Piotr Gąsowski: byłbym super prezydentem wszystkich Polaków
Mam dwóch przyjaciół, którzy są z zupełnie innej opcji politycznej niż ja. I co ciekawe, nie są zacietrzewieni, mimo że są konserwatystami. Ale bardzo szanuję ich zdanie i dopóty, dopóki to wedle mojej oceny ociera się o zdrowy rozsądek, jeśli czuję, że to wynika z przekonania, a nie z koniunkturalizmu, jestem w stanie rozmawiać. Bo kto powiedział, że to ja mam rację? Kto ma to ocenić? - mówi Piotr Gąsowski w rozmowie z Ewą Koszowską.
Ewa Koszowska: Wiele rzeczy ci w życiu nie wyszło?
Piotr Gąsowski: Sporo. Ale książka mi wyszła. W sensie: ujrzała światło dzienne.
Po wielu trudach i przeciwnościach losu.
Po roku pisania, a potem po kradzieży części rozdziałów mojej książki, które musiałem w całości odtwarzać.
Jak z tą kradzieżą było?
Wyjechałem na wakacje z rodziną, gdzie skradziono mi torbę, w której był komputer i notatki z nowymi pomysłami. Gotowych rozdziałów nie udało mi się do końca odtworzyć. Miałem z tym ogromny kłopot. Pisząc książkę pierwszy raz w życiu, najczęściej w nocy, wpada się w stan niemal narkotycznego transu. Do głowy przychodzą dziewicze myśli, które w dzień giną i trudno je potem odwzorować. Byłem wkurzony straszliwie. I rozgoryczony. Co tu mówić... Ktoś wyrwał mi kawałek mojej, nieopierzonej jeszcze, literackiej duszy!
Masz dystans do siebie?
Pewnie, że tak. Widać to zresztą w książce. O tytule równie przewrotnym, co prawdziwym "Co mi w życiu nie wyszło?".
A gdybym zwróciła się do ciebie "Wojciechu", obraziłbyś się?
Nie wiem (śmiech). Gdy byłem młodym, początkującym aktorem, wkurzało mnie to. Widzowie często mnie pozdrawiali: Dzień dobry, panie Wojtku. Zastanawiałem, dlaczego? Odpowiedź jest prosta: chodziło im o Wojtka Gąssowskiego, który był znany wiele lat wcześniej niż ja. Dopiero, kiedy zacząłem wychodzić z cienia i stałem się rozpoznawalny, zaczęto zwracać się do mnie per Piotr. Ale dzięki tej i innym historyjkom, mam dzisiaj o czym opowiadać. Tym bardziej, że Wojtkiem jestem bardzo często do dziś (śmiech).
To zamieniam się w słuch.
Kiedyś byliśmy na koncercie w Spodku w Katowicach. Impreza była sponsorowana przez firmę Polmos. Wiesz, co to znaczy?
Domyślam się.
Był tam facet, który ciągle się na mnie gapił. Jem sałatkę, a on podchodzi i na mnie napiera. W końcu mnie przyparł do ściany i bełkocze: wie pan, za co pana cenię? Pomyślałem, że może za jakąś rolę... Na co on duka: za "Gdzie się podziały tamte prywatki" (śmiech).
Albo inna historia. Korty w Szczecinie, rozgrywamy turniej aktorów i w pewnym momencie podchodzi do mnie para. I facet zagaja:
- No i co? Jak tam u pana?
- Wszystko dobrze.
- A ubezpieczony pan jest?
- Gdzie?
- No życie, poliska...
- Gdzieś tam jestem ubezpieczony. Dom na pewno.
-_ Bo wie pan, ja już mam przygotowaną polisę dla pana. Jak i dla wszystkich kolegów aktorów. _
Wyciąga papiery, a tam... Wojciech Gąssowski. Na początku pomyślałem, że po prostu pomylił imię. Mówi dalej:
- Pan tyle śpiewa.
- No śpiewam. _
- _Ale wie pan, jak sobie czasem włączymy na imprezie o tych prywatkach, co pan śpiewa...
Myślę wtedy: ja pierniczę. Przecież ja, po pierwsze, wyglądam zupełnie inaczej. Po drugie - nie mam włosów, w przeciwieństwie do Wojtka. A po trzecie, jestem młodszy od niego o ponad dwadzieścia lat. Ale to, widać, ludziom nie przeszkadza. A już sytuacja z radiem, którą opisałem w książce, jest podsumowaniem tego wszystkiego.
