Paweł Nazaruk i Łukasz Klinke: Kazek Nowak był ''hardkorowym'' polskim romantykiem
- On był ''hardkorowym'' polskim romantykiem. W jego podróżniczych dokonaniach była zawarta nie tylko granicząca z szaleństwem odwaga, ale też miłość i odpowiedzialność za najbliższych – mówią w rozmowie z WP o Kazimierzu Nowaku, eksploratorze Afryki i ponierze polskiego reportażu, Paweł Nazaruk i Łukasz Klinke, autorzy projektu ''Kazimierz Nowak. Historia pewnego szaleństwa''.
- On był ''hardkorowym'' polskim romantykiem. W jego podróżniczych dokonaniach była zawarta nie tylko granicząca z szaleństwem odwaga, ale też miłość i odpowiedzialność za najbliższych – mówią w rozmowie z WP o Kazimierzu Nowaku, eksploratorze Afryki i pionierze polskiego reportażu, Paweł Nazaruk i Łukasz Klinke, autorzy projektu ''Kazimierz Nowak. Historia pewnego szaleństwa''.
Robert Jurszo, Wirtualna Polska: To prawda, że Kazimierz Nowak wyruszył w podróż do Afryki, ponieważ chciał się wydostać z bezrobocia i zarobić na rodzinę?
Paweł Nazaruk: Zgadza się. Kilka lat w Poznaniu pracował jako księgowy – wtedy się mówiło: ''książkowy''. Ale przyszedł wielki kryzys 1929 r. i Nowak stracił tę pracę. Przez kilka lat bezskutecznie szukał zatrudnienia, a że potrafił robić zdjęcia, to został wędrownym fotografem. Poruszał się rowerem, by zaoszczędzić na przejazdach. Pojechał bicyklem nawet do Paryża, gdzie zrobił trochę fotografii. Ale nie mógł się przebić do zawodu dziennikarza. I wtedy zrozumiał, że by zaistnieć w tej branży, musi zrobić coś naprawdę wielkiego. I poszedł na całość. Zostawił żonę, dwójkę dzieci i pojechał rowerem do Afryki.
A jak na ten pomysł zareagowała jego żona?
Paweł Nazaruk: Nie wiadomo, bo nie zachowały się listy, które do niego pisała - pogubił je w podróży. Ale to nie było tak, że zostawił rodzinę, bo chciał przeżyć przygodę. Na pewno Afryka go ''kręciła'', ale nie zapominajmy, że tak naprawdę zrobił to dla pieniędzy, by sprzedać zrobione tam zdjęcia i napisane reportaże. Wysyłał je do żony i pisał: ''Maryś, prześlij to do takiej-a-takiej gazety, może opublikują''.
Czyli była jego skrzynką kontaktową i łącznikiem ze światem?
Łukasz Klinke: Dokładnie tak. Dziś byśmy powiedzieli, że była jego agentką prasową.
Skoro był bez pieniędzy, to skąd wziął środki na podróż? Musiał zapłacić za podróż statkiem, kupić wyposażenie, broń i inne potrzebne rzeczy. To wszystko musiało kosztować...
Paweł Nazaruk: Dysponował jakąś niewielką kwotą. Miał też rower i stary skrzynkowy aparat – nie było go stać na kompakt, który w tym czasie był jeszcze drogą nowością. Gdy dotarł do Rzymu, to robił zdjęcia, by cokolwiek zarobić. Żebrał o pieniądze w polskiej ambasadzie. W listach do żony żalił się, że żąda się od niego jakichś opłat wizowych, a Piłsudski na koszt podatnika jeździ na Maderę (śmiech).
W końcu znalazł się w Trypolisie, z którego ruszył w głąb Afryki...
Paweł Nazaruk: Na początku było mu bardzo ciężko. Utkwił w Egipcie bez pieniędzy, a tam nikt nie chciał mu pomóc. I to był chyba ten moment w całej podróży, w którym był najbliższy załamania. Ale, na szczęście, tam pomógł mu przypadkowo spotkany polski Żyd, który dał mu pieniądze na jakąś opłatę konsularną. Dzięki temu mógł ruszyć dalej.
Kazimierz Nowak wśród afrykańskich Pigmejów fot. NAC
Podróż zajęła mu łącznie 5 lat. Miał jakiś plan? Zamierzał objechać całą Afrykę, czy tylko jej część?
Paweł Nazaruk: Do końca nie wiadomo. Są przypuszczenia, że chciał dotrzeć do Przylądka Igielnego na samym południu Afryki i tam zakończyć podróż. Myślę, że on sam nie wiedział, jak daleko uda mu się dojechać.
Początkowo liczył na to, że dostanie się do Kongo, gdzie były kopalnie złota. Chciał tam zrobić trochę zdjęć i napisać reportaże, które mógłby sprzedać europejskim redakcjom. Ale gdy już tam się znalazł, to okazało się, że wydobycie stoi, bo światowy kryzys gospodarczy dotarł i tu. I ruszył dalej na południe. Dojechał aż do Kapsztadu w Republice Południowej Afryki...
