ONR na mszy w białostockiej katedrze. Wiesław Dębski: skąd bierze się bezinteresowna nienawiść?
To, co działo się katedrze to normalka polskiego Kościoła katolickiego. Nie tylko przecież Międlar podobne okropności mówi. Można je usłyszeć w wielu - nie tylko wiejskich - parafiach. Na swe marsze i przemarsze nacjonaliści często udają się po specjalnie dla nich odprawianych mszach. Wychwala się ich "patriotyzm", zachęca do brania z nich przykładu - pisze Wiesław Dębski dla Wirtualnej Polski.
To, co działo się katedrze to normalka polskiego Kościoła katolickiego. Nie tylko Międlar wygłasza podobne okropności. Można je usłyszeć w wielu - nie tylko wiejskich - parafiach. Na swe marsze i przemarsze nacjonaliści często udają się po specjalnie dla nich odprawianych mszach. Wychwala się ich "patriotyzm", zachęca do brania z nich przykładu - pisze Wiesław Dębski dla Wirtualnej Polski.
"Patriotyzm to uczucie, którym kochamy naszych bliskich, ale nie nienawidząc innych. (...) Nacjonalizm jest przeciwieństwem: kochaniem swoich, przy nienawiści do obcych. Ci ludzie powołują się na słowa Bóg, honor, ojczyzna, ale lżą te hasła. W nacjonalizmie te słowa zamienione są w bluźnierstwo, bo obcego, z innej nacji, próbuje traktować jako niewolnika" - jak Państwo myślą, czyja to wypowiedź? O dziwo, wysokiej rangi polskiego hierarchy katolickiego. Ba, tego najważniejszego, abp. Stanisława Gądeckiego, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski (KPE).
Słowa te - wypowiedziane w listopadzie ub. roku - skierowane były nie tylko do wiernych i nie tylko do rodzimych nacjonalistów. Także do kolegów po fachu. Okazuje się jednak, że szef Episkopatu ma niewielki wpływ na księży. I proszę się na mnie nie obrażać, nie mam zamiaru dokuczać abp. Gądeckiemu. Dziwię się po prostu, że po tak jednoznacznych słowach nie zawahano się przed zaproszeniem nacjonalistów z Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR) do białostockiej katedry. Wraz z ich atrybutami: zielonymi sztandarami ze znakiem falangi, listami zdrajców narodu i pełnymi nienawiści okrzykami.
Jakby tego było mało, to w katedrze kazanie wygłosił ksiądz Jacek Międlar, z którego wybrykami na Marszu Niepodległości środowiska katolickie wiązały wyżej cytowane słowa przewodniczącego KPE. Międlar, jak widać, niespecjalnie się tym napomnieniem przejął. Mianował siebie duszpasterzem narodowców i wygłosił w katedrze nacjonalistyczne, pełne pogardy wobec innych, kazanie. Chyba między innymi do mnie mówił: "Zero tolerancji dla ogarniętej nowotworem złośliwym Polski i Polaków. Ten nowotwór wymaga chemioterapii i tą terapią jest bezkompromisowy narodowo-katolicki radykalizm". I nie był w tym momencie jedynym obecnym w katedrze duchownym. Nikt jednak nie protestował a kuria białostocka następnego dnia wypowiedzi te zlekceważyła.
Dopiero po tym, jak o sprawie napisały media, kuria przeprosiła tych, którzy "poczuli się dotknięci zachowaniem członków ONR w katedrze białostockiej". Ale z oświadczenia nie dowiemy się, czy sama kuria poczuła się dotknięta?
Zarówno kuria, jak abp Gądecki (we wtorkowym oświadczeniu) nie zajęli się głównym bohaterem spotkania w katedrze - księdzem duszpasterzem narodowców. Raczej też trudno oczekiwać, że oficjalnie odetnie się od niego Episkopat. Raczej schowają go gdzieś w kolejnym zakonie (rodzimy zakon Międlara poinformował o nałożonym na niego zakazie aktywności medialnej). To oczywiście zawracanie głowy, ksiądz ustawicznie łamie kolejne nakładane na niego niego zakazy - do Białegostoku przybył prosto z wygnania w zamkniętym klasztorze!
A może biskupi, choćby w trosce o wizerunek swej instytucji, powinni skierować do prokuratury doniesienie o możliwości popełnienia w białostockiej katedrze przestępstwa? Sorry! Wiem, wiem że trochę popłynąłem, oczekując od biskupów oddania tej sprawy w ręce wymiaru sprawiedliwości. Przecież to, co działo się katedrze to normalka polskiego Kościoła katolickiego. Nie tylko przecież Międlar podobne okropności mówi. Można je usłyszeć w wielu - nie tylko wiejskich - parafiach. Na swe marsze i przemarsze nacjonaliści często udają się po specjalnie dla nich odprawianych mszach. Wychwala się ich "patriotyzm", zachęca do brania z nich przykładu.