Kawałek "Gdzie się podziały tamte prywatki" pewnie znasz już na pamięć?
Oczywiście. Na imprezach, które prowadzę, często opowiadam te anegdoty. I wtedy nie ma zmiłuj, "Prywatki" muszę odśpiewać.
Co cię wprawia w dobry humor?
Dobra energia od ludzi. Przyroda. I... alkohol (śmiech). Lubię się napić kieliszeczek dobrego trunku, ale nie tak, żeby się upić. Jest wesoło, mam dobry humor. Nie zamykam się w sobie. Alkohol wyzwala we mnie pozytywne emocje.
Na zdjęciu: Piotr Gąsowski i "Tercet czyli Kwartet".
Uwielbiam też ciekawie spędzać czas. Niedawno wróciłem z nart. Piękna pogoda, cudowne słońce. W dobry nastrój wpędzają mnie też sukcesy moich najbliższych, moich dzieci. Kiedy widzę jak kilkuletnia córeczka i dwudziestoletni syn zaiwaniają na nartach, duma mnie rozpiera.
Syn jest już w takim wieku, że pewnie jeździ lepiej i szybciej od ciebie?
Co bardzo mnie cieszy. Nie rozumiem historii, kiedy ojciec jest zazdrosny o syna. Równie niezrozumiała jest dla mnie sytuacja, gdy w związku kobiety i mężczyzny występuje uczucie zawiści o wzajemne dokonania. Sam nigdy nie byłem zazdrosny o sukcesy mojej kobiety. Wręcz odwrotnie. Byłem z niej dumny.
Polacy są zadowolonym narodem?
Coraz gorzej z tym zadowoleniem. Nie wydaje mi się również, by nasz humor był szczególnie błyskotliwy. Mało tego, jeżdżąc po świecie często spotykam się z opinią, że jesteśmy narodem sfrustrowanym, smutnym. Nie trzeba daleko szukać. Weźmy przywitanie. W Europie proste „jak się masz?” jest traktowane jak pozdrowienie. Polacy zamiast odpowiedzieć tym samym, wylewają żale, zadręczają adwersarzy swoimi problemami.
A jak jest z tobą?
Nie jestem od tego wolny. Na pytanie: jak tam, Gąs, u ciebie? też się skarżę: wiesz, boli mnie coś w krzyżu. Nie ma tego: jest OK. Płakanie w kącie też ma jednak dobre strony. Jeżeli jesteśmy w stanie komuś się zwierzyć - coś mnie boli, coś kręci, nie jestem szczęśliwy - w przypadku przyjaźni to zbliża ludzi. To jest ta pozytywna strona naszego narodowego charakteru.
Polacy mają problem z dystansem do siebie. Polak z Polaka nie potrafi pożartować. Dotyczy to wielu pokoleń. Byliśmy i jesteśmy chowani w poczuciu historycznej krzywdy, społeczeństwo nie umie się wyzwolić od tej traumy. Zawsze nas ktoś prześladował: a to w czasie II wojny światowej nas sprzedali, to gdzieś znowu nie docenili, wiedzieli o stanie wojennym i nie pomogli. Ciągle jesteśmy tym karmieni. Ja nie mówię, że to jest kłamstwo. Bo to prawda. Tylko jak długo będziemy się jeszcze katować? Przecież nasza historia zna wiele rzeczy, które nam się zdecydowanie udały! Na przykład piękne zwycięstwo - Powstanie Wielkopolskie, któremu w podręcznikach do historii poświęca się dwie strony. Dlaczego TYLKO tyle?!
Bo nie lubimy ludzi sukcesu. Internautów przyciągają złe newsy: wypadki, katastrofy, różne wpadki polityków i celebrytów.
No pewnie. Bo kogo obchodzi, że ktoś jest dobrym człowiekiem. Trzeba napisać, że jest chu…m. Wtedy każdy przeczyta (śmiech).
Interesujesz się polityką?
Niestety, za bardzo.
Dlaczego niestety?
