Paweł Lisicki: Powściągliwość Antoniego Macierewicza i majstersztyk prezesa
Tak jak jeszcze kilka dni temu wszyscy komentatorzy zastanawiali się nad tym, czy Antoni Macierewicz pozostanie w rządzie, tak teraz pytają o jego polityczną przyszłość.
Cóż, dymisja była ogromnym zaskoczeniem. Najwyraźniej także dla samego najbardziej zainteresowanego. Jeśli wierzyć jego słowom o tym, że nie znajdzie się w nowym gabinecie dowiedział się dopiero w Pałacu Prezydenckim, od ministra Krzysztofa Szczerskiego. Mimo tego obcesowego trybu zwolnienia, minister Macierewicz zachowuje daleko posuniętą powściągliwość.
"Ja nie uważałem, że powinienem zostać odwołany, w tym sensie, że nie składałem dymisji, ale też, żeby było jasne, w żaden sposób nie mam zamiaru tego kontestować, taką podjęto decyzję polityczną i ja się jej podporządkowuję". Te słowa muszą zaskakiwać tych wszystkich specjalistów od Macierewicza, którzy z ogromnym wysiłkiem starali się z niego zrobić nieobliczalnego i niepanującego nad sobą szaleńca. Oto człowiek, o którym mówiło się jako o żądnym władzy wściekłym ideologu sekty smoleńskiej, mimo spektakularnego poniżenia, mówi, że "taką podjęto decyzję polityczną i ja się jej podporządkowuję".
Majstersztyk prezesa
Odsunięcie Macierewicza było swego rodzaju politycznym majstersztykiem prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Chociaż to prezes podjął ostateczną decyzję, całe odium spadło na prezydenta Andrzeja Dudę. To głowa państwa uchodzi w oczach twardego elektoratu PiS za tego, który odejście ministra "wyszantażował". To prezydent okazuje się nagle zdrajcą, człowiekiem z niejasnym zapleczem i wątpliwymi powiązaniami z WSI. Cała złość twardego elektoratu skupiła się na nim. I, na razie, tylko na nim.
Usuwając Macierewicza z rządu, prezes PiS nie tylko pokazał, że potrafi grać ryzykownie, ale też udowodnił, że umie dokonywać trudnych zwrotów politycznych. Obecny rząd Mateusza Morawieckiego ma bowiem charakter znacznie bardziej centrowy i umiarkowany niż poprzedni Beaty Szydło. Co ciekawe, i co każe jeszcze wyżej oceniać zdolności szefa PiS, zmiana nie została przez nikogo wymuszona. To nie okoliczności zewnętrzne zmusiły go do działania, ale analiza przyszłości.
Zobacz także: "Moja strona. Bitwa redaktorów". Paweł Lisicki: rekonstrukcja rządu jest jak dobry film
Wszystkie sondaże pokazywały, że rząd cieszy się stabilnym poparciem, a opozycja jest rozbita, pokiereszowana i nie ma szans na zwycięstwo. W takim momencie większość polityków uznałaby, że nie należy niczego zmieniać, że można spocząć na laurach. Większość, ale nie prezes Kaczyński, który właśnie w tym momencie postanowił zagrać o większą stawkę.
Widząc, że opozycja znajduje się pod kontrolą radykałów i że w związku z tym jest coraz większa przestrzeń w politycznym centrum, prezes dokonał zaskakującego manewru zmieniając faktycznie charakter rządu PiS z prawicowo-konserwatywnego, na prawicowo-centrowy. Najpierw wprowadził do gry Mateusza Morawieckiego, zastępując "naszą Beatę", a potem, rzecz jeszcze trudniejsza, pozbył się "nieusuwalnego" ministra obrony narodowej. Stawką tej gry jest walka o zdobycie większości konstytucyjnej.
Nie ma konkurenta na prawicy
Może się to udać pod warunkiem, że Prawu i Sprawiedliwości nie wyrośnie żaden konkurent po prawej stronie i że minister Macierewicz nie zdecyduje się na rozłam. Najwyraźniej i w tym przypadku prezes się nie przeliczył.
Antoni Macierewicz, niezależnie od tego jak bardzo urażona została jego ambicja, zacisnął zęby i pogodził się chwilowo z sytuacją. Robi dobrą minę do złej gry. Nie tylko, że chwali, przynajmniej publicznie, swojego następcę, Mariusza Błaszczaka, ale jednoznacznie odżegnuje się od rozłamu.
"Zakładanie partii byłoby błędne i nietrafne, nie prowadziłoby do niczego, co mogłoby Polsce się przysłużyć a wręcz odwrotnie" – stwierdził w jednym z wywiadów. "Musimy zdawać sobie sprawę, jak wielkim dobrem jest jedność, która została zbudowana" - dodawał. Więcej. Jednoznacznie przekreślił jakąkolwiek próbę rokoszu: "Jeżeli widzi się jakieś błędy, to należy je poprawić w ramach tego wielkiego zjednoczenia polskiego, jakie zostało dokonane, a nie przez podział, nie poprzez rozbijanie, nie przez tworzenie partii czy nowych ruchów, bo to dotychczas zawsze prowadziło do nieszczęścia. Oczywiście, wiele rzeczy nie tylko nie musi mi się podobać, wielu rzeczy nie rozumiem także. Ale to jest inna sprawa, to jest inna kwestia, inny problem".
Cokolwiek by nie powiedzieć o słowach Macierewicza, widać, że zachowuje on więcej zdrowego rozsądku niż większość polityków obecnej opozycji. Odrobił trudną lekcję lat 90. i zdaje sobie sprawę jak ważną rzeczą jest utrzymanie jedności na prawicy. Tak, wiem, że to trudne do przyjęcia dla większości komentatorów, ale były szef MON daje politykom Nowoczesnej i PO pokazową lekcję zdrowego rozsądku.
Precyzja ciosów
Atakuje tylko tam, gdzie wie, że wolno. Przypomina choćby, że Jarosław Gowin był ministrem sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska. "To że słyszał i nie protestował, to jedno, ale przecież to jego resort fałszował szereg spraw". Ale od razu też od ataku na Gowina się dystansuje: "nie to, że za jego rządów, ale jego poprzednik był za to odpowiedzialny". A więc to nie Gowin oszukiwał, a co najwyżej wykazał się naiwnością.
Macierewicz najostrzej krytykuje prezydenta, ale też zachowuje sobie pole manewru. Z jednej strony domaga się, jak wcześniej, publikacji raportu w sprawie WSI: "To jest wyłącznie w rękach pana prezydenta. To pan prezydent ma obowiązek, bo tak mówi ustawa, ujawnić ten raport", ale nawet tu zastrzega się: "Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę fakt, że w 2008 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że bez zanonimizowania nazwisk szarych żołnierzy, bo to ich dotyczy, którzy nie pełnią wysokich stanowisk, raport nie może być opublikowany. Trzeba by z tych wielu nazwisk, które tam są przywołane zostawić tylko nazwiska ludzi na najwyższych stanowiskach w armii czy w państwie. To jest zabieg, który naprawdę nie zajmuje dużo czasu" – mówi były minister.
Antoni Macierewicz na pewno nie powiedział w polityce swojego ostatniego słowa. To jak znosi porażkę pokazuje, że naprawdę wiele się nauczył. Co musi oznaczać, że stał się jeszcze bardziej niebezpieczny dla swoich konkurentów. Z drugiej strony dzięki temu PiS jeszcze nigdy nie był tak blisko zdobycia większości konstytucyjnej.
Paweł Lisicki dla WP Opinie