Trudno nie zgodzić się ze słowami jednego z internautów, który napisał: "Hańba i cała prawda o kościele polskim, kto to widział wpuścić nazistów do kościoła - czas najwyższy oddzielić Państwo od kościoła" (pis. org). Ale z tym oddzieleniem państwa od Kościoła też jest kiepsko. To przecież Jarosław Kaczyński chwalił swego czasu narodowców, podziwiając organizowane przez nich Marsze Niepodległości. A gdy ich poczynania stały się zbyt kompromitujące, to prezes nie powiedział: tak nie można, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego! Lecz po cichutku wyniósł się świętować do Krakowa.
We wtorek, w TVN 24, poseł Jacek Sasin, główna twarz PiS-u, człowiek, który zwykł wiele mówić na każdy temat, oburzał się na prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz - Waltz za słowa wypowiedziane w czasie obchodów rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim. Co takiego strasznego powiedziała pani prezydent? Między innymi to: "Kilka miesięcy temu we Wrocławiu spalono kukłę Żyda, a kilka dni temu w katedrze w Białymstoku odprawiono mszę, w trakcie której szkalowano Polaków i Polki o odmiennych poglądach. Niektórym narodowościom nawet odbierano prawo istnienia. Nie może być i trudno w to uwierzyć, że może być milcząca zgoda na takie zachowania. Cała klasa polityczna powinna wyrażać głośny, a nie cichy sprzeciw". I Sasin wyraził swój sprzeciw, ale nie wobec zawstydzających słów, jakie padały w Białymstoku, lecz wobec tej, która jako pierwsza odważyła się nazwać rzeczy po imieniu. Proszę sobie wyobrazić, że Sasin się swoich słów nie wstydzi. Sądzę nawet, że jest dumny, że w tej, tak wrażliwej sprawie, nie
zechciał skorzystać z okazji do milczenia.
Sasin najwyraźniej nie słuchał słów prezydenta Andrzeja Dudy (bądź się z nim nie liczy!), który tak się odniósł do wszelkiego nacjonalizmu: "Nie dla upodlenia, nie dla jakiegokolwiek upokarzania drugiego człowieka, nie dla łamania podstawowych praw ludzkich, jak prawo do godności, jak prawo do życia. Nie dla wszelkiej niesprawiedliwości". Aby było jasne - piszę o kościelnej stronie imprezy. Ale dokładnie tak, jak strona kościelna, zachowały się władze Politechniki Białostockiej, które najpierw nacjonalistów wpuściły na uczelnię, potem swojej decyzji broniły, by w końcu jednak przeprosić.
Zapewne za kilka dni zapomnimy o najeździe narodowców na Białystok. Powrócimy do Trybunału Konstytucyjnego, zawłaszczania mediów, łamania sumień prokuratorów i głosowania na dwie ręce. Za kilka miesięcy jednak znów ktoś gdzieś będzie nawoływał do "rozprawy z Żydami, pedałami", Polakami gorszego sortu oraz wegetarianami i rowerzystami. Znów usłyszymy głosy pełne oburzenia. Może więc warto skorzystać z okazji i zastanowić się już dzisiaj, skąd bierze się ta bezinteresowna nienawiść. Młodzi ludzie wynoszą ją z domu? Szkoły? Mediów? Ze świata polityki?
Może doczekamy się też choćby chwili refleksji polityków dostrzegających w narodowcach czy kibolach prawdziwych i jedynych patriotów. Wydających im glejty przyzwoitości czy sądowe poręczenia, nie dostrzegających ukrytych za plecami tych "sympatycznych" chłopców kijów bejsbolowych. Po to tylko, by zyskać ich głosy. Nie warto - jak sądzę - ciułać tych drobnych punkcików poparcia wyborczego. Są to bowiem punkty brudne, czasami wręcz brunatne.
Aha, jeszcze jedno - Białystok to nie jest pojedynczy przypadek, to nie jest miasto szczególne. Z nacjonalistycznymi przemarszami, koncertami, hasłami, z zapakowanymi w kominiarki gębami, z celowym upokarzaniem ludzi inaczej myślących mamy do czynienia wszędzie: w Poznaniu, we Wrocławiu, w Łodzi i w Warszawie. A także w wielu najdalszych zakątkach naszego kraju. I nie sądzę, by rację miał Jarosław Gowin, było nie było minister nauki, opowiadający, że tych aktów ksenofobii jest w Polsce dużo mniej niż w jakimkolwiek (sic!) innym państwie Europy Zachodniej.
Wiesław Dębski dla Wirtualnej Polski