Zbyt dużo czasu jej poświęcam. Jestem takim amatorskim badaczem mediów. I od niepamiętnych już czasów - a teraz w szczególności - oglądam wszystko od lewa do prawa: TV Republika, TVP Info, TVN24. Czytam "Politykę", "Do Rzeczy", "Rzeczpospolitą i "Wyborczą". To jest, oczywiście, strasznie pracochłonne i czasochłonne. I jest to rodzaj uzależnienia. Za każdym razem, kładąc się spać, jestem na siebie wkurzony: "Po co znowu poświęciłem na to g…o tyle czasu. I tak ciągle pieprzą o tym samym. Szans na jakikolwiek konsensus nie ma. Po co mi to?". Odpowiadam sobie: "W nadziei, że zaświeci kiedyś słoneczko" (śmiech).
Dzisiaj od polityki nie da się uciec.
Dlatego często wyjeżdżam. Przed paroma dniami byłem z dziećmi na narciarskim wyjeździe we Włoszech, zobaczyłem po raz kolejny, że jest życie bez polityki. Nie mogłem badać mediów, bo miałem tylko TVP Polonia, a umówmy się, że na jej podstawie analizy medialne nie byłyby obiektywne (śmiech).
Chciałbym wyrobić w sobie pewien rodzaj obojętności, żeby mnie ta polityka nie interesowała. Bo w życiu mam zasadę - denerwuj się i przejmuj tym, na co masz wpływ. Oczywiście, jako obywatel mam wpływ na politykę, biorę udział w wyborach i innych namawiam, by robili to samo. W czasie ostatnich wyborów parlamentarnych musiałem sobie zadać dużo trudu, żeby móc głosować w Chicago. Głosowanie odbywało się nie w niedzielę, a w sobotę. Najpierw w Polsce musiałem odebrać kartę. Następnie w Stanach znalazłem okręg wyborczy, w którym się zarejestrowałem. Dodatkowo musiał się on znajdować blisko sali koncertowej, w której występowałem.
Tyle z tym było zachodu, że w pewnym momencie pomyślałem, by sobie dać spokój, co to takiego ten jeden głos. Ale nie! Przypomniało mi się, że przecież zawsze młodzieży powtarzam, że jeśli nie mają na kogo głosować, niech idą do urny oddać chociaż pusty głos, pokazując swoje niezadowolenie. By politycy w końcu się opamiętali. Że to nie jest kasta, która ma dożywotnią władzę nad społeczeństwem. Ten milion nieoddanych głosów to też siła. Inaczej zostaniemy ocenieni jako lenie. Dla mnie to, że ktoś nie mógł, bo nie chciało mu się wracać z działki, znad jeziora czy po prostu wyjść z domu, nie jest żadnym głosem w dyskusji.
Pokłóciłeś się kiedyś o politykę?
Zdarzyło się. Ale im jestem starszy, tym zręczniej umiem lawirować.
Serio? W jaki sposób?
Jeśli ktoś jest zacietrzewiony, słucham i nawet kiwam głową mówiąc: wiesz co, masz rację. Tym samym zbijam go z tropu. Kiedy ktoś przychodzi się naparzać, a ty mówisz: poddaję się, wytrącasz mu broń z ręki. I dopiero potem dodaję: Masz rację, ale…. Staram się również nie włączać w bezsensowne kłótnie, nie być zaciekłym. Oczywiście, przyznaję, że czasami mi się nie udaje. Ale nigdy nie dochodzi do obrażania się.
Mam dwóch przyjaciół, którzy są z zupełnie innej opcji politycznej niż ja. I co ciekawe, nie są też zacietrzewieni, mimo że są konserwatystami. Ale bardzo szanuję ich zdanie i dopóty, dopóki to wedle mojej oceny ociera się o zdrowy rozsądek - na przykład dotyczy kwestii ekonomicznej, bądź światopoglądowej - jeśli czuję, że to wynika z przekonania, a nie z koniunkturalizmu, jestem w stanie rozmawiać. Bo kto powiedział, że to ja mam rację? Kto ma to ocenić?
Ja powinienem pracować w polityce. Mając kontakt z politykami-mężczyznami, uderzyłbym w to, co nas łączy - każdy facet lubi porozmawiać o kobietach, samochodach, podróżach, pokonywaniu ekstremalnych przeszkód.
