"Państwo teoretyczne". Sienkiewicz o nierozerwalnym związku Kościoła z PiS. Fragmenty książki
"Państwo teoretyczne" Bartłomieja Sienkiewicza to nie tylko "spowiedź" byłego szefa MSWiA o aferze taśmowej. To także zbiór jego obserwacji na temat życia społeczno-politycznego w Polsce. Tylko w WP publikujemy kolejne fragmenty książki. Tym razem dotyczące m.in. relacji państwo-Kościół.
"PiS sprzedaje, Kościół kupuje"
"Polacy są zdani na łaskę księży, spośród których część nie ma żadnych skrupułów w zdzieraniu opłat od obywateli. Opłat nigdzie nieewidencjonowanych, od których państwo nie pobiera podatków, bo Kościół jest z nich zwolniony; opłat nieprzedstawianych parafianom, bo księża na ogół nie pokazują ani dochodów, ani rozchodów z czynności religijnych wiernym swojej parafii. Nic dziwnego, że raz na jakiś czas dochodzi do skandali w tych sprawach, nie mówiąc już, że sam system z punktu widzenia państwa jest skandalem. Bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której państwo godzi się, żeby obok niego, w sposób niezależny istniał podmiot pobierający opłaty według uznania obciążające obywateli tego państwa i niemający żadnych zobowiązań (poza moralnymi) wobec tak obywateli, jak i tego państwa? Podmiot, dodajmy, mający osobowość prawną, połączony z polskim państwem umową o randze traktatu (konkordat). Władza księży Kościoła katolickiego, poza dużymi miastami i miejscowościami z cmentarzami komunalnymi, jest faktem, z którym najwyraźniej polskie państwo się pogodziło.
W codzienności polskiej prowincji Kościół ma swoje miejsce uświęcone tradycją i społecznym systemem, w którym życie ludzkie przebiega zarówno w rytmie nie tylko wydarzeń zupełnie świeckich, lecz także rytuałów religijnych. Wrosły one na trwałe w polską tożsamość i nie sposób przeprowadzić linii między tym, co wyrasta z osobistej potrzeby religijnej, a tym, co jest tylko odziedziczonym obyczajem.
Nowoczesne państwo XXI wieku nie ma prawa zakazywać lub nakazywać wiary, ale ma obowiązek realnie chronić wolność tego osobistego wyboru. Odebranie Kościołowi uzurpowanej władzy jest możliwe tylko poprzez jawność finansową i podatkową. Ten postulat prowadzi nas oczywiście do podstaw prawnych, na których ufundowano relacje Kościoła katolickiego z polskim państwem. Do konkordatu, do praktyki, jaka w tym czasie wykształciła się na jego gruncie. Jakiś czas temu Instytut Spraw Publicznych opublikował raport na temat przestrzegania konkordatu. Wynika z niego jasno, że wielokrotnie Kościół łamał zasadę leżącą u podstaw tego aktu prawnego – zobowiązania do poszanowania wzajemnej niezależności i autonomii – a użyteczność konkordatu dla państwa i obywatela w świetle praktyki postępowania Kościoła wydaje się coraz bardziej wątpliwa.
Z przyjściem do władzy PiS-u postulat rewizji konkordatu lub innej formy ograniczenia wszechwładzy księży i biskupów stał się jeszcze bardziej „teoretyczny”. PiS czerpie zyski polityczne z Kościoła, a Kościół umacnia swoją pozycję, wkraczając już jawnie w coraz to nowe obszary. Do tego obie strony wypracowały pewien opresyjny sposób demonstrowania tego dealu.
Niech przykładem będzie spotkanie na Jasnej Górze pielgrzymki Rodziny Radia Maryja w lipcu 2018 roku. Wziął w niej udział premier i wielu konstytucyjnych ministrów. Przemówienie premiera (chciałoby się powiedzieć kazanie) było jawną propagandą polityczną, podczas której Mateusz Morawiecki porównywał podkopy pod Jasną Górą robione przez Szwedów w czasie oblężenia do podkopywania Polski przez – w domniemaniu – opozycję. Wtórował mu biskup Antoni Dydycz wspierający PiS w przejmowaniu sądów. Do tej pory politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz liczni księża i biskupi przyzwyczaili nas do tego typu imprez i dawania sobie nawzajem wyrazów poparcia, ale tym razem przekroczono wszelkie granice.
Katolicki dziennikarz i publicysta Szymon Hołownia napisał potem w mediach społecznościowych, że jeśli Kościół wziął ślub z PiS-em, to musi się liczyć, że będzie owdowiały po następnych wyborach (lub jeszcze następnych). Ten proces, w którym Kościół bez żenady tworzy razem z partią rządzącą sojusz polityczny, spotykał się z ostrą krytyką ze strony nie tylko wierzących świeckich, lecz także księży (żeby wspomnieć tylko dominikanina Ludwika Wiśniewskiego). To jasne, że ten alians jest dla państwa problemem i zaciera jego świecki charakter. Ale to w długiej perspektywie większy problem dla Kościoła – postrzegany jako partyjny zapłaci za to cenę w postaci odwracania się od niego (nie tylko młodych) wiernych i przyspieszy sekularyzację społeczeństwa. Traktować więc należy to zjawisko raczej w kategoriach pokoleniowo-politycznych niż trwałej tendencji, mimo jego ewidentnej szkodliwości. Utrwalanie bowiem przez Kościół propagandy politycznej PiS-u, że kto nie popiera tego ugrupowania, nie jest tym samym Polakiem-katolikiem, to dorzucanie do pieca paliwa wzajemnych animozji i dzielenie społeczeństwa według kryteriów z gruntu fałszywych i o złych skutkach.