… a tam oparł się pokusie, by wrócić do Polski.
Paweł Nazaruk: Tak, ponoć zaproponowano mu miejsce na angielskim statku, który płynął do Europy. I on tej oferty nie przyjął. Nie wiadomo, co do końca stało za tą decyzją. Na pewno spodobał mu się ''klimat'' wolnego życia. W listach do żony pisał, że ''chce znowu poczuć Afrykę''. Ale też coraz trudniej przychodziło mu akceptowanie cywilizacji. Podczas podróży, gdy tylko docierał do jakiegoś większego miasta, to szybko stamtąd uciekał.
Jego sposób podróżowania był dość nietypowy, jak na epokę, w której przyszło mu żyć.
Łukasz Klinke: Nowak był absolutnie samowystarczalny. Tubylcy śmiali się z niego, że nie chce pomocy. Ale prawda jest taka, że nie było go na nią stać. Dlatego wszystko musiał nosić sam (śmiech).
Paweł Nazaruk: Eksploratorzy w tamtych czasach podróżowali z całymi ekipami. Nowak z przekąsem wspominał, jak podczas wspinaczki na Ruwenzori minęła go karawana, na czele której szedł biały, a za nim setka murzynów. Nieśli na plecach różne rzeczy, łącznie z gumową wanną. Takie ekspedycje były często sponsorowane przez redakcje gazet, albo organizacje takie jak np. Liga Morska i Kolonialna. Kazek Nowak był niezależny i to go wyróżniało na tle innych podróżników.
Kazimierz Nowak z tubylcami w łódce "Maryś" na brzegu rzeki Kasai. Na łódce powiewa polska bandera fot. NAC
Czy podczas swojej wyprawy Nowak dokonał jakiegoś odkrycia, na przykład geograficznego, które wpisałoby go w panteon wielkich eksploratorów?
Paweł Nazaruk: Chyba nie. Ale to wynikało z tego, że on był przede wszystkim zainteresowany ludźmi, ich kulturą i społeczeństwem. A nie fauną i florą, które zresztą – dodając na marginesie – pięknie opisywał.
Co więc najbardziej przyciągało jego uwagę?
Paweł Nazaruk: W swoich tekstach bardzo krytycznie pisał o kolonializmie, a nawet go zwalczał. Początkowo nie miał na ten temat zdania. Z oczywistego powodu: II RP nie była krajem kolonialnym. Po pewnym czasie napisał, że jest dumny, iż Polska nie ma kolonii.
Paweł Nazaruk: Wielkim szokiem dla niego było to, że praktycznie wszystko, co przeczytał o Afryce przed podróżą było radykalnie odmienne od tego, co spotkał na miejscu. Autorzy różnych książek przekonywali, że kolonializm to niesienie tubylcom oświecenia i cywilizacji. A on na własne oczy zobaczył, że to tylko propaganda, która maskuje skrajny wyzysk, a nawet mordy na tubylcach.
Był też chyba jednym z pierwszych, który zauważył, że nierówności, jakie niesie ze sobą kolonializm muszą skończyć się rewolucją. Jego zdaniem Europa, czy też szerzej – świat białych ludzi – łudził się, że lud afrykański zaakceptował to, że już zawsze będzie eksploatowany przez Zachód. A Kazek pisał, by otrząsnąć się z tego złudzenia, bo Afrykańczycy tylko czekają, by zrzucić jarzmo. I przewidział afrykańskie ruchy wyzwoleńcze, które z całą mocą eksplodowały po II wojnie światowej.
Kiedy wreszcie osiągnął swój cel – zaczął zarabiać na pracy reporterskiej?
Paweł Nazaruk: Po około 2 latach podróżowania. Wcześniej było mu bardzo ciężko. Jego żonie w Polsce również. Bywały takie sytuacje, że nachodził ją komornik, by ją eksmitować, a ona musiała się przed nim kryć z dzieciakami. Do tego na początku wyprawy Kazek w listach – z ogromnym wstydem – prosił ją, by wysłała mu pieniądze. Pisał, że mu się serce kraja, ale musi za coś kupić papier i materiały do wywoływania zdjęć, bo jeśli tego nie zrobi, to cała wyprawa będzie po nic.
Ale – jak powiedziałem – po 2 latach w końcu to wszystko zaczęło się opłacać. Redakcje dostrzegły, że Nowak ma dobre pióro oraz niezłe oko i zaczęły publikować jego materiały. Zaczął zarabiać wystarczająco, by żona z dziećmi mogła na powrót przeprowadzić się do Poznania z podmiejskiej wsi. Tam dalej była jego nieoficjalną agentką prasową.
Czy Nowak stał się w Polsce sławny dzięki swoim publikacjom?
Paweł Nazaruk: Nie, zresztą tak pozostało do dziś, choć w 1936 r., gdy wrócił już do Polski, spotkał się z dobrym przyjęciem. Miał kilka spotkań autorskich. Jedno odbyło się w poznańskim kinie – przyszło 300 osób. Zaproszono go do radia, ale – niestety – nie zachowało się nagranie audycji. Pojechał też w Polskę z kilkoma wykładami. Podobno był dobrym mówcą.
W Wielkopolsce żyją jeszcze dwie osoby, które pamiętają Nowaka. Miały po 7 lat, gdy przyjechał do ich wsi. Zapamiętały, że miał wtedy długą brodę, która zapuścił w Afryce. Zapytały go, dlaczego ją nosi – nie było wtedy mody na tak długi zarost – a on im odpowiedział, że taka broda odgania muchy (śmiech).
Łukasz Klinke fot. kazeknowak.pl
Czyli nie było jakiegoś "boomu" na Nowaka?
Łukasz Klinke: Trudno powiedzieć. Na pewno rosło zaciekawienie jego osobą i wojażami, ale w 1937 r., zaledwie pół roku po powrocie, niestety, zmarł...
Śmierć przerwała dobrze zapowiadającą się karierę?
Paweł Nazaruk: Dokładnie tak. Na jego pogrzeb przyszło bardzo wielu ludzi, a o śmierci podróżnika-reportera pisały gazety. Choćby to świadczy, że było zainteresowanie jego osobą.
Dlaczego zmarł tak szybko po powrocie? Był przecież mężczyzną w kwiecie wieku, w chwili śmierci miał zaledwie 40 lat...
Paweł Nazaruk: Zniszczyła go malaria, na która zapadł krótko po przybyciu do Afryki. Leczył się na różnych etapach podróży, ale nigdy do końca, bo musiał ruszać dalej. I choroba stopniowo wycieńczała jego organizm, czemu sprzyjały trudne warunki podróży i kiepska dieta. W tym stanie dotrwał do końca eskapady. W Polsce przeszedł operację okostnej lewej nogi. Będąc w szpitalu nabawił się zapalenia płuc . Osłabiony malarią organizm nie poradził sobie z nim i Nowak zmarł.
Łukasz Klinke: Jest w tym pewien paradoks, bo w Afryce Kazek miał przynajmniej pięć przygód, w trakcie których prawie nie umarł. W Sudanie, gdy nocą przedzierał się przez puszczę równikową, omal nie zabił go leopard. Zwierzę nadziało się na włócznię, którą podróżnik odruchowo ustawił na sztorc, gdy usłyszał podejrzany dźwięk w zaroślach. Z kolei podczas przejścia przez pustynię w Libii, na samym początku wyprawy, był tak bardzo odwodniony i wyczerpany, że pił własny mocz. Aby uniknąć palącego słońca, w ciągu dnia zagrzebywał się w piaskowych jamach i wychodził z nich dopiero wieczorem, by iść dalej. Omal nie oślepł. Miał tyle okazji, by umrzeć w Afryce, ale odszedł w Polsce, w komforcie cywilizacji.
Paweł Nazaruk fot. kazeknowak.pl
Od kilku lat w Polsce wraca pamięć o Kazimierzu Nowaku. Są książki, tablice pamiątkowe, wyprawy jego śladami. W przypominanie podróżnika zaangażował się nawet nieżyjący już Ryszard Kapuściński...
Łukasz Klinke: Kapuścińskiemu bardzo podobało się to, co pisał Nowak. Mimo że dzieliło ich kilkadziesiąt lat, to nie tylko podzielali pasję do Afryki, ale również mieli wspólne poglądy. Kapuściński oglądał Afrykę, która przewidział Nowak. Afrykę, która buntowała się przeciwko kolonializmowi.
A na czym polega specyfika waszego projektu: ''Kazimierz Nowak. Historia Pewnego Szaleństwa''?
Paweł Nazaruk: Zaczęło się od pomysłu, by zrobić film dokumentalny. Ale nie przekonywała nas klasyczna formuła, taka ze zdjęciami na ekranie i głosem z offu. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak można by ten projekt rozszerzyć. Wtedy powstała strona internetowa, kanał na Youtube i profil na Facebooku. Wymyśliliśmy też sobie takie działanie, które nazwaliśmy ''Cała Polska ceni Kazika'', w ramach którego różni ludzie czytają fragmenty listów i reportaży Nowaka, a my to nagrywamy. Powstało nawet piwo – część zysku z jego sprzedaży idzie na konto filmu. Robimy też wywiady ze specjalistami zajmującymi się czasami, w których żył Kazek Nowak. Dlatego nasz projekt nazywamy transmediowym. Chcemy go uczynić tak szerokim, jak to tylko możliwe. A potem zobaczymy, gdzie nas to zaprowadzi. Formuła naszych działań jest więc wciąż otwarta.
Czego można się uczyć od Kazimierza Nowaka?
Łukasz Klinke: Wolności. Dziś byłoby pewnie łatwiej zrobić to, na co on porwał się 80 lat temu. Ale nawet współcześnie ten, kto wyjeżdża w nieznane do Afryki, by zarobić pieniądze na fotografowaniu i pisaniu, a do tego zostawia żonę z dwójką dzieci zostałby uznany za ''freaka''.
###Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska
Więcej o projekcie ''Kazimierz Nowak. Historia Pewnego Szaleństwa'' można dowiedzieć się na stronie internetowej kazeknowak.pl.