W polityce jest coraz więcej kobiet.
Z kobietami też bym się dogadał. Trzeba częściej uderzać w tzw. tematy ogólnoludzkie: miłość, uczucia, emocje. A nie zaczynać od polityki, bo wtedy nie ma miejsca na inne płaszczyzny porozumienia.
Hmm... Gąsowski na prezydenta?
O to, to. Dobrze kombinujesz (śmiech). Byłbym super prezydentem wszystkich Polaków!
A masz katastroficzną wizję Polski?
Nie, nie mam. Wierzę, że mimo wielu perturbacji wewnętrznych i zewnętrznych, Polska sobie poradzi! Z naszą pomocą!
W Europie też jest niespokojnie. Po atakach terrorystycznych narasta strach przed kolejnymi zamachami. Nie boisz się teraz podróżować?
Może to dziwnie zabrzmi, ale ja się w ogóle lubię trochę bać. Podnieca mnie coś, czego nie znam, czego się obawiam. Dreszczyk emocji, adrenaliny. Bardzo dużo podróżuję i często jadę do kraju, o którym prawie nic nie wiem. Byłem już w siedemdziesięciu krajach. Na przykład , siedem lat temu, nagle, zachciało mi się pojechać do Albanii. Znajomi pytali zdziwieni: po co tam jedziesz? Odpowiedź mam zawsze taką samą: bo tam nikt nie jeździ. Chcę zobaczyć, dlaczego. Ostatnio byłem w Nikaragui i to samo pytanie padało. A ja znowu odpowiadałem: bo nie słyszałem za wiele o Nikaragui. Oczywiście, należy trochę przygotować się do wyjazdu, poczytać o kraju do którego się jedzie. Miałem jakieś pojęcie o wojnie domowej, która się skończyła dwadzieścia lat temu o sandinistach i dyktatorze Somozie. Ale tak naprawdę ciężko mi było znaleźć tę Nikaraguę na mapie.
Podróżowanie jest niezwykle emocjonujące. A ja jestem takim trochę kosmopolitycznym duchem. Wszędzie mi jest dobrze. Ale zawsze wracam do mojego kraju z radością! Kocham Polskę, jestem dumny, że tu mieszkam. Coraz bardziej jestem dumny z Warszawy. Stałem się w pewnym sensie, będąc "słoikiem", varsavianistą. Lubię sobie pochodzić śladami Powstania Warszawskiego, zwizualizować sobie to wszystko. Jak do tego doszło i dlaczego itd. Jestem dumny, gdy przyjeżdżają znajomi zza granicy, których nie było tutaj dziesięć lat, i mówią: Jezu, jak pięknie. Dlatego wkurzało mnie to nachalnie powtarzane: Polska w ruinie. Ja się z tym nie utożsamiam. To było marne hasło wyborcze. Ale, jak widać, skuteczne! (śmiech).
Porozmawiajmy o milszych sprawach. Kto przychodzi na spektakl "Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania"?
Dzieci nie przychodzą, bo jest za odważny. Natomiast jeśli chodzi o dorosłych, przychodzą widzowie "od Sasa do Lasa", od robotnika niewykwalikowanego po profesora uniwersytetu. Dlatego, że jest to przedstawienie o seksie, o naszych fantazjach i pragnieniach z nim związanych. O czymś, co dotyczy każdego z nas. A ludzie lubią oglądać coś, z czym się w jakimś stopniu utożsamiają. Nie ma siły, żeby przeciętny obywatel kuli ziemskiej, przynajmniej z jedną ze scen nie zetknął się w życiu. I na tym polega sukces tego spektaklu, który gramy już od dziesięciu lat.
Na zdjęciu: Katarzyna Skrzynecka i Piotr Gąsowski w spektaklu "Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania".
Zdarzył się ktoś oburzony taką satyrą o seksie?
To się niekiedy objawia tym, że po przerwie widoczne są puste miejsca. Nikt w nas jednak pomidorami nie rzuca. To nie jest sytuacja, która niedawno się zdarzyła pod Teatrem Powszechnym. 99 proc. ludzi wystawianej w nim "Klątwy" nie widziało, ale protestowało. Lata temu wyświetlano w kinach film zatytułowany "Ksiądz", próbujący zmierzyć się z problemem homoseksualizmu duchowieństwa. I to była jedna z tych nowalijek. Poszedłem do kina. Według mnie film był słaby, choć poruszający. Wychodzę, a tam stoją ludzie z różańcami, z wodą święconą… Myślałem, że to program "Mamy Cię!" czy "Ukryta kamera". Ci ludzie tego filmu nawet nie widzieli! Jesteśmy świetni w tych demonstracjach, w sprawach, w których nie do końca wiemy, o co chodzi. Że ludziom się chce iść tam pod ten teatr czy kino, stać tam, marznąć, to mnie zastanawia. Po co to? Dajmy żyć każdemu. Nie chcesz iść na spektakl, to nie idź. Nie chcesz tego oglądać w telewizji, przełącz kanał. Nie chcesz czytać tej książki, to wyrzuć ją i przeczytaj inną. Wracając do naszej sztuki, nie ma demonstracji pod teatrem. Nie ma transparentów. Ludzie walą drzwiami i oknami.
A widziałeś na widowni osoby, których byś się tam nie spodziewał? Może jakiś polityk PiS-u albo ksiądz?
Ale niech sobie wszyscy przychodzą! Ja nigdy nie rozgraniczam widzów na opcje polityczne. Co to za różnica, kim jesteś!? Ważne w tym momencie jest to, że przyszedłeś do teatru! Myślę sobie nawet, że ludzie oglądający nas na scenie są właśnie z różnych opcji politycznych i to im nie przeszkadza reagować podobnie w tych samych miejscach... Śmiać się, wzruszać! I to jest cudowne... Radosne i takie…ekumeniczne!
Wziąłbyś udział w takim kontrowersyjnym przedstawieniu jak "Klątwa" czy "Śmierć i dziewczyna"?
Nigdy nie wiemy do końca, czy przedstawienie zostanie odebrane jako kontrowersyjne. "Dziady" wystawione przez Kazimierza Dejmka, z moim ukochanym profesorem i aktorem Gustawem Holoubkiem w głównej roli, w 1968 roku takim się stały też niejako przez przypadek! W tym przypadku nie chodziło nawet o kontrowersje obyczajowe, tylko polityczne. To lud czyni króla. To ludzie doszukują się nadwyżek intelektualnych i merytorycznych i robią często z dzieła demonstrację, o której reżyser nawet często nie pomyślał! Dziś powiedzenie na scenie ku...a czy ch...j nie jest już kontrowersyjne. Pokazanie fiuta również.
Trochę chyba jest. Sam plakat do "Śmierci i dziewczyny", na którym widać kobietę z ręką w majtkach, wzbudził wiele kontrowersji.
Przez polski teatr, w ogóle przez teatr europejski, przetoczyła się fala brutalizmu. Jeden z przykładów to "4.48 Psychosis" Sary Kane, gdzie Magdalena Cielecka rozwalała sobie głowę o mur, po czym nie wychodziła do ukłonów, bo już nie żyła. Główna bohaterka, w którą się wcieliła, popełniła samobójstwo.
Albo inna sztuka, "Shopping and Fucking", której bohaterzy egzystują w środowisku gejów i biseksualistów. W przedstawieniu obficie przewijają się seks za pieniądze i narkotyki. Pamiętam, jak dwadzieścia lat temu w Teatrze Nowym koleżanka zagrała nago na scenie. Nie całkiem nago, bo w woalkach. To była przepiękna, ekstatyczna scena. Czy scena scenicznej kopulacji mojej i żony granej przez moją koleżankę. Była całkowicie "formalna", ponieważ pozostawaliśmy w ubraniach i wszystko odbywało się za pomocą odsuwania i przysuwania stołów, które skrzypiały sugerując, co się dzieje. Ale to był teatr symboliczny, który - przynajmniej na razie - się skończył. Teraz jak się dupcą, to się dupcą. Jak fiut, to fiut. Jak się onanizują, to się onanizują.
Na zdjęciu: Piotr Gąsowski i Anna Oberc w spektaklu "Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania" w Teatrze Capitol.
Coś, co dziesięć czy piętnaście lat temu byłoby skandalem obyczajowym, dzisiaj jest na porządku dziennym. Dlatego mówię, że tak trudno wyznaczyć te granice. Za rok taką "Klątwę" dzieci będą oglądać.Uważam, że nasz wolny wybór demonstrujemy kupując bilet. Jeśli dorośli ludzie, którymi są aktorzy, oraz dorosły człowiek, którym jest reżyser, a także dorosła widownia umawiają się na coś nikomu nie robiąc tym krzywdy, niech robią, co chcą. Nie można ortodoksyjnie tego zabronić. Co innego, na imprezie otwartej, publicznej. Ale po cholerę tam idziesz, skoro wiesz, że zostaniesz zraniony?!
Bo najczęściej spektakle te są realizowane za publiczne pieniądze.
Ale publiczne pieniądze należą też do tej części społeczeństwa, która chce to oglądać. A jednocześnie można sobie pójść na musical o papieżu. Właśnie na tym polega mądrość, żeby publiczne pieniądze mądrze dystrybuować. Trudno, żeby wszystkim się podobało to samo.
Jeśli rozmawiamy o kontrowersjach, nie sposób pominąć historii, jak prawie zostałeś gwiazdą pornosów.
(śmiech) Napisałem o tym w książce. Nie mogę powiedzieć, jak to się skończyło.
Ale przyznajesz, że dostałeś propozycję zagrania w filmie pornograficznym?
Oczywiście, dostałem taką propozycję. Z tym, że nie wiedziałem, iż będzie to klasyczny pornos! Ale nic więcej nie powiem, bo czytelnicy ominą ten rozdział. A jest bardzo ciekawy. Opisuję tam moją paryską przygodę. I o tym, jak byłem z częścią mojego roku ze Szkoły Teatralnej w teatrze porno. Mieliśmy wtedy po 20, 21 lat.To było dla nas niesamowite przeżycie - takie przysłowiowe , ale nie dosłowne dotykanie i zjadanie zakazanego owocu. Bo w Polsce nawet "Playboya" wtedy nie było! Opisałem też swoją pierwszą wizytę w sex shopie w Paryżu. Po prostu naładowany od dziecka tym, że to jest straszne i zboczone, bałem się wejść do środka, mimo że byłem już dorosłym chłopakiem. Miałem wrażenie, że każdy mnie obserwuje. Czułem się jak debil. Ludzie sobie wchodzą, wychodzą. Mężczyźni, kobiety, pary. Mnie tam nikt nie znał, a mimo tego bałem się, że ktoś się domyśli, że jestem Piotr Gąsowski z Polski i naskarży rodzicom.
Lubisz "uciekać" we wspomnienia. Dobrze myślisz o przeszłości?
Tak. Im człowiek starszy, tym bardziej sentymentalny i nostalgiczny. Moje wspomnienia - uwierz - wystarczyłyby na pięć żyć. Lubię też od czasu do czasu pobyć sam, czego, będąc młodym chłopakiem nie znosiłem. I umiem napawać się tą samotnością. Coś mi się w głowie odklei i tak sobie serfuję w myślach. Przypominają mi się twarze z przeszłości. Bywa często, że chwytam za telefon i dzwonię do kogoś, kogo nie widziałem pięć lat. Albo osiem. Albo szesnaście.
I co mówisz po tych szesnastu latach?
Opowiem ci niesamowitą historię, która zdarzyła się kilka tygodni temu. W Paryżu poznałem kiedyś piękną ciemnoskórą aktorkę Sylvie Laporte, którą bardzo polubiłem i której nie widziałem dwadzieścia lat. Pewnego wieczoru, po spektaklu, umówiłem się ze swoją wydawczynią. Mieliśmy nanieść ostateczne poprawki, ponieważ książka szła do druku o szóstej rano, nazajutrz. Gadamy sobie, dzwoni telefon, nie odbieram. Żegnamy się, ona wychodzi, ja idę spać. Godzina trzecia, znowu ktoś dzwoni, z Francji. Oddzwaniam, a tam odbiera... Sylvie. Nagle poczuła potrzebę zadzwonienia, po dwudziestu latach! Ja zaś napisałem w książce, jak bardzo żałuję, że kontakt między nami się urwał. To jest niemożliwe. Dlaczego, ku...a, nie zadzwoniłaś wczoraj. Dlaczego teraz? - spytałem. Ona na to: a mogłam jutro. Ja pierdzielę. No, jest to pewien rodzaj metafizyki.
Wierzysz w metafizykę?
Na Boga jedynego, to nie może być przypadek. Dwadzieścia lat razy trzysta sześćdziesiąt pięć dni. To jest 7000 dni. I jeszcze pomnóż to sobie razy 24 godziny. I ona dzwoni akurat wtedy, gdy wydaję książkę, w której ją opisuję. Wierzę w przyciąganie myśli. Wierzę w przyciąganie energii. Nie wierzę w Pana Boga. Niestety, ubolewam nad tym. Nie mówię tego cynicznie. Próbowałem, nie wyszło.
Kiedy byłem młodym licealistą, chodziłem do Dominikanów w Poznaniu. Uważałem, że to jest takie miejsce, które pozwoli mi określić polityczną przynależność. Przypomnę tylko, że był wtedy stan wojenny. Ale nie zaraziłem się wiarą. Jak to się mówi, nie dostąpiłem błogosławieństwa wiary. Ale muszę powiedzieć, że dzięki moim rodzicom jestem tolerancyjny.
Jesteś facetem po pięćdziesiątce. Czujesz, że dojrzałeś?
Na pewno. Z dojrzewania, ze starzenia się - mówiąc wprost - wynika dużo pozytywnych rzeczy. Masz znacznie większy dystans do siebie i do otoczenia. Jesteś mądrzejszy. Jesteś w stanie bardziej przewidzieć zarówno przykre, jak i radosne sprawy. Mniej się śpieszysz. Inaczej - chodzisz wolniej, ale śpieszysz się nadal, ponieważ pędzisz, żeby zrobić to, co sobie postanowiłeś.
Na zdjęciu: Piotr Gąsowski w Szklarskiej Porębie.
Przykry jest oczywiście sam fakt starzenia się, utrata dobrej kondycji, co dla osoby aktywnej jest smutne i sam to u siebie obserwuję. No i ma się to poczucie, że coraz mniej czasu zostaje na prężne, energiczne życie, które zapieprza jak Pendolino. A mnie tyle rzeczy interesuje, tyle bym jeszcze chciał. Nie chcę mówić, jakbym już umierał, bo i tak, mówiąc nieskromnie, jestem ze swego życia zadowolony. Ja kocham żyć. I to życie musi też trochę boleć. Żeby móc docenić momenty, w których jest cudownie. Tyle jest wspaniałych osób, które mnie otaczały. Dom, który mam, i ten, w którym mieszkałem z rodzicami. Mam super brata, wiernych przyjaciół, dzieci mam fajne. Wspaniałe matki moich dzieci ! Robię, co kocham. Marzyłem, żeby być aktorem, żeby latać samolotem, podróżować. Wszystko to mam. I broń Boże, nie chciałbym tego spłycić do strefy materialnej. Długo byłem biedny i też byłem szczęśliwy.
Czego w tej chwili chce Piotr Gąsowski od życia?
Chcę dobrze żyć, chcę zdrowo żyć, chcę ciekawie żyć. Chcę kochać i być kochanym! Chciałbym nauczyć się hiszpańskiego i zrobić licencję pilota zawodowego. Chciałbym, żeby moje dzieci robiły to, co kochają. We mnie będą miały zawsze wsparcie. Żeby miały intensywne, mądre życie, życzliwych ludzi wokół siebie po prostu. Tego za żadne pieniądze nie kupisz. I jest to coś, co mnie wspierało w załamaniach emocjonalnych i finansowych, kiedy parę razy byłem w dupie. Trzeba dawać ludziom, nie tylko brać. A dobra energia wraca zawsze…! Trzeba tylko być cierpliwym! I w to właśnie wierzę!
Rozmawiała Ewa Koszowska, WP Opinie
Piotr Gąsowski - aktor, człowiek kabaretu i telewizji. Absolwent PWST w Warszawie, przez lata związany ze stołecznymi teatrami: Komedia i Nowy. Dzisiaj można oglądać go na przykład w "Central Park West" Woody'ego Allena czy w Teatrze 6. Piętro w przedstawieniu "Okno na parlament" według Ray'a Cooneya w Teatrze Kwadrat. Część kabaretowego "Tercetu czyli Kwartetu". Jako prowadzący intryguje i rozbawia miliony widzów.