Kościół ustami swoich hierarchów z jednej strony faryzejsko ubolewa nad „podziałami w naszej Ojczyźnie”, z drugiej te podziały podsyca (Rafał Matyja w swojej błyskotliwej analizie polskiej polityki pt. Wyjście awaryjne… starannie zupełnie pominął ten aspekt, opisując absurdy wojny polsko-polskiej dewastującej politykę i państwo). Kościół w tym psuciu ma swoje poczesne miejsce i nie zostanie mu to prędko zapomniane.
Narastający zrost w schemacie PiS–państwo–Kościół w końcu będzie musiał zostać przecięty. Dla wszystkich obserwujących te problemy (poza PiS-em i episkopatem połączonych transakcyjnie – pierwsi sprzedają, drudzy kupują) jest oczywiste, że państwo od lat ustępuje Kościołowi. I to nie tylko w wyniku rządów Jarosława Kaczyńskiego z tylnego fotela ani nie ze względu na umiłowanie przez prawicę imperium ojca Rydzyka. To ciąg zdarzeń i zaniechań znacznie wcześniejszych: umizgów postkomunistycznej lewicy do biskupów, doktryny PO, by nie iść na żaden konflikt z Kościołem, PSL-owskiego panicznego strachu przed proboszczami; ten stan trwa już bardzo długo. A Kościół systematycznie zwiększa swój nacisk na państwo – już wypowiedział kompromis aborcyjny, żąda prawnego zakazu in vitro, sprzeciwia się związkom partnerskim, promuje „klauzulę sumienia”, która jest jak bomba z czasowym zapalnikiem podłożona pod porządek prawny państwa. Im śmielej na górze, tym bezwzględniej na dole. Triumfujący Kościół w Polsce oznacza, że opłaty dla wiernych będą rosły, ku rozpaczy najbiedniejszych i obojętności państwa na takie opodatkowanie za „wybór sumienia i tradycji”. Bo na Franciszkowe ubóstwo sług bożych jako znaku rozpoznawczego chrześcijaństwa nie mamy co liczyć. Takie nowinki w polskim Kościele nie przechodzą."
PiS nie wzmocniło państwa
„Silne państwo” PiS-u ma jednak inny niż lokalny wymiar i to on decyduje o całości prawicowej strategii. To swoisty decyzjonizm, stworzenie wrażenia, że państwo działa zdecydowanie, mocno. W przemówieniach Kaczyńskiego, Szydło czy Morawieckiego ten manifest siły państwa często pobrzmiewa i zwykle jest połączony z krytyką poprzedników, którzy dopuścili do jego słabości.
W istocie za rządów Zjednoczonej Prawicy nie zaszły żadne zmiany powodujące wzrost wydajności państwa, poprawę jego funkjonowania. Dwuletnie reformowanie sądów i prokuratury nie skutkuje większą wydajnością tych organów ani poczuciem bardziej sprawiedliwego wymiaru prawnego państwa. Procesy decyzyjne są tak samo kulawe jak wcześniej, co częściowo zostało opisane w tej książce. Administracja nie stała się bardziej „widząca”, a centrum decyzyjne sprawniejsze. Bo strategia PiS-u nie zakłada reformy państwa, tylko jego zastąpienie. Zamiast państwa z jego regułami i procedurami tworzony jest system partyjny zamieniający państwo we władzę jednej formacji. W takim mechanizmie decyzje zapadają na górze i sprawnie przenoszone na dół odkształcają rzeczywistość nie poprzez nowe mechanizmy administracji i prawa, ale poprzez nagi „decyzjonizm” polityczny.
Wywołuje to wrażenie sprawczości, ale nie powoduje, że Polacy żyją w lepszym państwie. Ta strategia świetnie się sprawdza w walce politycznej – czystkach personalnych, marginalizacji opozycji, utwierdzaniu swojej władzy, ale jest bezradna wobec szeregu zjawisk zewnętrznych czy dysfunkcji, jakie trwają od dekad.
W finale państwo jest zastępowane partią. Jej przegrana, zgodnie z regułami demokracji, staje się równocześnie przegraną państwa, bo poza PiS-em ono już automatycznie nie będzie istnieć. Wymiana kadrowa, prowadzona na wielką skalę, ośrodek decyzyjny poza strukturami władzy państwowej (Polską rządzi Kaczyński przy Nowogrodzkiej, a nie premier w Alejach Ujazdowskich i nie prezydent w swoim Pałacu Namiestnikowskim), marginalizacja Sejmu jako miejsca debaty i sporu, a nie rzucania wyzwisk – to wszystko przykłady wymywania państwa jako struktury niezależnej od jednej partii, służebnej wobec obywateli i mającej cechy trwałości.
W dłuższym okresie, na przykład gdyby doszło do drugiej wygranej PiS-u i jeszcze jednej kadencji Zjednoczonej Prawicy, proces ten się pogłębi, a następcy staną przed dramatycznym pytaniem: jak wprowadzać swoją politykę poprzez państwo będące de facto w rękach pokonanego w wyborach przeciwnika politycznego. Niewątpliwe sukcesy rządów prawicy – wzrost ściągalności podatku VAT (a i tu są wątpliwości, czy nie mamy do czynienia z „operacją medialną”) i Rodzina 500 plus są zanurzone w sosie propagandy sprawiającej wrażenie, że państwo uległo magicznej odmianie jako całość. Tymczasem zmiana zaszła we fragmentach, a istota niesprawnego państwa pozostała taka sama."
_Bartłomiej Henryk Sienkiewicz – polski historyk, publicysta i polityk, w latach 1990–2002 funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa; współtwórca Ośrodka Studiów Wschodnich (1990), w latach 2013–2014 minister spraw wewnętrznych i koordynator służb specjalnych. _