię na serio, powinno pisać, jak było. Jak powiedziała ostatnio pani Irena Steinfeldt, która rozpatruje wnioski o nadanie tytułu Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata, poszczególne czyny nie mówią o charakterze narodów – tylko o charakterze jednostek. Dlatego nie wierzę ani w kolektywną winę, ani w kolektywną odpowiedzialność, ani w kolektywne zadośćuczynienie. Przeprosiny Aleksandra Kwaśniewskiego za mord w Jedwabnem były absurdalne. Nie czuję się w żaden sposób odpowiedzialny za bandziorów, którzy palili w stodole ludzi. Nie oczekuję też – a nawet byłbym czymś takim zażenowany – żeby przewodniczący gminy żydowskiej w Polsce wszedł na mównicę i przeprosił Polaków za Jakuba Bermana. Gdyby takowy się znalazł, to byłbym pierwszy, który by go z tej mównicy ściągnął i powiedział,
żeby się nie wygłupiał.
###Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska